niedziela, 15 stycznia 2023

Rozdział 25 - Nieproszony gość

 

- Wszystko gotowe, możemy się rozliczyć.

- Ile wyszło?

- 100 funtów.

- 100? - powtórzyła, czując spływający po plecach dreszcz.

- Robocizna, kupno zamka plus założenie. Nie chcę nic mówić, ale wybrała pani najnowszy i najdroższy model. No cóż - mężczyzna w czapeczce wzruszył ramionami, pocierając palcami krzaczaste wąsy.


Hermiona sięgnęła po portfel, wyciągając odliczoną sumę. Wręczyła gotówkę ślusarzowi, któremu oczy niemal zabłyszczały. Kompletnie nie znała się na takich usługach. Być może mężczyzna zażądał od niej większą sumę, wiedząc, że na pewno się na tym nie zna, a być może była to adekwatna zapłata. Chociaż gdzieś tam w środku wiedziała, że bezpieczeństwo nie miało ceny. Zauważyła kątem oka Krzywołapa, jak wychylił łepek za murka, spoglądając na gościa z rezerwą tolerancji. Nie mogła się mu dziwić. W tym mieszkaniu działy się ostatnio same dziwne rzeczy.


- To jest najspokojniejsza dzielnica, jaką znam. Nie wiem, po co pani chciała zmieniać całe zamki.

- Mówiłam panu, że zgubiłam klucze w metrze, a sąsiadka miała zapasowy. I tak od dłuższego czasu chciałam zmienić zamki. Klucz ciężko wchodził - starała się brzmieć całkiem spokojnie.

- No jak tam pani chce - schował gotówkę do portfela, zbierając narzędzia.

- To jest najbezpieczniejszy model, prawda?

- Tak jak pani mówiłem przez telefon. Pracuję tylko na najlepszych materiałach. Żaden klient nie miał jeszcze skargi. Wkładka klasy C zapewnia najwyższy poziom ochrony przed włamaniem. Tu są klucze, radzę mieć na nie oko.

- Będę ich strzec.



Ślusarz kiwnął uprzejmie głową, opuszczając mieszkanie. Hermiona wyjrzała za nim na korytarz, a kiedy usłyszała, że drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem, czym prędzej zamknęła się w mieszkaniu. Zablokowała się od środka, ciągnąc kilka razy za klamkę, upewniając się, że nowy system działa bez zarzutu. Odetchnęła z ulgą patrząc w stronę Krzywołapa.


- Zamki są wymienione. Nikt tu nie wejdzie, obiecuje - pogłaskała go po gęstym futrze. - Głodny jesteś? Chodź, mam dla ciebie coś dobrego.


Siedziała na blacie, obserwując kota, jak zajada się nowo zakupionymi przysmakami. Czuła się nieco bezpieczniej, wiedząc, że nikt już nie wejdzie do mieszkania. Kilka dni temu skontaktowała się również ze spółdzielnią z zapytaniem, czy może założyć kraty w oknach, ale osoba odpowiedzialna za budynek kategorycznie zabroniła wprowadzenia tak drastycznych zmian. Jedyną opcją było mieć pozamykane wszystkie okna, uchylając je tylko w razie konieczności. Sięgnęła po telefon. Długo jej nie zajęło, aby wybrać interesujący ją kontakt. Czuła przyspieszone bicie serca, gdy dźwięk połączenia dudnił w uszach. Doliczyła do czterech, by wnet się rozłączyć. Zdecydowanie jej drżący głos, nie pozwoliłby na prowadzenie żadnej racjonalnej rozmowy. Zagryzła wargę, klikając na klawisz kreowania nowej wiadomości.


Dzień dobry Profesorze!

Jestem po wizycie ślusarza. Mam już założone nowe zamki w drzwiach. Jest to najlepszy i najdroższy model dostępny na rynku (oby wart swojej ceny). Teraz powinno być już spokojnie. Nawet Krzywołap czuje się nieco lepiej.


Hermiona Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


Zeskoczyła z blatu, wyglądając zza okna. Pogoda nie zachęcała do spaceru. Silny wiatr porywał liście, a deszcz rozpoczął swoją ucztę, zasłaniając Londyn ciężkimi chmurami. Zasłoniła szczelnie wszystkie zasłony, upewniając się, że nie prześwituje nawet najmniejszy skrawek mieszkania. Zapaliła świece, a w powietrzu unosił się delikatny zapach szarlotki z cynamonem - jej ostatni zakup w pobliskim sklepie. Cóż… na większe wyjścia nie miała żadnej ochoty. Ani nie czuła się bezpiecznie, ani nie chciała spoglądać na ludzi, zmuszając się do jakiejkolwiek rozmowy z nimi. Jedyną odskocznią poza mieszkaniem była Oczytana, którą ostatnimi czasy nieco zaniedbała.


Zanim skierowała się do łazienki, spojrzała na korytarz i nowe zamki w drzwiach. Wewnętrzne dziecko wyszło z kąta, nieśmiało drapiąc się po głowie. Spojrzała w tamtym kierunku, nakładając na swe usta wymuszony uśmiech.


- Chyba masz rację. Zastawienie drzwi to nie taki głupi pomysł.


Przyciągnęła z salonu komodę, ustawiając ją pod samymi drzwiami. W duchu prosiła Merlina, aby tylko sąsiedzi z dołu nie przyszli z wizytą, skarżąc się na meblowanie o tak późnej porze. Niemal przesiedziała cały dzień, tępo wpatrując się w okna, czując rosnące w niej poczucie strachu. Nie zjadła żadnego posiłku, nie odczuwając głodu. Lekko się zdziwiła, dostrzegając, że już niedługo wybije dwudziesta. Spojrzała na zastawione wyjście z mieszkania, czując, jak Krzywołap zdecydował się otrzeć łepkiem o jej nogę.


- Spokojnie kocie - wzięła go na ręce wracając do salonu. - To tylko dodatkowy aspekt - ucałowała go w łepek, odkładając na fotel. - Idę wziąć prysznic.


Zanim zniknęła w łazience, rzuciła ostatni raz oko w stronę drzwi. Westchnęła głośno, potrząsając głową. Była totalnym kłębkiem nerwów. Wszystko niemal leciało jej z rąk, nie mogła się na niczym skupić, skacząc myślami od ostatniego incydentu w swoim mieszkaniu, a głębokim smutkiem, który niemal odbierał jej tlen. Wzięła szybki prysznic, czując, że nie może sobie pozwolić na bezczynne stanie pod strumieniem wody. Czuła, jakby gdzieś tam w środku musiała strzec Krzywołapa, a przesiadywanie w łazience, nie pomogłoby jej w nagłym wtargnięciu obcej osoby do mieszkania.


- Uspokój się - mruknęła pod nosem, zarzucając na siebie szlafrok. - Zamki są zmienione, nikt tu nie wejdzie…


Starała się uspokoić samą siebie, wiedząc, że negatywne myśli w niczym jej nie pomogą. Krzywołap spokojnie drzemał w salonie, poruszając przez sen wesoło ogonem. Zwinęła się w kłębek, otulając się szczelniej kocem. Włączyła telewizor, trafiając na kanał historyczny. Niemal wariowała w tej ciszy, co chwila, nasłuchując czy ktoś nie wdrapuje się po schodach, albo pędem biegła do okna, sprawdzając kto właśnie, otworzył furtkę. Telefon w kuchni zawibrował, wyrywając ją z rozmyślań. Czym prędzej się podniosła, nie chcąc zbudzić Krzywołapa. Gdy tylko chwyciła telefon, poczuła, jak serce ścisnęło się przyjemnie.


- Profesor Snape! Dobry wieczór - czuła jak wargi niemal układają się na uśmiech, a policzki oblewa słodki rumieniec.

- Nie obudziłem cię Hermiono? - zapytał uprzejmie.

- Skądże, oglądałam jakiś nudny program w telewizji.

- Wybacz mi, ale nie miałem jak odpisać. Uznałem, że będzie lepiej, jak do ciebie zadzwonię.

- To bardzo miłe z pana strony. Przepraszam, jeśli narzuciłam się z tą wiadomością - automatycznie pacnęła się w czoło, po wypowiedzeniu tych słów. Merlinie, przy tym człowieku, nie potrafi totalnie składać zdań!

- Bardzo dobrze, że do mnie napisałaś - usłyszała skrzypnięcie w tle. - Chciałem wpaść z jakimś jedzeniem, kupiłem nawet rano świeże warzywa na targu, ale pewnie i tak mi nie uwierzysz, co się stało.

- Proszę spróbować…


Czuła, jak serce ponownie ścisnęło się przyjemnie. Chciał mnie odwiedzić, chciał przyjść z jedzeniem… najdroższy Merlinie, niemal rozpłynęła się w myślach. Weszła do sypialni, rzucając się na łóżko jak te wszystkie zakochane nastolatki w telenowelach. Wpatrywała się w sufit, karmiąc zgłodniałą duszę głosem profesora. Jego barwa, dykcja, z jaką opowiadał te wszystkie rzeczy, sprawiały, że nie mogła przestać się uśmiechać. Nawet nie wiedziała, o czym do niej mówił. Mogła go słuchać godzinami, rozpływając się nad jego głosem kierowanym tylko do niej. Jeśli miałby opowiadać o najgorszym dniu, o paskudnej pogodzie, czy o najnudniejszej konferencji, w jakiej brał udział, ona słuchałaby go, skupiając się tylko na nim. I co, że nie mogła nic zrozumieć, nie wiedziała, czy powiedział woda, czy może stodoła. Nie miało to żadnego znaczenia. Po prostu był i dzielił się tymi informacjami tylko z nią. Westchnęła nieco głośno, słysząc po drugiej stronie, chrząknięcie. Usiadła po turecku, chowając zażenowaną twarz w poduszkę.


- Słuchałaś mnie? - gdyby tylko go widziała, zauważyłaby jak kąciki jego ust, niemal unoszą się w górę.

- Nie uwierzy pan profesorze… - wypaliła na poczekaniu, nie wiedząc, jak wybrnąć ze swojej niezdarności… - Chyba wyciszyłam pana przez przypadek.

- To tak się da? - zapytał.

- Oh tak - kiwnęła głową. - Zdarza mi się to cały czas. Głupi telefon.

- No cóż, te mugolskie urządzenia.


Westchnęła z ulgą. Kto jak kto, ale profesor Snape ledwo nadąża z obsługą telefonu. Miała tylko nadzieję, że łyknął to małe kłamstwo. No przecież nie mogła się przyznać, że totalnie odleciała, nie potrafiąc się na niczym skupić. Merlinie, jak on na mnie działa…


- Proszę mi wybaczyć profesorze, ale… czy mógłby pan powtórzyć? - zagryzła nerwowo wargę.

- Mówiłem Hermiono, że zalało mi pracownie. Pękła rura. Wiele składników do eliksirów nie mogłem uratować, straciłem wiele gotowych mikstur…

- Profesorze, tak mi przykro… - poczuła, nieprzyjemny ścisk w żołądku. - Czy mogę jakoś pomóc?

- Nie sądzę, że przydałaby mi się pomoc. Pozbyłem się wody, wysuszyłem pracownie - westchnął. - Magia w takich chwilach się przydaje.

- A co ze sprzętami? Udało się uratować?

- Muszę kupić nowe meble, a w szczególności stół do pracy. Muszę się z tym sprężać, aby jak najszybciej zaopatrzyć Draco w eliksiry. W Świętym Mungu grasuje jakaś grypa, muszę działać prędko.


Pierwszy raz wyczuła w głosie profesora ból i wyczerpanie. Stracił niemal całą pracownię i to przez głupią rurę, która zalała całe pomieszczenie. Chciałaby być teraz przy nim, pomóc mu jakoś, wiedząc, że tworzenie eliksirów było czymś, co uwielbiał na tym beznadziejnym świecie. Wszystko niemal runęło mu na głowę, a Hermiona czuła się z tym tak źle, nie wiedząc, jak mu pomóc.


- Zalało tylko pracownie?

- Na szczęście tak…

- Może przyda się para rąk do pracy?

- To bardzo miłe z twojej strony Hermiono, ale na razie nie ma w co ręce włożyć.

- Zawsze mogę pomóc przy warzeniu eliksirów - zacisnęła piąstki, czując, jak policzki oblewają się rumieńcem.

- Ooo i o tym będę pamiętać. Co tam miałaś u mnie na eliksirach, przypomnij się. Nędzny?

- No wie pan co? - teatralnie podparła dłoń na biodrze.

- Zadowalający? - podsunął, powstrzymując śmiech.

- Wybitny profesorze, miałam Wybitny.

- Doprawdy? - mruknął. - Niech ci będzie. A jak się czujesz?

- Ja? Cudownie. Naprawdę - skłamała gładko. - Leki chyba zaczynają działać.

- Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim?

- Wiem profesorze i dziękuję, ale naprawdę czuję się o wiele lepiej.

- A jak z mieszkaniem?

- Od tamtej niedzieli nic się nie działo…

- I to mnie cieszy. Dobry pomysł miałaś ze ślusarzem. Musisz mi wybaczyć, ale Draco właśnie wrócił z oddziału. Jeszcze nie wie, że nas zalało.

- Oczywiście, będziemy w kontakcie profesorze.

- Do usłyszenia… Hermiono.


Ta krótka rozmowa nieco podniosła Hermionę na duchu. Musiała trzymać się w ryzach rozsądku, czując, jak z każdym dniem, z każdą rozmową coraz ciężej było jej skupić się przy mężczyźnie. I chociaż chciała bić się ze sobą, że to tylko złudzenie, że wcale nie czuje dziwnych dreszczy na samą myśl hebanowych oczu, tak nie mogła odpędzić przeświadczenia, że te dreszcze były nieco przyjemne, budząc ospałe serce.


Z szafki nocnej wyciągnęła książkę. Przekartkowała ją, trafiając na ukrytą fotografię. Chwyciła ją w dłonie, a na jej wargach ukazał się malutki uśmiech. Merlinie, pamiętała ten dzień jak dziś, gdy zrobiła to zdjęcie. I chociaż na fotografii uśmiechała się, jak wariatka, a profesor był iście poważny, nie mogła udawać, że nie był to jeden z najlepszych dni w jej życiu. Często wracała myślami do tamtego dnia, tamtej wyprawy, czy przeszłości, którą oddzieliła od siebie grubym murem. Wiedziała, że odkopywanie dawnych wspomnień nie pomoże jej z uporaniem się ze swoimi demonami, tak była pewna, że sama myśl, o nich i ich nieco dziwnej i pokręconej relacji była… dość przyjemna.


- Ciekawe, gdybym nie rzuciła na niego Obliviate, czy mielibyśmy wciąż kontakt - zastanowiła się głośno, gładząc kciukiem fotografię.


Oczy stały się ciężkie i ospałe. Walczyła ze sobą, aby nie zasnąć, mając na swych barkach misję, czuwania nad Krzywołapem. Jednak Morfeusz zadecydował za nią, ciągnąc ją w krainę snów, pełną koszmarów i najstraszniejszych demonów. Usnęła, mając zaciśniętą dłoń na fotografii, co chwila, kręcąc się niebezpiecznie na łóżku, starając się odepchnąć od siebie, macki koszmaru.


Był środek nocy, gdy wewnętrzne dziecko głośno tupało nóżkami, pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Niemo krzyczało, waląc piąstkami o miękkie ściany podświadomości. Robiło wszystko, aby tylko wyrwać Hermionę z przerażającego koszmaru, który niemal zabierał jej dech. Nagle otworzyła oczy, czując, jakby ktoś zaciskał dłoń na jej gardle. Usiadła, łapiąc się za szyję, zdając sobie sprawę, jak ciężko było jej złapać dech w piersiach. Chwyciła za telefon. Zmrużyła oczy, odciągając go na odległość ręki. Druga w nocy, mruknęła, w końcu przyzwyczajając się do jasnego ekranu. Oddech powoli się unormował, chociaż nieprzyjemny ścisk wciąż tlił się w gardle. Czegoś takiego Hermiona jeszcze nie przeżyła. Już miała opaść na poduszki, pozwalając swoim demonom porwać się w otchłań rozpaczy, nim nie usłyszała przeraźliwego miauczenia, dochodzącego z salonu.


Postawiła gołe stopy na podłodze, ostrożnie wstając. Rzadko, kiedy Krzywołap budził się w środku nocy, wydając tak przeraźliwe dźwięki. Widocznie nie tylko ja miałam koszmar, pomyślała ponuro. Po ciemku dostała się do drzwi, wychylając głowę, a to, co zobaczyła, sprawiło, że nogi stały się niczym z waty.


Nie wiedziała, czy powinna wrócić do sypialni, blokując drzwi od środka, czy zrobić cokolwiek, aby zabrać przerażonego Krzywołapa z salonu. Czuła, że serce niemal chciało wyskoczyć z piersi, gdy w blasku świecy ujrzała wysoką, zakapturzoną postać, stojącą przy otwartym oknie. Stała niczym spetryfikowana nie wiedząc, co powinna zrobić. Nieznajomy próbował przedrzeć się przez salon, próbując ominąć wściekłego Krzywołapa. Przymknęła na sekundę powieki, próbując się skupić. Wszystko wskazywało, że to jej wewnętrzne dziecko próbowało ją zbudzić ze snu, ostrzegając przed napastnikiem. Krzywołap dawał jej nić szansy, na wykonanie jakiegoś ruchu, ale tylko jakiego? Miała się zamknąć w sypialni i udawać, że nie istnieje? Miała wyskoczyć z trzeciego piętra? A może miała przedostać się do kuchni wyciągając z futerału ochronnego noże od profesora Snape’a? A może powinna wysłać mu wiadomość? Lub zadzwonić na policję? No myśl rzesz!, zbeształa się w myślach.


Jaką decyzję by nie podjęła, wiązała się z ryzykiem. Wiedziała, że nie może tak bezczynnie stać, bo prędzej nieproszony gość zaatakuje Krzywołapa, niż zdecyduje się opuścić mieszkanie. Poczuła, jak coś pociągnęło ją za szlafrok. Spojrzała w dół. To wewnętrzne dziecko tupnęło nóżką. Z przerażeniem w oczach spojrzała na nie, to na Krzywołapa. Kiwnęła głową, widząc, jak wewnętrzne dziecko oddala się na paluszkach, zbliżając się ku włamywaczowi. Nie wiedziała, jak to się stało, że nagle Krzywołap obrócił się w jej stronę, by w następnej sekundzie czym prędzej czmychnąć przed napastnikiem. Wpadł do sypialni, chowając się pod łóżkiem, a wtedy wysoki, zakapturzony mężczyzna dostrzegł ją. Wewnętrzne dziecko pociągnęło ją za skraj szlafroka, nakazując wrócić do sypialni. Nie myśląc za wiele, czym prędzej zamknęła za sobą drzwi, blokując je od środka. Nieznajomy szarpał od zewnątrz, uderzając pięściami. Był od niej dwa razy większy, a dębowe drzwi na pewno nie były dla niego problemem. Podstawiła pod drzwi krzesło z toaletki, blokując klamkę, wiedząc, że nie byłaby w stanie przeciągnąć łóżka z drugiego końca pokoju. Krzywołap wyszedł z ukrycia, miaucząc przeraźliwie.


- Co mam robić? - zapiszczała przerażona, słysząc co rusz mocniejsze dudnienie w drzwi.


Zapaliła lampkę nocną, rozglądając się po pokoju. Chwyciła telefon, drżącymi dłońmi wybierając połączenie. Przepraszamy wybrany abonent, jest w tym momencie nieosiągalny, prosimy spróbować ponownie, zaskrzeczała po drugiej stronie kobieta. Profesorze, no!


Dudnienie w drzwi nie ustało. Ponownie weszła w listę kontaktów, wybierając inny numer. Czuła, jak strach zaczyna przejmować nad nią kontrolę, jak płuca ściskają się boleśnie.


- Malfoy, ty też? - niemal krzyknęła w telefon, odrzucając go na łóżko.


Zakryła twarz w dłoniach, czując, jak traci nad sobą kontrolę. Demony przeszłości miały niezły ubaw, karmiąc się jej strachem i przerażeniem, podjudzając ją, wywołując z przeszłości najgorsze z najgorszych obrazów. Dostrzegła na łóżku fotografię, która wywołała w niej tak wiele emocji. Widziała na niej mężczyznę o hebanowych oczach, to hipnotyzujące spojrzenie coraz częściej powodowało u niej szybsze bicie serca. Był u jej boku nie raz i nie dwa, wyciągając pomocną dłoń. Gdyby tu był, co kazałby jej zrobić? Co by powiedział? Rozejrzała się po pokoju.


Spojrzała na szafę, czując paskudny ścisk w żołądku. Niemal drżała od środka, nie mogąc odpędzić przerażającego strachu. Otworzyła ją, wyrzucając z górnej półki torebki i apaszki. Na samym końcu, pod plecionym, letnim kapeluszem wystawało podłużne, granatowe pudełko, obite delikatnym, przyjemnym w dotyku materiałem. Chwyciła je, wyciągając ze środka różdżkę. Nie poczuła po plecach przepływającej magii, żadne pozytywne dreszcze nie przeleciały wzdłuż kręgosłupa. Co gorsza, nie poczuła się ani odrobinę bezpieczniej.


Nastała cisza. Nikt już nie walił do drzwi. Spojrzała przerażona na Krzywołapa, który w pyszczku miał telefon. Raz jeszcze chwyciła go, wybierając połączenie. W prawej dłoni trzymała różdżkę, mając ją wyciągniętą przed siebie. Zimny pot leciał po kręgosłupie, utrudniając oddychanie.


- Hermiona? - usłyszała po drugiej stronie zaspany głos.

- On tu jest. Jest w mieszkaniu.

- Gdzie jesteś? - zapytał prędko.

- Zamknęłam się z Krzywołapem w sypialni… - wyszeptała.

- Za chwilę będę, nie rozłączaj się… - usłyszała po drugiej stronie, trzask zamykanych drzwi.


W kolejnej sekundzie wszystko stało się tak nagle. Drzwi niemal wyleciały z zawiasów, uderzając z hukiem o ścianę. Zakapturzony mężczyzna stanął w progu, przekrzywiając głowę w bok. Zrobił krok w jej stronę, a Krzywołap stanął przed nim, ukazując ostre pazury.


- Wezwałam policję. Jest już w drodze - wydusiła z siebie, zaciskając dłoń na telefonie. - Głuchy jesteś?!


Nie odpowiedział, robiąc raz jeden, raz drugi krok w jej stronę, a ona stała bezradna z różdżką w dłoni, czując jak strach, odebrał jej wolę walki. Zbliżył się tak, że dotknął klatką piersiową końca różdżki, prychając pod nosem.


- Drętwota!


Nic się nie stało. Z różdżki nie wyleciało czerwone światło, oszałamiając przeciwnika. Nie poczuła w sobie magii, którą miała przecież zakodowaną we krwi. Nieznajomy chwycił za jej różdżkę, wyrywając z jej dłoni. Był silniejszy, z łatwością odrzucając magiczny patyk w bok, tak niefortunnie, że różdżka złamała się w pół. Zadrżała, czując zbierające się w oczach łzy.


- Hermiono?


To był profesor Snape, który nawoływał ją z telefonu. Mężczyzna bez większego wysiłku wyrwał telefon z jej dłoni, naduszając czerwony przycisk. Rzucił go o ścianę, wzdychając ciężko pod nosem. Poczuła w nozdrzach nieco dziwny, jakby znajomy zapach, jakby zakamarki umysły dokładnie wiedziały z kim, powinna identyfikować tę dość przyjemną woń męskich perfum. Nieproszony gość zbliżył się do tego stopnia, że niemal mogła usłyszeć bicie jego serca. A gdy ściągnął kaptur, poczuła, jak coś odciągnęło ją w tył, porywając w lodowatą otchłań. Spadała przez ciemność, wijąc się w zakamarkach swojego umysłu, na oślep machając rękoma. A gdy uderzyła całym ciałem o twardy grunt, otworzyła oczy, łapiąc zachłannie powietrze.


Usiadła na łóżku tak szybko, że niemal zakręciło się jej w głowie. Dłonie drżały, a gardło przeraźliwie piekło. Miała na sobie szlafrok, który założyła tuż po kąpieli. Dostrzegła na pościeli pogniecioną fotografię. Czym prędzej wybiegła z sypialni, wpadając do salonu. Świece leniwie jarzyły się, delikatnie oświetlając pomieszczenie. Namacała na ścianie włącznik, a żyrandol zaświecił, na chwilę ją oślepiając. Przy oknie nikt nie stał. Na kanapie spokojnie spał Krzywołap machając przez sen ogonem. Dopadła do niego, głaszcząc go po gęstym futrze.


- Krzywołap… nic ci nie jest? Jesteś cały? - a ten przebudził się, lekko uchylając powieki. Zamruczał pod nosem, obracając po chwili łepek w drugą stronę.


Zagryzła wargę, rozglądając się wokół. Wszystko wyglądało w porządku. Okno nie było otwarte, zasłony były nienaruszone, komoda nadal stała w tym samym miejscu, tarasując drzwi. Pogasiła świece, ostatni raz rzucając w stronę Krzywołapa spojrzenie. To był tylko sen, mruknęło wewnętrzne dziecko. Wróciła do sypialni, otwierając szafę. Wyrzuciła z niej torebki, apaszki, dostrzegając na samym końcu podłużne granatowe pudełko. Stanęła na palcach, sięgając po nie. Drżącymi dłońmi chwyciła je, siadając na łóżku. Biła się ze swoimi myślami, w końcu uchylając wieko. W środku, na aksamitnym materiale spoczywała różdżka. Chwyciła ją w dłonie, a w ten wzdłuż kręgosłupa przeleciał zimny dreszcz. Ospała magia zbudziła wszystkie wspomnienia dawnych lat. Czym prędzej rzuciła ją do pudełka, z powrotem chowając do szafy. Obrazy przeszłości przelatywały przed jej oczyma, wybudzając z ciemności ospałe demony. Upchała z powrotem apaszki, aby tylko ukryć pudło i całkowicie o nim zapomnieć. Drżała od środka, nie potrafiąc się uspokoić. Już miała wracać do łóżka, nakryć się kołdrą po sam czubek nosa i udawać, że nie istnieje, gdy zatrzymała spojrzenie na lustrze. Podeszła do niego, czując spływający po plecach zimny dreszcz.


- Co to jest? - dotknęła czerwonych śladów na swojej szyi.


~*~


Hermiona tępo wpatrywała się w mleczną piankę. Złota filiżanka zachęcała do skosztowania napoju, a unoszący się w powietrzu zapach świeżego bochenka niemal pobudzał głodny organizm. Przymknęła powieki, gryząc się w policzek. Nie przespała nocy. Takiego koszmaru jeszcze nie doświadczyła. Niemal czuła, jakby wszystko to działo się tuż obok niej, jakby na wyciągnięcie ręki mogła się dowiedzieć, kim mógł być nieproszony gość. Próbowała przedostać się przez mgłę w swoim umyśle, aby znaleźć jakąś wskazówkę, ale było tam tak pusto i głucho, jak nigdy wcześniej. Nawet wewnętrzne dziecko gdzieś zniknęło, pozostawiając ją samą. Podparła głowę na dłoni, wpatrując się w mężczyznę. Profesor Snape, jak nic wpadł w poranne odwiedziny, przynosząc ze sobą zakupy. Na powitanie rzucił pod nosem, że to mała rekompensata za poprzedni dzień, gdzie nie udało mu się wpaść z wizytą.


- Spałaś coś? - zagadał, wbijając na rozgrzaną patelnię jajka.

- Nie mogłam zasnąć… - skłamała, uśmiechając się blado.


Merlinie, jak on pasuje do tego mieszkania, pomyślała. Krzątał się, jakby czuł się tak swobodnie, znając niemal zawartość wszystkich szafek w kuchni, czy potrafiąc wymienić z zamkniętymi oczyma cały jej księgozbiór. Wiedział nawet, jak przyrządzić dla niej jajka, mając w głowie jej spokojny głos: sunny side up. Zaczynała czuć się przy nim tak dobrze, nie mogąc sobie wyobrazić, że miałoby go kiedyś zabraknąć. Ustawił przed nią szklankę z wodą. Otworzył jedną z szafek, wyciągając z niej plastikowe pudełko z lekami. Chwycił za blister, wyduszając jedną tabletkę, wprost na dłoń Hermiony.


- No to do dna - położyła na język tabletkę, wypijając duszkiem całą szklankę wody. - Lubi pan gotować, prawda?

- Gotowanie przypomina mi eliksiry. Tu i tu trzeba się skupić, mieć odpowiedni smak, harmonię i wyważenie.

- Ma pan talent.

- Talent to za dużo powiedziane - postawił przed nią talerz. - Smacznego.

- Dziękuję - chwyciła za widelec. - Pan nie je?

- Nie jestem głodny - uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak zajada się, tak prostym, a tak pysznym śniadaniem.

- Jak z pracownią?

- Niewiele się zmieniło od wczoraj. Draco ma się dziś rozejrzeć za jakimś porządnym stołem do pracy, a ja zajmę się listą potrzebnych mikstur i składników. Trzeba będzie mądrze zaplanować wyprawę.

- Dużo pracy będzie.

- Bynajmniej nie będzie nudno - chwycił za swoją filiżankę.


Po zjedzonym śniadaniu przeszli do salonu. Hermiona usiadła po turecku, a Krzywołap od razu skorzystał z okazji, wskakując na swoją panią. Uśmiechnęła się pod nosem, głaszcząc go po gęstym futrze. Myślami wciąż wędrowała po zakamarkach swojego umysłu, wracając do koszmaru, który był tak realny i prawdziwy, powodując nieprzyjemny ścisk żołądka.


- Rozmawiałem z Draco na twój temat.

- Tak? - zainteresowała się, spoglądając w jego stronę. - A o czym?

- Zważając na ostatnie wydarzenia, uznaliśmy, że dobrze byłoby, jakbyś przeniosła się na jakiś czas do Rye. Mam wolny pokój na piętrze, na pewno by ci się spodobał.

- Słucham? - zaprzestała głaskania Krzywołapa, spoglądając w stronę profesora.

- Tu już nie jest bezpiecznie. Dzieją się przerażające rzeczy wokół ciebie. Może lepiej byłoby, gdybyś na chwilę opuściła Londyn.

- Ale ja sobie świetnie radzę…

- Właśnie widzę - powiedział nieco oschle. - Uważam, że jak najszybciej powinnaś zgłosić sprawę na policję. Nie wiem, czemu jeszcze tego nie zrobiłaś.

- Nie mogę opuścić Londynu.

- Dlaczego?

- A Oczytana? Mam ją zamknąć?

- To będzie chwilowe tylko… zawsze możesz teleportować się prosto do księgarni.

- Profesorze z całym szacunkiem, ale Oczytana jest moim źródłem dochodu. Nie mogę zniknąć, zostawiając tego miejsca na pastwę losu. Obiecałam pani Morgan zająć się księgarnią i dotrzymam danego jej słowa. A jeśli chodzi o teleportację… - zaczęła wykręcać nerwowo palcami. - To za dużo dla mnie… ja… nie mogę i nie chcę otaczać się magią, nie jestem gotowa.

- Co ja mam w takim razie z tobą zrobić? - zastanowił się na głos. - Nie mogę być przy tobie całą dobę, nawet gdybym chciał. Chcesz, aby Draco załatwił ci Aurora, lub kogoś z mugoli?


Zamilkła spoglądając na mężczyznę. Czuła, jak serce ściska się przyjemnie na samą myśl, że tak strasznie chciał o nią walczyć, zapewniając jej bezpieczeństwo. Zauważyła wewnętrzne dziecko, które nieśmiało wyszło z kąta. Włoski miało rozczochrane, pocierając piąstką, zaspaną buźkę. Ktoś tu sobie pospał, pomyślała. Ziewając, podreptało nóżkami, przysiadając się na sofie tuż obok profesora Snape’a. Spojrzało wielkimi, brązowymi oczami w stronę gościa, uśmiechając się delikatnie.


- Profesorze, poradzę sobie…

- Nie chcę tego mówić, ale boję się o ciebie.

- Naprawdę? - wydusiła nieśmiało.

- Tak i nalegam, byś chociaż raz mnie posłuchała. W Rye mógłbym zapewnić ci bezpieczeństwo. Zastanów się nad tym, dobrze?

- Dobrze.

- W takim razie nie rób sobie planów na ten weekend - wyciągnął przed siebie nogi, rozciągając nieco ospałe mięśnie.

- Dlaczego?

- Zapraszam cię do Rye - zauważyła, jak jabłko Adama zadrżało delikatnie.

- Czy to nie dziwne spędzić weekend z byłym profesorem i psychiatrą? - zaśmiała się. - Mieszanka wybuchowa.

- Takich dwóch jak nas, to nigdzie nie znajdziesz.


Machnięciem różdżki przywołał do siebie kurtkę z przedpokoju. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął coś, owinięte w szary papier. Rzucił kurtkę na fotel obok kładąc na kolana Hermiony pakunek. Spojrzała na niego, to na wewnętrzne dziecko, które zaciekawione wystawiło głowę, pragnąc ujrzeć, co mogło być w środku.


- Krzywołap zostaw, to nie dla ciebie - upomniał kota, który już szykował ostre pazurki.

- To dla mnie?

- Tak - kiwnął głową.


Rozerwała papier, a na kolana wypadło coś czarnego, przypominając dezodorant w aerozolu. Obróciła to coś w dłoniach, próbując rozczytać malutki nadruk.


- Co to jest?

- Żelowy gaz pieprzowy.

- Oh… - wymsknęło się jej. - To bardzo miłe, dziękuję.

- Nie ruszasz się z domu bez niego. Rozumiesz?

- Oczywiście profesorze - zaśmiała się, odrzucając do tyłu włosy.


Zgięła w kulkę papier, rzucając ją gdzieś w głąb pokoju, a Krzywołap czym prędzej zerwał się z kanapy, polując na imitację zabawki. Profesor Snape machnięciem różdżki zaczarował kulkę papieru, przez co wznosiła się w górę i w dół, zmuszając Krzywołapa do odrobiny ruchu.


Usiadł bokiem, podpierając głowę na dłoni. Bezwstydnie pozwolił sobie spoglądać na Hermionę, dopiero po chwili zauważając czerwone ślady na szyi. Przysiadł się bliżej, mrużąc ciemne oczy. Ostrożnie pochylił się, odgarniając kosmyki włosów, a wtedy do jego nozdrzy doleciał zapach truskawkowego szamponu. Hermiona na ten nagły kontakt zadrżała, spoglądając prosto w hebanowe oczy mężczyzny.


- Co to jest? - zapytał cicho.

- Nie uwierzy pan.

- Spróbuj - wyszeptał.

- Obudziłam się z tym…

- Doprawdy?

- Oh tak…


Utonęła w ciemnym spojrzeniu profesora. Dryfowała na granicy jawy i rzeczywistości, czując, jak serce ściska się przyjemnie. Hebanowe tęczówki zabłysnęły, mieniąc się przyjemnym dla oka blaskiem. Zaciągnęła się powietrzem, czując w nozdrzach te piekielne perfumy. Idealnie skomponowana mieszanka utrudniała jakikolwiek racjonalny kontakt ze światem. Utonęła w tym hipnotyzującym spojrzeniu, widząc, jak na ustach towarzysza ukazuje się mały, nieco nieśmiały uśmiech.

Była w raju.




~*~


Dzień dooobry! ♥



Jestem niezwykle dumna mogąc przedstawić Ci kolejny rozdział 💕🤭 W końcu udało mi się go wrzucić, wybacz, że tyle to trwało! 😟


Co sądzisz o takim zwrocie akcji? 😏  Chyba nie wyszłam z wprawy po takim czasie? 😏 Będzie mi niezwykle miło, jak zostawisz od siebie parę słów. Twoja obecność jest niezwykle motywująca do dalszej pracy 💕 



Również zapraszam Cię serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie pojawił się nowy rozdział.

Hermiona i Severus - działa na nią jak narkotyk 👈🏻 Dziś obchodzimy 10 urodziny Narkotyka 🥳 Na blogu czeka na Ciebie krótka notka urodzinowa, na którą serdecznie zapraszam 🎈🎁


Jeśli jeszcze nie zapoznałaś/eś się z moją świąteczną miniaturką, śmiało wpadaj na mój profil na Wattpadzie. ”Hogwardzki Grinch” jest słodko-gorzką opowieścią, która mam nadzieję, że porwie Cię w magiczny czas 🤭

Zachęcam do zaobserwowania profilu, aby być na bieżąco, wtedy żadne nowości Cię nie ominą 🧐

Kliknij, a osobiście Cię zaprowadzę do świątecznej miniaturki i notatki urodzinowej 👈



Kolejny rozdział tuż, tuż. Uważnie wyczekuj sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.