Hermiona siedziała na zapleczu i co chwila głośno kaszlała, kiedy do jej nozdrzy wdzierał się duszący pył. W lokalu było pełno kurzu, co mogło tylko oznaczać rozpoczęty remont. Ekipa remontowa wkroczyła kilka dni wcześniej i w tym czasie zdążyli już zburzyć ścianę, która dzieliła ją od pustego obok lokalu, robiąc pełno kurzu i hałasu.
Wyciągnęła nogi przed siebie, lekko je rozprostowując. Siedziała na zapleczu, w którym znalazły się wszystkie książki dotychczas będące rozłożone na półkach. Było tam tak mało miejsca przez kartony, że za każdym razem, kiedy tylko chciała się obrócić, boleśnie tłukła sobie guza na ramieniu. Właśnie przeglądała listę zamówień, która o dziwo z każdym dniem coraz bardziej się powiększała. Przykleiła listę przewozową na karton, w którym znajdowały się tomy historyczne, chwilę wcześniej przez nią spakowane. Odłożyła gotowe zamówienie na stos przygotowanych paczek tuż pod drzwiami, oczekującymi na kuriera, który miał się zjawić lada chwila.
Upewniając się, że wszystkie nadesłane zamówienia ma już gotowe dla kuriera, z ulgą przymknęła powieki. I znów pojawił się przed oczami profesor Snape. Hermiona próbowała rozgryźć mężczyznę, jego zachowanie, ale jeszcze się jej to nie udało. Ciągle powtarzała sobie jak mantrę, profesor Snape człowiek zagadka. Od ich ostatniego spotkania, znów minęło kilka dni. Hermiona mogła przysiąc, że mężczyzna chyba ma jakąś zabawę z tego, bo zjawia się raz na kilkanaście dni, a potem odchodzi i znów to samo, zjawia się jakby gdyby nic. Jakby takie zachowanie było dla niego czymś normalnym.
Ostatni raz profesor Snape był u niej w mieszkaniu kilka dni wcześniej. Właśnie wtedy pani Morgan przyjęła chemię i wyszło na jaw, że Hermiona próbowała skoczyć z Blackfriars Railway Bridge. Nikt oprócz niej ani pani Morgan o tym nie wiedział. Nawet jej przyjaciele nie mieli pojęcia, jak długo Hermiona to planowała. I zjawił się taki Snape, który pozwolił się jej otworzyć i zrobiła to, nie wiele myśląc. Dała upust emocjom, które ciążyły na jej sercu od dłuższego czasu. Początkowo czuła obrzydzenie do samej siebie, jakim prawem zakłóca spokój komuś, kto miał własne problemy na głowie, myśląc, że przejmie się pyskatą gówniarą. Jednak cichy głosik w jej głowie szeptał, że dobrze się stało, a Snape potraktuje jej wyznanie całkiem poważnie, nie oceni, nie będzie wyśmiewać. Zaakceptuje. Tak po prostu. Nie oczekiwała wtedy z jego strony użalania się nad jej osobą. Jego milczenie było najlepszą odpowiedzią, jaką mogła otrzymać.
Poczuła przyśpieszone bicie serca, kiedy widziała przed oczami jak profesor Snape obejmuje ją ramieniem. Nie wiedząc czemu, delikatnie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Nie pamiętała nic, co działo się potem. Obudziła się na kanapie, a obok niej spał Krzywołap. Profesor Snape zapewne wyszedł jeszcze przed świtem. Nie winiła go za to, nie był jej opiekunem, ani niańką. Nie chciała jego rozczulania, w sumie Snape chyba nawet nie potrafi się nad kimś rozczulać, więc taka sytuacja nie miałaby zapewne miejsca.
Z zamyśleń wyrwał ją kierownik ekipy remontowej. Nie wiedziała, kiedy mężczyzna wszedł do zaplecza, patrząc na nią zmęczonym wzrokiem. Cały był brudny od kurzu, a okulary zjechały mu niebezpiecznie na nos. Poprawił je, zakładając ręce na biodra.
- Kierowniczko – zwrócił się do niej, a to określenie niezwykle ją bawiło za każdym razem, kiedy je słyszała. – Na dziś już skończyliśmy, chłopaki zatynkowali ściany, muszą teraz przeschnąć. Po weekendzie będziemy pracować dalej – powiedział, kiedy razem weszli do szarego pomieszczenia.
- Świetna robota, panie Smith - powiedziała z uznaniem. - Proszę zabrać chłopaków, należy się im zasłużony odpoczynek – uśmiechnęła się w stronę mężczyzny.
Pan Smith wraz ze swoimi pracownikami pożegnali się z nią, życząc jej miłego weekendu, a następnie wyszli na ulicę, mijając się w drzwiach z kurierem. Był to młody, wysoki chłopak. Miał on bardzo szczupłe i długie ręce, a miedziane włosy, gładko były ulizane na głowie. Kiwnął na powitanie, witając się z dziewczyną. Zmrużył zielonkawe oczy, spoglądając na kartkę z adresami odbiorców. Mruknął pod nosem, że jeden adres odwiedzał już cztery razy, po czym wyszedł, żegnając się krótkim do widzenia. Hermiona zbytnio nie rozumiała, co miał na myśli rudowłosy. Może zdarzyło się tak, że ktoś kilkakrotnie składał zamówienie, ale było ich ostatnimi czasy tak wiele, że nie mogła wszystkiego spamiętać. To chyba dobrze, że kupują i wracają, pomyślała, przekręcając kluczyk w drzwiach.
~*~
Weekend minął Hermionie nieco leniwie. Całe dnie spędziła w łóżku, czytając książki albo bawiąc się z Krzywołapem. W poniedziałek rano, kiedy była już w księgarni otrzymała telefon z centrali kurierskiej. Starsza kobieta, po drugiej stronie oświadczyła, że z powodów technicznych całego systemu, nie może wysłać do niej kuriera. Hermiona była zdenerwowana, wiedząc, że kurier będzie dopiero za pięć dni, a tak zależało jej, by jej klienci jak najszybciej dostali swoje zamówienia, które prędzej czy później złożą. Odświeżyła zakładkę w komputerze, zatytułowaną zamówienia, a tam widniało tylko jedno zamówienie złożone jeszcze zeszłego popołudnia.
Długo nie myśląc, spakowała książki do kartonu. Raz jeszcze spojrzała w szczegóły zamówienia i chwyciła za długopis. Na małej kartce zanotowała adres odbiorcy, dziwiąc się, że nie znalazła nigdzie nazwiska osoby składającej zamówienie. Kliknęła potem w zakładkę szczegóły płatności, gdzie widniał napis opłata przy odbiorze.
Chwyciła za kartkę, patrząc ponownie na adres, a potem otworzyła przeglądarkę w telefonie. Rye miasteczko w Anglii położone w hrabstwie East Sussex leżące 86 km na południowy wschód od Londynu – przeczytała pod nosem. Co mi szkodzi?, pomyślała. Następnie sprawdziła jeszcze odjazdy pociągów. Zostawiła ekipę pana Smitha i udała się na stację kolejową St Pancras International. Sprawdziła dokładnie peron i z ulgą stwierdziła, że ma jeszcze dziesięć minut. Z książkami pod pachą, udała się na peron 12, z którego odjeżdżał pociąg do Dover Priory.
Nadjeżdżający pociąg sprawił, że ludzie, którzy byli wokół Hermiony niecierpliwie zaczęli się kierować w stronę składu. Dziewczyna poprawiła sobie książki pod pachą i weszła jako ostatnia, ustępując tłumowi, który niezwykle się między sobą przepychał. Przewróciła oczami i weszła do wagonu, tam rozejrzała się w lewo, potem w prawo. Żadnego wolnego miejsca, westchnęła. Stanęła nieco z boku pomiędzy przedziałami. Pociąg ruszył zamaszyście, a Hermiona prawie upadła. Syknęła z bólu, rozmasowując sobie obolałe ramię.
Cały pociąg wypełniła gwara rozmów pasażerów nieszanujących innych, również podróżujących tym pociągiem. Przymknęła powieki, starając się nie słuchać opowiadań starszej kobiety na temat jej ostatniej wizyty u gastrologa, młodego mężczyzny chwalącego się ile to on nie wypił poprzedniego wieczoru, albo pary nastolatek chichoczących nad ekranem telefonów. Pokręciła głową, czując pulsujący ból głowy. Rozmowy zwiększyły się na sile, a Hermiona myślała, że jej głowa zaraz eksploduje. Na dodatek jeszcze jakiś kilkulatek zaczął krzyczeć na cały wagon, zwracając uwagę wszystkich pasażerów.
Po czterdziestu minutach udręki pociąg zatrzymał się na stacji Ashford International. Z ulgą opuściła pociąg, łapiąc świeże powietrze. Poprawiła książki, które zaczęły jej ciążyć i spojrzała na tablicę informacyjną. Pociąg jadący w kierunku Eastbourne miał się pojawić za piętnaście minut, co sprawiło, że Hermiona miała czas na zakup biletu do stacji Rye, w której mieszkał odbiorca przesyłki.
Z biletem w ręce usiadła na ławce, chowając głowę między kolanami. Ból głowy wciąż pulsował niemiłosiernie, a ona starała się oddychać miarowo. Odda tylko przesyłkę i spokojnie wróci do domu, do Krzywołapa. Uśmiechnęła się na wspomnienie nadąsanego kota, który rano nawet nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem, gdy opuszczała mieszkanie. Głośnik nad nią zatrzeszczał i po chwili przemówiła starsza kobieta, oświadczając, że pociąg jadący do Eastbourne pojawi się na peronie 2. Poprosiła jeszcze o zachowanie bezpiecznej odległości i niezbliżanie się do krawędzi peronu, a następnie wyłączyła mikrofon. W ciągu kilku minut nadjechał pociąg. Drzwi otworzyły się automatycznie i wyszła z nich garstka ludzi. Z ulgą Hermiona znalazła wolne miejsce tuż przy oknie. Postawiła książki obok siebie na siedzeniu i przymknęła powieki. Pociąg ruszył łagodniej niż ten jadący w kierunku Dover Priory.
Kilkanaście minut później Hermiona wyciągnęła z torebki telefon i ponownie uruchomiła przeglądarkę. Weszła w ostatnią kartę i zaczęła czytać pod nosem informacje na temat miasteczka Rye, do którego się kierowała.
- Rye to miasteczko położone nad rzeką Rother – mruknęła, przesuwając palcem w dół. – W czasach rzymskich było to miasteczko portowe i centrum handlu – ponownie przejechała nieco niżej. – Najlepszy widok rozchodzi się z wieży kościoła St. Mary’s Parish Church, a także wieży Ypres, które są jednocześnie najstarszymi budynkami w mieście. Poniżej znalazła jeszcze parę zdjęć malowniczego miasteczka.
Zaszyła się w galerii malowniczej mieściny, gdy tak nagle i niespodziewanie poczuła ostre szarpnięcie. Pociąg zaczął zwalniać. Szyld za oknem wskazywał, że znaleźli się na stacji Appledore, która była przedostatnią stacją. Jakiś głos nad nią, należący do mężczyzny ogłosił, że z przyczyn technicznych pociąg kończy swój bieg na stacji Appledore.
- To chyba jakieś żarty – warknęła pod nosem, chwytając za książki. Wyszła na peron, rozglądając się dookoła. W ten ukazał się jej postawny mężczyzna, ubrany w granatowy uniform, a plakietka na jego marynarce oznaczała, że jest kierownikiem pociągu. - Przepraszam, czy pociąg już nie pojedzie dalej?
- Sieć w kierunku Rye została zerwana. Pociąg utknął tu na parę dobrych godzin.
- Parę to znaczy ile?
- Pewnie dopiero rano naprawią sieć. – wzruszył ramionami.
- Czyli pociągi nie kursują w obu kierunkach?
- Dokładnie - odpowiedział beznamiętnym tonem, jakby ta sytuacja była dość częsta i nie robiła na nim wrażenia.
- W jaki sposób mogę dostać się do Rye? Jest tu jakiś autobus? Cokolwiek?
- Tam – wskazał palcem. – Jest wejście do dworca autobusowego, jeśli się pani pośpieszy, to może złapie jeszcze jakiś autobus.
Nie musiał jej dwa razy powtarzać, poprawiła książki pod pachą i puściła się biegiem w kierunku dworca. W holu ujrzała puste okienko do kasy, więc czym prędzej pobiegła tam, mocno ściskając paczkę. Siedziała tam pulchna kobieta żująca ciastko z kremem. Rzuciła na Hermionę pytające spojrzenie, gdy ta wręcz ledwo się zatrzymując, wpadła na ladę. Wielce niezadowolona dłożyła ciastko na papier, który był nim zapakowany. Hermiona odniosła wrażenie, że jej pojawienie się zakłóciło spokój kobiety.
- Dzień dobry, o której jest najbliższy autobus do Rye? - wydusiła na jednym tchu.
- Jest za – spojrzała powoli na swój zegarek, który był na jej pulchnym nadgarstku. Hermiona miała wrażenie, że metalowy łańcuszek trzymający go, zaraz niebezpiecznie pęknie. – Trzy minuty.
- To poproszę bilet – wyrzuciła szybko. W myślach wyobraziła sobie tylko, jak morduje tę kobietę. Jej ruchy były tak wolne, jakby siedziała w tym okienku za karę. Hermiona w tym czasie wyciągnęła z torebki banknot, kładąc go na ladę. Zaczęła stukać zniecierpliwiona paznokciami o blat, kiedy kobieta jeszcze wolniejszym ruchem chwyciła za plik biletów, odrywając jeden z nich. Hermiona nie mogła dłużej już czekać, wyrwała kobiecie bilet z dłoni, kiedy ta wolnym ruchem wysunęła pulchną dłoń w jej kierunku.
- Autobus numer sto trzy – usłyszała za sobą jeszcze głos kobiety.
Wybiegła z holu dworca, zauważając stojący autobus z numerem 103 na zapalonym silniku. W ostatnim momencie wpadła do autobusu przed zamknięciem drzwi. Opadła na siedzenie dysząc ciężko. W pojeździe siedziała starsza elegancka kobieta czytająca gazetę, młody chłopak ze słuchawkami na uszach i jakiś mężczyzna z tyłu autobusu, który zapewne drzemał. Pojazd zawył nieprzyjemnie i w końcu ruszył, podskakując złowrogo na dziurach. Hermiona spojrzała za okno na panoramę i musiała stwierdzić, że całkiem inne jest tu życie niż w mieście. Wszystko było takie spokojne, nikt nigdzie nie biegł. Rozciągające się wzdłuż łąki, a także rzeka Rother płynąca leniwie. I w ten pomyślała o pani Morgan, która też znajduje się w takiej spokojnej wiosce poza miastem. Uśmiechnęła się do siebie, mając nadzieję, że pani Morgan jak najlepiej znosi chemię.
Nagle ściemniło się mocno, a z zachodu przywiało parę chmur osiadających nisko nad ziemią. Gdzieś z dala zdało się słyszeć grzmoty, a starsza kobieta podskoczyła na siedzeniu, chwytając za kapelusz. Droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność, kiedy w końcu autobus zatrzymał się na jedynym przystanku w Rye. Hermiona opuściła pojazd i wyciągnęła karteczkę ze spodni, która była już mocno pogięta. Autobus zawył nieprzyjemnie i odjechał, zostawiając ją samą na przystanku. Rzuciła okiem na adres i już miała wyciągnąć telefon z torebki, nim potężny huk rozciął niebo na pół, a deszcz momentalnie spadł na ziemię. Hermiona odgarnęła z twarzy mokre kosmyki włosów i chwyciła za telefon, chcąc włączyć nawigację.
- Brak zasięgu? - spojrzała z niedowierzaniem na ekran. - Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy? - warknęła sama do siebie, idąc tylko w jej znanym kierunku.
Było jej niewyobrażalnie zimno, była cała przemoczona i strasznie głodna. Przeklinała samą siebie, że nie zjadła rano żadnego śniadania, a zegarek na jej nadgarstku oznaczał, że zbliża się już czternasta. Poprawiła książki pod pachą, które były owinięte czarną grubą folią, przez co mogła być spokojna, że deszcz mimo wszystko ich nie uszkodzi. Spojrzała na świstek papieru, który wciąż ściskała w dłoni. Tusz na nim zaczął się rozpływać po wpływem deszczu tracąc powoli dane odbiorcy.
Głośny dźwięk zwrócił uwagę dziewczyny, która podniosła głowę. Z daleka nadjeżdżało rozpędzone auto, które nawet na moment nie zwolniło, a Hermiona została oblana od góry do dołu potężną strugą wody.
- Palancie! - krzyknęła za samochodem, machając wściekle ręką.
Kierowca nawet nie zwrócił na nią uwagi i po chwili zniknął za zakrętem. Hermiona starała się iść jak najszybciej, a jednocześnie ostrożnie, bo ścieżka, którą podążała, była wyłożona kamieniem, który w zetknięciu z deszczem był niebezpiecznie śliski. Co rusz łapała się na tym, by nie stracić równowagi.
- Na jakim odludziu mieszka! - warknęła, myśląc o odbiorcy. – Nawet żywego ducha tutaj nie ma – powiedziała, mijając kolejne z kolei domki, w których nie paliło się żadne światło.
Jaka była wściekła na firmę kurierską, że mają przerwę techniczną, na tego odbiorcę, że mieszka właśnie tutaj i na pogodę, że akurat musiało padać dziś, kiedy ona jest w Rye. Warga drżała jej z zimna, a ręce mocno zaciskały się na książkach, które przycisnęła do piersi, jakby były tarczą obronną. Zauważyła, że minęła dawno główne centrum miasteczka i droga, którą teraz podąża, jest praktycznie niezamieszkała. Gdzieniegdzie stało parę domków rozrzuconych na dużym terenie. Z daleka widziała rzekę Rother, spokojnie płynącą pomimo szalejącej burzy.
Szła krętą ścieżką, która była wyłożona kamieniami, a na końcu niej stał kamienny dom z numerem 9 na drzwiach. Okna były okute w czarne okiennice, a ze środka nie wydostawało się żadne światło. Hermiona niepewnie zapukała, mając nadzieję, że właściciel będzie w środku, a jej cała ta wyprawa nie pójdzie na marne. Drzwi przed nią nagle się otworzyły, przez co odskoczyła w tył zdezorientowana. Nikt przed nią się nie pojawił, stała sama w progu nie będąc pewna, co ma zrobić, nim usłyszała czyjś głos dobiegający ze środka.
- Jestem w salonie, proszę wejść.
Zamknęła za sobą drzwi, które niemiłosiernie zaskrzypiały. Skrzywiła się lekko, marszcząc czoło. Odgarnęła z twarzy mokre kosmyki i jeszcze mocniej przycisnęła książki do siebie, rozglądając się wokół. Gdzieś po lewej stronie zauważyła wylewające się mdłe światło na korytarz. Niepewnie skierowała się, do jak myślała salonu. Pomieszczenie było w ciemnych kolorach, a na ścianach nie zauważyła żadnych obrazów. W rogu stała pokaźna biblioteka, kominek oraz sofa ze skórzanymi fotelami. Udało się jej jeszcze zarejestrować parujący kubek, który stał na stoliku obok fotela.
- Dzień dobry, przyszłam doręczyć paczkę z Londynu, z księgarni – rozejrzała się wokół.
- Ostatnio był taki młody chłopak.
Wzdłuż kręgosłupa przeszył ją zimny dreszcz, gdy usłyszała głos tuż za sobą. Odwróciła się na pięcie, ale nikt za nią nie stał. Instynktownie mocniej przycisnęła książki do siebie. Zdawało się jej jakby, kojarzyła skądś ton głosu. Jej wewnętrzne dziecko, które siedziało skryte w kącie, podpowiadało jej, że tak naprawdę wie z kim ma do czynienia, że wie, kto znajduje się w pomieszczeniu razem z nią. Jakaś niewidzialna bariera osłabiła jej zmysły i w tym momencie trudno było się jej skupić. Podświadomie, gdzieś z tyłu głowy, czuła, że zna odpowiedź, że wie, kim może być nieznajomy, ale w tym momencie, gdy strach przejął kontrolę nad całym ciałem, poczuła się zagubiona i zdezorientowana.
Przełknęła gulę w gardle, mocniej zaciskając palce na książkach. Nie podobała się jej ta cała sytuacja, powinna zostać w Londynie i poczekać na kuriera, a nie wyruszać samej, nie wiadomo gdzie, spotykając, nie wiadomo kogo. Jej wewnętrzne dziecko pokręciło głową na niemądry pomysł panny Granger.
- Z powodów technicznych osobiście dostarczam zamówienie – oznajmiła drżącym z zimna głosem. Nagle usłyszała szelest za sobą i odwróciła się energicznie na pięcie. Krew z twarzy zdawała się odpłynąć, a nogi zadrżały niebezpiecznie. – Malfoy... – zdołała tylko tyle wyszeptać, nim straciła przytomność.
Dzień dooobry! ♥
Mam nadzieję, że nie usnęliście przy takiej ilości opisów w tym rozdziale! Chyba jest to pierwszy rozdział do tej pory, który miał ich aż tak wiele, ale nie chciałam ich pomijać, było wręcz to kluczowe w tym rozdziale.
I jak się Wam podoba? Nie mogę się doczekać Waszej opinii. Każdy komentarz, bardzo pobudza Panią Wenę do dalszej pracy ♥
Dziękuję również Rickmanickiej za pomoc i podsunięcie pomysłów dotyczących podróży naszej Hermiony do Rye ♥ Przyznam się, że moja Wena twórcza w tamtym momencie była nieźle zblokowana...
Kolejny rozdział pojawi się na początku lutego razem z Narkotykiem, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia ♥
Całuję,
Jazz ♥
P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.
*Znowu rumieni się w kąciku na wzmiankę o sobie*
OdpowiedzUsuńKochana, jeśli tylko mogę się przydać to zawsze mnie to niezmiernie cieszy
Kurcze, ciężka sprawa, najpierw awaria sieci, potem brak zasięgu, no takie to życie, jak już się coś wali to wszystko na raz
I jeszcze ten Malfoy na koniec! Kurcze, ależ jestem ciekawa co to się stanie dalej! Nie wolno urywać w takim momencie!
Czekam z niecierpliwością na next. A swoją drogą jestem mega fanką opisów w tym rozdziale 😎
Do następnego!
Ah i teraz ja się sama zarumieniłam! 💕 czuję lekką ulgę, że opisy Ci się podobały - część z samego pociągu i dworca pisałam sama po przebyciu podróży, gdzie przez 4h musiałam słuchać nonstop głośnych studentów medycyny w wagonie, ale chyba o tej historii już Ci wspomniałam 😂
UsuńWiesz uczę się od najlepszych urywania w takim momencie, dziękuję za wzór, Polsacie 😂😂❤
Cieszę się, że jesteś i dziękuję za komentarz!
Do następnego!
Ściskam ciepło,
Jazz ❤
O cholerka! A to żeś mnie w konia zrobiła! Już myślałam i byłam pewna, że to będzie adres Seva, no bo kto inny mógłby mieszkać na takim wypiździejewiu XD A tu taka niespodzianka! Robi się coraz ciekawiej! Teraz to tym bardziej nie mogę się doczekać dalszej części!
OdpowiedzUsuńNie przepadam za opisami, ale Ci powiem, że bardzo dobrze i szybko czytało mi się ten rozdział, tak więc ogormny plus i brawa dla Ciebie :D Tylko w dwóch miejsach irytowały mnie trochę powtórzenia pewnych słówek w jednym/kilku następujących po sobie zdaniach (najpierw to była "dziewczyna", a potem "pociąg"), ale poza tym jest super ;)
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdiał! :D
Tośka
Kłaniam się nisko i witam ponownie! ❤
UsuńHahaha nie mogę przestać się śmiać 😂 dlaczego sama nie wpadłam na to, aby opisać to słowami Hermiony "wypiździejewo" - kocham Cie za to 😂😂
Uh czasem ciężko mi jest samej wyłapać niektóre powtórzenia, także bardzo dziękuję Ci za zwrócenie uwagi 🙏🏻 mam nadzieję, że w następnych rozdziałach już się tak nie powtórzą 😇
Dziękuję Ci za komentarz! Wiele dla mnie to znaczy 💕
Całuję,
Jazz ❤