czwartek, 23 grudnia 2021

Rozdział 18 - Krzywołap bohaterem wieczoru

 


Kolejne dni upływały spokojnie. Owa osoba, która podrzuciła Hermionie zdjęcia zdała sobie sprawę, że adres musiał być zły, gdyż od tygodnia niczego nowego nie dostała. A to w jakiś sposób ją uspokoiło, gdzie przez cały czas chodziła spięta i lekko poirytowana.


Również nie miała kontaktu z profesorem Snapem, a to było dla niej nieco dziwne, gdzie zwykle wpadał bez zapowiedzi i zjawiał się tak po prostu. Chciała odepchnąć od siebie myśli, że rozmyśla nad nim zbyt często, że zastanawia się, co porabia całe dnie, ale uznała, że to dorosły mężczyzna, który ma własne życie. A ona niestety nie jest jego częścią, nawet jeśli próbowałaby oszukać samą siebie, że jest inaczej. Jej wewnętrzne dziecko wiedziało, jaka jest prawda, a ona nie chciała dopuścić do siebie tej nieprzyjemnej myśli, która powodowała silny ból żołądka.


Wrzesień przyniósł ze sobą kłębiące się ciemne chmury nad Londynem. Od samego rana całe miasto było pozbawione prądu, co prowadziło wszystkich mieszkańców w stan ogólnej irytacji i zniecierpliwienia. Hermiona odgarnęła kosmyki włosów za ucho, podrzucając pod pachą pusty karton po książkach. Nowa powieść pana Hughesa stała się bestsellerem w księgarni, a egzemplarze rozchodziły się niczym świeże bułeczki. Poprawiła książki na półce, które właśnie wyłożyła z nowej dostawy i wyszła na zaplecze, odkładając karton gdzieś w pusty kąt pomieszczenia.


Od kilku dni Hermiona nie miała śmiałości spojrzeć w oczy pani Morgan, która spoglądała na nią spod wielkiej ramy obrazu. Była zbyt onieśmielona, by zajrzeć w niebieskie tęczówki kobiety, wciąż czując ból i niesprawiedliwość do tego świata, że to właśnie pani Morgan musiała się zmagać z tak okrutną chorobą.


Krzywołap otarł się o jej nogę, mrucząc delikatnie pod nosem. Tego dnia zabrała go ze sobą do księgarni, mając silną potrzebę poczucia czyjegoś towarzystwa w tym miejscu. Na szczęście miała jeszcze gdzieś schowaną folię bąbelkową, która stała się idealną zabawką dla jej towarzysza. Na koniec dnia wyłożył się on na parapecie, rozprostowując kończyny, spoglądając znudzonym spojrzeniem na przechodniów.


Dzwonek umieszczony tuż nad drzwiami dał znać o czyimś przybyciu. Hermiona wyszła zza regału, z drugiej części księgarni a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nie wiedząc czemu, poczuła ogarniający ją spokój, a całe uczucie przytłoczenia ostatnich dni, jakby odeszło gdzieś daleko. Jak nic po Oczytanej rozglądał się profesor Snape, uważnie studiując każdy kąt wyremontowanej księgarni. Odłożyła właśnie książkę historyczną, którą miała w dłoni i wyszła z ukrycia, stając oko w oko z mężczyzną.


- Dobry wieczór profesorze – uniosła delikatnie kąciki ust w górę.

- Dobry wieczór panno Granger – kiwnął głową, rozglądając się po pomieszczeniu. - Nie jest źle, mogło być gorzej – a ona uśmiechnęła się mimo wszystko na ten komplement.

- Co pana sprowadza tutaj?

- Przyszedłem zobaczyć, jak wygląda Oczytana, czysta ciekawość panno Granger. To źle?

- Skądże – zaśmiała się delikatnie. - Oprowadzę pana.

- Czyń honor – uniósł dłoń ku górze.

Snape nie dał po sobie tego poznać, ale mogła zauważyć, jak ogląda z zainteresowaniem każdy kąt Oczytanej, kiwając z uznaniem głową. Przystanęli przy portrecie pani Morgan, a Hermiona czując bliskość mężczyzny, zdecydowała się w końcu spojrzeć w błękitne tęczówki Jacqueline. Znalazła w sobie odwagę, której brakowało jej od kilku dni, aby zatrzymać spojrzenie na tej pięknej kobiecej twarzy. Stali w ciszy wpatrując się oboje w płótno, nim nagle zabłysło światło, rozchodząc się po całej księgarni. Hermiona odwróciła się na pięcie za siebie.


- W końcu przywrócili prąd – oznajmiła mężczyźnie. - Nie było go od samego rana.

- No i ktoś nawet się obudził – Krzywołap oślepiony światłem zwlókł się z parapetu i podbiegł do mężczyzny, ocierając się o jego nogę. Snape koniec końców wywrócił oczyma, ale wziął go na ręce.

- Lubi pana – pogłaskała go za uchem.

- Ma fatalny gust – skwitował Snape, co spotkało się ze śmiechem dziewczyny. - Co jest takiego śmiesznego, Granger?

- Ja pana też lubię – spojrzała na niego, niepewnie czując dziwne igiełki, wbijające się w kark.

- Wariatka jakich mało – podsumował, odkładając kota na posadzkę. - Granger co jest? - zapytał, widząc malujący się ból na jej twarzy.

- To nic takiego – przycisnęła do siebie dłoń, starając się ukoić jej drżenie. - Zaraz przejdzie – dodała już ciszej.


Nie wyglądał na przekonanego, bo patrzył na nią nieprzychylnie. Odłożył Krzywołapa na posadzkę i pokonał odległość, która ich dzieliła. Chwycił jej drżącą dłoń, uważnie się jej przyglądając, jak uczynił to ostatnim razem w Rye. Hermiona nie wiedziała, czy drżąca dłoń przeniosła dreszcze na całe ciało, czy było to spowodowane dotykiem mężczyzny. Jego chłodne palce stanowczo, lecz delikatnie trzymały ją w uścisku. Hermiona wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem uznała, że jeśli potrwa to jeszcze dłużej, to już niedługo zapomni, jak się nazywa. Uspokój się, upomniała samą siebie, nieco niepewnie próbując odnaleźć hebanowe spojrzenie mężczyzny. Raptem spojrzał na nią tak, jakby odkrył coś banalnego.


- Draco musi cię obejrzeć.

- Mnie? Dlaczego?

- Może uda mu się przywrócić funkcjonowanie nerwów do pierwotnego stanu - założył dłonie na biodra unosząc brew ku górze, a dziwne uczucie pustki, brak jego dotyku sprawił, że poczuła, jakby spadała ze schodów zrobionych jedynie z powietrza.

- Profesorze to są skutki po cruciatusie… tego nie da się naprawić.

- Pamiętaj, że masz kontakt ze świetnym Uzdrowicielem młodego pokolenia. Daj mu się wykazać. Może będzie w stanie pomóc, chociaż zmieniając częstotliwość drżenia.

- No dobrze – stwierdziła w końcu, nie chcąc wchodzić z nim w niepotrzebną dyskusję. - Skontaktuje się z nim w wolnej chwili.

- Dotrzymasz słowa?

- Zawsze.

- Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął pod nosem niezbyt przekonany jej zapewnieniom. - Przepraszam cię.


Snape wyciągnął z kieszeni wibrujący telefon. Spojrzał na wyświetlacz, a potem na Granger, odrzucając połączenie. Już miała się odezwać, pytając, jakie ma plany na wieczór, nim telefon ponownie nie zawibrował. Zniecierpliwiony mężczyzna nacisnął na zieloną słuchawkę.


- No, co jest? - odezwał się do telefonu, a jego głos był nieco ostry i lekko zniecierpliwiony. - W Londynie jestem… Tak w księgarni u Granger… Co się dzieje… Jesteś pewien… - ściągnął brwi, usilnie nad czymś myśląc. Wypuścił w końcu powietrze ze świstem – Za minutę będę w salonie… no dobra, na razie.


Wcisnął telefon w kieszeń spodni i przeniósł spojrzenie na Granger.


- Widzę, że polubił pan ten mugolski gadżet – uśmiechnęła się delikatnie.

- W końcu się przekonałem. Zdecydowaliśmy się na taką komunikację z Draco, zamiast wysyłać patronusy z wiadomościami – wytłumaczył pośpiesznie. - Malfoy potrzebuje pilnej konsultacji odnośnie jednego eliksiru.

- Coś się dzieje na oddziale? - zapytała.

- Tak ma skomplikowany przypadek – westchnął. - Muszę się zbierać. Będziemy w kontakcie Granger.

- Oczywiście do zobaczenia.


Kiwnął pospiesznie głową i zniknął z głośnym pyknięciem teleportując się do swojego domu w Rye. Hermiona spojrzała na krążącego wokół niej Krzywołapa. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, starając się zdusić myśl w zarodku, że nie tak wyobrażała sobie zakończenia dzisiejszego dnia. Liczyła, że będzie mogła dłużej pobyć w towarzystwie swojego profesora, posiedzieć z nim i porozmawiać, albo nawet pomilczeć jak mieli w zwyczaju robić. Nie miała za złe Malfoyowi o pilny kontakt z mężczyzną. Wiedziała, że jest świetny w tym co robi, a jego pragnienie konsultacji musiało oznaczać, że przypadek, z którym się spotkał, wymagał od niego zaczerpnięcia dodatkowej wiedzy. Zwłaszcza u źródła, pamiętając, że to zapewne Snape osobiście ważył ten eliksir.


Po kilkunastu minutach od zamknięcia księgarni maszerowała z Krzywołapem na smyczy z papierową siatką pod pachą pełną jedzenia dla kota i dwoma butelkami wina. Starała się odepchnąć uporczywą myśl, że coraz częściej pija alkohol, zapominając o porządnym, zbilansowanym posiłku. Nie chciała słuchać ponownego kazania Malfoya o jej złych nawykach żywieniowych, czy w jakiś sposób wymuszać na profesorze potrzebę ratowania jej z opresji pojawiając się z siatką pełną jedzenia. Chociaż żadnego z nich nie prosiła, aby zawracali sobie nią głowę, posyłając w jej stronę magomedyczną wiedzę, czy ratując gotowym posiłkiem. Tak z drugiej strony, ta mała myśl, która dała jej znać, że jest ktoś, kto martwi się o nią, sprawiło, że poczuła się lżej. Więc oprócz butelek win, zakupiła dodatkowo banany i jogurty, starając się zdusić w sobie wyrzuty sumienia, nie chcąc by ich prośby czy zmartwienia poszły w jakiś sposób na marne.


Londyńskie ulice były opustoszałe, słońce powoli chowało się za budynkami, ciągnąc za sobą ciemne chmury. Gdy Hermiona zatrzymała się przy ławce, poprawiając rozwiązaną sznurówkę, poczuła, jak nagle ktoś szarpnął ją na tyle mocno, że upadła całym ciałem na chodnik. Z jękiem podniosła pośpiesznie wzrok. Zakapturzona postać uciekała z jej torebką. Szybko chwyciła smycz Krzywołapa, którą upuściła i poderwała się gotowa do biegu, kompletnie zapominając o siatce z zakupami.


- Stój! - krzyknęła za nim.


Krzywołap mruknął przeciągle, biegnąc w stronę kieszonkowca, a Hermiona poczuła, jak smycz wymyka się jej między palcami. Krzyknęła raz jeszcze, ale ten ani razu się nie odwrócił, oddalając się coraz bardziej. Niespodziewanie obok niej mknął świst wiatru. Obróciła się za siebie. To czarny rower wyprzedził ją, kierując się w stronę kieszonkowca. Tak niespodziewanie rowerzysta zatarasował mu drogę siłując się z torebką Hermiony. Zakapturzona postać wyrwała ją z taką siłą, że nieznajomy spadł z roweru, przygniatając nim kieszonkowca. Zanim udało się jej do nich dobiec, mogła zauważyć jak owi mężczyźni, posyłają w swoją stronę parę ciosów. Była coraz bardziej spanikowana, nie wiedząc, co dokładnie powinna zrobić w tym momencie. Obróciła się za siebie, krzycząc, starając się tym samym wezwać pomoc, ale jak na złość ulice były opustoszałe. Rowerzysta w końcu wyszarpał torebkę na tyle mocno, że zakapturzona postać skorzystała z chwili nieuwagi i puściła się biegiem, oddalając się w stronę ciemnej uliczki, łapiąc się, za obolałą szczękę. Hermiona podbiegła do kucającego na ziemi mężczyzny wyciągając w jego stronę dłoń.


- To chyba twoja torebka – odezwał się rowerzysta, korzystając z dłoni, którą mu zaoferowała.

- Max?


Tak jak mogła spodziewać się każdego, nie uwierzyła, że to właśnie Max będzie tym, który pomoże jej z kieszonkowcem. Dziwna ulga oblała całe jej ciało, gdy tylko spojrzała w oczy mężczyzny. Doleciały do niej perfumy, które były całkiem przyjemne, a uśmiech na jego twarzy sprawił, że nie wytrzymała, przytulając się do niego. Max wyglądał na zdezorientowanego takim zwrotem akcji, ale pogłaskał ją po plecach, szepcząc, aby nie płakała. Nawet nie wiedziała, kiedy z kącików jej oczu wydostały się łzy. Odsunęła się od niego, pociągając niezdarnie nosem, na co tylko się uśmiechnął ze zrozumieniem.


- Hermiono, nic ci nie jest? - zapytał, uważnie lustrując jej twarz.

- Trochę się wystraszyłam – mruknęła, obejmując się ramionami. - Dziękuję, gdyby nie ty...

- Już wszystko dobrze, spokojnie – dotknął jej ramienia, lekko je ściskając. - To twój kot?

- Kot? - przechyliła głowę w bok, nic nie rozumiejąc. - Ah Krzywołap! - odwróciła się za siebie. Siedział pod ławką, będąc całkowicie onieśmielony. Wzięła więc go na ręce, całując w czubek głowy – Musiał się wystraszyć – przytuliła go do siebie, lekko kołysząc. - Już wszystko dobrze, spokojnie...

- Gdzie idziecie? - zapytał, podnosząc rower.

- Wracamy do domu.

- Może was odprowadzę?

- Nie chcemy robić problemu.

- To żaden problem Hermiono, nie powinnaś wracać już dziś sama.


Kiwnęła głową, zgadzając się z nim. Nie wiedziała, czy owy kieszonkowiec nie powróci, chcąc zemścić się za pokrzyżowanie planów. Obróciła się za siebie spanikowana, zastanawiając się, czy ta osoba mogłaby być do tego zdolna, czy Max ewidentnie wystraszył go. Zgarnęła spod ławki swoją siatkę z zakupami i ruszyli w drogę do domu.


~*~


Max rozejrzał się po mieszkaniu, to podchodząc do półki z książkami, a to spoglądając z balkonu na ciemną ulicę, wyjaśniając jej, że sam mieszka na parterze, tęskniąc za jakimkolwiek widokiem innym niż sklep meblowy, jaki ma na co dzień. Krzywołap chyba nie przywykł do tak licznych gości, jacy ostatnimi raz przekraczali mieszkanie, gdyż siedział w sypialni onieśmielony. Pomimo nawoływania przez Hermionę do jedzenia nie ruszył się z miejsca, a ona starała się samej sobie wytłumaczyć takie zachowanie swojego kota tym, że profesor Snape i Malfoy są czarodziejami, a nie jak Max, mugolem. Krzywołap sam w sobie był magicznym kotem, więc pewnie nieświadomie czuł niemałą blokadę przed gościem.


Nalała im do kieliszków wina, które dziś kupiła i wyciągnęła z jednej ze szafki kuchennej wodę utlenioną, którą kupił jej profesor Snape. Sama myśl o nim spowodowała szybsze bicie serca i lekkie ciepło na karku. Wcisnęła buteleczkę pod pachę, chwyciła kieliszki z winem i udała się do Maxa, który właśnie usiadł na kanapie.


- To wszystko przeze mnie, wybacz – podsunęła mu wodę utlenioną i chusteczki, które leżały obok pilota.

- Nic nie jest twoją winą – zauważył, polewając chusteczkę roztworem. Przyłożył ją do łuku brwiowego, krzywiąc się minimalnie.

- Pozwól, że chociaż tak się odwdzięczę – zabrała od niego tkaninę, odkażając ranę. Bliskość między nimi była nienaturalnie załamana. Czuła jego gorący oddech na swojej szyi i gdyby tylko spuściła wzrok z rany, przyłapałaby go, jak wpatruje się w jej oczy. Walczyła sama ze sobą starając się skupić na tym co robi, ale perfumy, których używał, ta dziwna bliskość i to, że nie potrafiła przy nim racjonalnie myśleć, niczego nie ułatwiała.

- Jesteś za dobra – usłyszała jego głos tuż przy swoim uchu.


Kątem oka zauważyła swój telefon leżący na blacie w kuchni. Pomyślała o zapisanym kontakcie, dzięki którym komunikowała się ze swoim byłym profesorem. Tym samym mężczyzną, który towarzyszył jej w odwiedzinach u pani Morgan, który zaoferował jej pomoc, który ugotował dla niej pyszną kolację i zrobił zakupy. Dokładnie tym samym mężczyzną, który nawiązał nić porozumienia ze zwykle nadąsanym i humorzastym Krzywołapem. Tym samym, który oczekiwał kontaktu z jej strony, gdyby działo się coś niepokojącego.



Ten owy mężczyzna posiadał hipnotyzujące, czarne oczy. Jego perfumy drażniły wszystkie nerwy, doprowadzały ją na skraj szaleństwa, nie mogąc się skupić na realnych sprawach. Ten sam, który jest jednocześnie tajemniczy, posiadający maskę obojętności, który dzieli się od niej wysokim murem. Ten sam, któremu wymazała pamięć, chroniąc go przed Voldemortem.


Przestań udawać, że nie zależy ci na nim, odezwało się jej wewnętrzne dziecko, machając do niej złowrogo palcem. I gdyby tylko broniła się rękami i nogami, wypierała się, tak tym razem, nie mogła, nie potrafiła okłamywać samej siebie. Nie wiedziała, czym jest ta dziwna nić porozumienia, którą miała ze swoim byłym profesorem. Może było to czyste przywiązanie, które wyrobiła już podczas nauki w szkole, pracując z nim nad eliksirami potrzebnymi dla Zakonu Feniksa? Nie była już niczego pewna, jak tego, że ten przystojny mężczyzna, który siedzi właśnie z nią w salonie, któremu oczyszcza ranę, nie ma tego czegoś, co posiada w sobie profesor Snape. Pomimo pięknej otoczki, która krąży wokół niego, dobrze zbudowanej sylwetki, błysku w oku, był nikłym w porównaniu do mężczyzny o hebanowym spojrzeniu. Wewnętrzne dziecko podeszło do niej, spoglądając na nią dwuznacznie. Hermiona oderwała swoją dłoń, lekko się odsuwając.


- Gotowe, małe zadrapanie tylko pozostanie.

- Dziękuję Hermiono – ścisnął ją lekko za dłoń, starając się podkreślić swoje słowa.

- Nie ma za co – odpowiedziała pośpiesznie, podając mu kieliszek z winem, tym samym strącając jego dłoń. - Powiedz mi, czym się zajmujesz?

- Pracuję na wysokościach.

- Musi być to niebezpieczne – upiła łyk wina, uważnie go obserwując.

- Najważniejszy jest zdrowy rozsądek. W wolnym czasie zajmuję się renowacją starych motocykli. A ty? Czym się zajmujesz?

- Prowadzę księgarnię.

- Naprawdę? Musi być to mega ciekawe, jeszcze nie spotkałem się z kimś, kto ma swoją księgarnię. Co prawda mój znajomy ma wypożyczalnię kaset VHS i starych komiksów, ale to nie to samo. – Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Jej myśli ponownie zawędrowały do telefonu spoczywającego na blacie kuchennym.

- Max przepraszam cię bardzo, ale miałam dziś ciężki dzień, jeszcze ten kieszonkowiec… - mruknęła przygaszona. - Wybacz mi, ale chciałabym się położyć.

- Oczywiście, będę się już zbierać – poderwał się z kanapy. - Uważaj na siebie następnym razem. Okay?

- Jasne. – uśmiechnęła się lekko. - Jeszcze raz dziękuję za pomoc.


Przy drzwiach patrzyli na siebie w dość niezręcznej ciszy. Max wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał, rozważał różne opcje w swojej głowie. Zbliżył się do Hermiony patrząc na nią z góry, a powietrze stało się ciężkie, utrudniając oddychanie. Jeśli myślała, że wcześniej nie potrafi racjonalnie myśleć to była w błędzie. Stała niczym sparaliżowana obserwując, jak Max jest coraz bliżej niej, jak wygina w specyficzny sposób kąciki swoich ust, pochylając się w jej stronę. Jeśli miało się zdarzyć to, czego obawiała się w tym momencie, czuła, że może popełnić błąd swojego życia. Max założył kosmyk włosów za jej ucho, uśmiechając się niewinnie pod nosem. Owładnął ją zapach perfum chłopaka, utrudniając racjonalne myślenie. Jeżeli brała pod uwagę, że została sama, zdając się na łaskę Merlina była w błędzie. Znikąd zjawił się Krzywołap, plącząc się wokół ich nóg. Jego miauczenie było tak głośne i nieznośne, że mogła zauważyć, jak Max wywraca oczami zniecierpliwiony. Hermiona wyczuwając spisek swojego pupila, wzięła go na ręce, kompletnie niszcząc romantyczną chwilę pocałunku.

- Nie wygląda za dobrze, chyba zaszkodziło mu jedzenie z rana – spojrzała na kota, głaszcząc go po gęstym futrze.

- Jasne – odezwał się zmieszany Max, drapiąc się po karku. Wyprostował barki, chrząknął dwuznacznie, a coś w jego oczach zabłysło. - Zajmij się swoim kotem, będę się zbierać – a ona nawet nie chciała udawać, że powinna go zatrzymywać dłużej, więc wolną dłonią otworzyła mu drzwi. Max nie wyglądał na takiego, który brał pod uwagę takie zakończenie wieczoru. - Trzymaj się, Hermiono.

I zostawił ją samą, nie zaszczyciwszy jej ani jednym spojrzeniem. Mogła usłyszeć jeszcze jak zbiega po schodach, nim nie nastała cisza. Krzywołap wyskoczył jej z ramion i pognał w stronę okna, wskakując na parapet. Hermiona przysiadła się obok niego, obserwując oddalający się rower, który powoli znikał w mętnym świetle latarni.


- Krzywołap, jesteś bohaterem wieczoru – ucałowała go w czubek głowy, przerażona, że nie czuje ani krzty współczucia wobec Maxa.




~*~


ho, ho, HO! Zjawiam się i tutaj z małym prezentem gwiazdkowym 🎅🎁 Zaskoczyłam rozdziałem, co? 😄🤭 Jednak spokojnie, mam wszystko pod kontrolą! A gdyby, coś nie poszło po mojej myśli, zawsze możecie liczyć na wsparcie Krzywołapa! Krzywołap bohaterem wieczoru! 🥳🐾 Chyba nie znajdę wśród czytelników ani jeden osoby, która chciałaby, aby ten wieczór zakończył się, jak przypuszczał Max 💋🙈

Spokojnie moi drodzy, rollercoaster dopiero się zaczyna! Jak spodobał Ci się nowy rozdział? 🥰 Jestem ciekawa Twojej opinii! Śmiało zostaw po sobie ślad w komentarzu, będzie mi bardzo miło przeczytać parę słów od Ciebie! 💕 (taki malutki prezent gwiazdkowy dla mnie 🤫) A gdybyś tylko miał/a ochotę większą porcję Hermiony i Severusa, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - działa na nią jak narkotyk, gdzie również pojawił się nowy rozdział 🤭

Widzę, że kolejny raz tekst nie został wyjustowany. Wszystko ucieka do lewej. Wybaczcie! Robię z tym co mogę... 😩

Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia!

🎅🎄

Wyczekuj uważnie sowy, kolejny rozdział pojawi się niebawem. Do usłyszenia! Ściskam, Jazz ♥

P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.


poniedziałek, 6 grudnia 2021

Rozdział 17 - Jacqueline Morgan


Miałaś być gotowa jakieś dziesięć minut temu...

Severus Snape

Mistrz Eliksirów


Hermiona przeklęła pod nosem, biegając po mieszkaniu w samej bieliźnie. Jak na złość musiała zaspać, a Krzywołap, który zawsze ją budził wydawał się być na nią obrażony, gdyż nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Odwrócił się do niej tyłem, wyciągnął łapy przed siebie i mruknął przeciągle, jakby podświadomie radując się z zaspania swojej pani.





Za kolejne dziesięć minut będę gotowa. Może Pan wpaść i napić się kawy.

Hermiona Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


Rzuciła telefon na łóżko i chwyciła z szafy sukienkę, którą po chwili już ubrała. Wypuściła włosy z turbana, który miała na głowie a mokre kosmyki kaskadami opadły jej na ramiona. Pukanie do drzwi rozległo się po mieszkaniu. Spojrzała kątem oka na Krzywołapa, ale ten wyglądał obrażony na cały świat, łącznie z Mistrzem Eliksirów, którego odwiedziny zazwyczaj uwielbiał. Syknął pod nosem, a Hermiona jedynie wywróciła oczami, kompletnie nie rozumiejąc humorków swojego kota.


- Dzień dobry profesorze.


Granger przywitała go z przyklejonym uśmiechem do twarzy. Uniósł w charakterystyczny sposób brew ku górze i spojrzał na jej mokrą głowę, a potem na sukienkę i pluszowe kapcie, które idealnie wieńczyły całość. Mogła zauważyć jak kąciki ust, lekko unoszą się w górę w sposób niewidoczny dla mało bystrego obserwatora.


- Dzień dobry Granger – zamknął za sobą drzwi. - Krzywołap dziś mnie nie przywita? - mogła wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia.

- Krzywołap dziś jest obrażony na cały świat – wytłumaczyła Hermiona, prowadząc go do kuchni. Snape oparł się o blat kuchenny, rozglądając się po mieszkaniu. - Kawy?

- Zrobię, zajmij się sobą – powiedział, gestem dłoni wypraszając ją z kuchni. - Też się napijesz?

- Poproszę – uśmiechnęła się z wdzięcznością i oddaliła się do łazienki.


Szum gotującej się wody w czajniku przerwał dźwięk pracującej suszarki. Snape wlał wodę do kubków i po chwili moczył wargi w gorącym płynie. Rzucił okiem na blat kuchenny, gdzie w rogu spoczywała koperta. Ostatnim razem gdy tu był próbował rozwikłać zagadkę, kto mógł wysłać Granger fotografie. Co prawda było tam tylko parę zdjęć, ale żadne z nich nie przedstawiały niczego konkretnego. Jakieś budynki, drzewa, nic szczególnego. Granger stwierdziła ostatnim razem, że ktoś musiał podrzucić zdjęcia pod zły adres, a Snape chcąc nie chcąc musiał się z nią zgodzić.


- To chyba nie jest nawet Londyn – zjawiła się nagle obok niego, wyrywając go z rozmyślań. Włosy miała podpięte spinkami z obu stron, a na jej twarzy gościł lekki makijaż. Wskazała dłonią fotografię, którą właśnie trzymał – Co pan myśli?

- Sam nie wiem - podsunął jej kubek pod nos. - Pij Granger, bo wystygnie.

- Kupiłam kwiaty, ładne? - wskazała dłonią na wazon, który stał w salonie. Snape kiwnął głową, zgadzając się, a Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, popijając kawę.


Z bukietem kwiatów i ciężką torbą na barku stanęła na środku salonu a tuż obok niej, pojawił się Snape, wyciągając w jej stronę ramię. Idealnie udało mu się wybić z jej głowy pomysł podróży pociągiem do Exmouth, która zajęłaby im cztery godziny. Co prawda Granger pomarudziła trochę, ale koniec końców się zgodziła, mając z tyłu głowy myśl, że tak naprawdę mogła wcale nie mieć towarzystwa w podróży, o której myślała od kilku dni. Będąc nieco spokojniejsza, chwyciła go za ramię, czując nieopisane wsparcie a po chwili, zniknęli z głośnym pyknięciem, zostawiając nadąsanego Krzywołapa samego.


Z charakterystycznym pyknięciem wylądowali na zielonym wzgórzu, pośród dziko rosnącej trawy. Krajobraz Exmouth rozciągał się wzdłuż i wszerz powodując szybsze bicie serca. Ze wzniesienia dało się ujrzeć kanał La Manche z piaszczystymi plażami, a miejsce to było chętnie wybierane w okresie letnim do wypoczynku. Hermiona zrozumiała, dlaczego pani Morgan akurat tu chcę spędzić trudny okres leczenia. Zeszli ze wzniesienia wchodząc na kamienną drogę, która ciągnęła się aż do ośrodka. Snape rozejrzał się jeszcze czy aby na pewno nie zostali przez nikogo zauważeni.


Klinika onkologii była ogromnym białym budynkiem, gdzieniegdzie znajdowały się drewniane elementy z wielkimi, rozciągającymi się przeszkleniami. W niektórych z okien Hermiona ujrzała postacie stojące i ukradkowo spoglądające w ich stronę. Odwróciła wzrok, czując ścisk w okolicy serca. Zdała sobie sprawę, że w tych oknach były dzieci, niczego niewinne dzieci zmagające się z chorobą nowotworową. Spojrzała na mężczyznę, szukając w nim wsparcia.


- Zaczekam tutaj na ciebie Granger – usiadł na ławkę i wystawił twarz ku słońcu.

- Myślałam, że wejdzie pan ze mną – przysiadła się obok niego. Snape chwycił ją za bark, lekko ściskając.

- Nie powinienem. Zaczekam tutaj – przejechał kciukiem po gołej skórze ramion, a ją od razu zaatakowała gęsia skórka.

Siedziała jeszcze chwilę, przygotowując się do spotkania z panią Morgan. Snape nie naciskał w żaden sposób, spokojnie dał jej czas, rozumiejąc sytuację, w której się znalazła. Wzięła głęboki wdech, uśmiechnęła się do mężczyzny i chwyciła bukiet kwiatów. Kiwnęła głową w jego stronę i zaczęła kroczyć ku przeszklonym drzwiom. Im bliżej nich była czuła większy strach przed zbliżającym się spotkaniem. Obróciła się i zauważyła tylko Snape’a jak macha ręką, żeby szła dalej. Zagryzła wargę i stanęła przed szklanymi drzwiami, a one automatycznie się rozsunęły.


W środku migały jej przed oczyma pielęgniarki w błękitnych fartuszkach, dzieci chodzące wraz z kroplówką na stojaku, albo osoby starsze siedzące na wygodnych fotelach. Starała się zbytnio nie rozglądać, czując i tak zbierające się w oczach łzy. Podeszła do lady recepcyjnej, za którą siedziała młoda kobieta. Jej fartuszek był z animowanymi postaciami z bajek, przez co zapewne skradła niejedno serce dziecka z tutejszego oddziału. Uśmiechnęła się w jej stronę, poprawiając okulary na lekko zakrzywionym nosie. Po niezbędnych formalnościach wskazała jej drogę do sali pani Morgan, a Hermiona szła, starając się nie rozglądać za siebie. Wybrała schody zamiast windy i wdrapała się na drugie piętro. Korytarz, który się rozciągał był w kolorach lilii, na stolikach były ułożone świeżo przycięte kwiaty, a także znajdowały się tam wygodne pufy i fotele do siedzenia. Hermiona stanęła przed drzwiami, a tabliczka na nich widniejąca, oświadczyła, że zamieszkuje tam Jacqueline Morgan. Stała przed salą dość długo, zbierając w sobie całą odwagę, którą posiadała. Po dłuższej chwili zapukała delikatnie, a słysząc pozwolenie, weszła do środka.


Pokój był duży i jasny. Przez wielkie okna wpadała do niego ogromna ilość światła. Widok rozprzestrzeniał się na kanał La Manche i ogrody, w których kwitły kwiaty. Zapewne zostały one ścięte z tych właśnie ogrodów i umieszczone w szklanych wazonach na korytarzach. Na jednej ze ścian znajdowała się niewielkiej wielkości biblioteczka, a Hermiona poczuła przyjemne ciepło w okolicy serca. Właśnie taka była pani Morgan, która swoją miłość do książek starała się przelać wszędzie, gdzie tylko się nie znalazła. Zauważyła ją siedzącą w bujanym fotelu. Gdyby nie tabliczka na drzwiach, Hermionie ciężko byłoby rozpoznać, że to właśnie z panią Morgan ma do czynienia. Nie przypominała tej żwawej kobiety sprzed kilku miesięcy z pięknymi długimi włosami, gładką cerą i promiennym uśmiechem. Pani Morgan wpatrywała się w jeden punkt przed sobą, widać było, że straciła wiele kilogramów, a jej włosy zostały ścięte i ukryte pod miętową chustką na głowie. Hermiona odłożyła na stolik wszystkie rzeczy i ostrożnie podeszła do kobiety kucając przed nią. Złapała panią Morgan za dłonie i uśmiechnęła się, a wtedy kobieta przeniosła na nią swoje spojrzenie. Błękitne oczy, które kiedyś biły ogromnym blaskiem, teraz były jakby martwe, pozbawione iskierek. Hermiona poczuła zaciskający się supeł w żołądku. Wpatrywały się w siebie dość długo, zanim nie odezwała się kobieta.


- Hermiono – ostrożnie dotknęła jej policzka, głaszcząc go. - Przyszłaś.

- Pani Morgan – uściskała kobietę, czując, jaka jest drobna i krucha. Pod warstwą swetra, który miała zarzucony na barki, mogła wyczuć jedynie kości. Ponownie poczuła ogromny ból w okolicy serca. - Jak się pani czuje?

- Bywało lepiej – uśmiechnęła się lekko.

- Mam coś dla pani – wskazała dłonią na bukiet kwiatów, który przyniosła ze sobą. Wstawiła je do wazonu i chwyciła za swoją torebkę. Położyła na stoliku papierowy kartonik, w którym były rogale zachwalane ostatnim razem przez panią Morgan.

- Kochanie nie musiałaś - uśmiechnęła się do niej delikatnie.

- To nie wszystko, mam coś jeszcze – podała jej ramkę ze zdjęciem, na którym stała w progu drzwi wyremontowanej księgarni. Pani Morgan załkała, dotykając opuszkami palców szklanej szybki.

- Hermiono, udało ci się – w głosie kobiety wyczuła radość a w jej oczach, zalśniły łzy. Odłożyła ramkę ze zdjęciem na komodę, tuż obok bukietów kwiatów.

- Pokaże coś pani.

Ponownie sięgnęła za swoją torebkę i wyciągnęła z niej laptopa. Otworzyła zapisany plik na pulpicie i ostrożnie postawiła urządzenie na kolanach kobiety. Wcisnęła play i obserwowała panią Morgan, która oglądała video z dnia otwarcia księgarni. Kobieta przyłożyła sobie dłoń do ust, za którym krył się uśmiech. Na ekranie widziała każdy wyremontowany kąt księgarni, tłumy, które przyszły na dzień otwarty i Hermionę, która oprowadza kamerującego Harry’ego po lokalu. W ujęciach znalazł się również pan Hughes, który życzył pani Morgan dużo zdrowia.


- Właśnie tak sobie wyobrażałam księgarnię – ponownie dotknęła jej policzka, głaszcząc go lekko. - Udało ci się Hermiono, dziękuję!

- Proszę mi nie dziękować, wie pani, że uratowała mi pani życie tamtego dnia. Chociaż tak mogłam się odwdzięczyć - kobieta pokiwała głową, przypominając sobie dzień, w którym Hermiona znalazła się w Londynie.

- Pójdziemy na spacer? - zaproponowała. Z pomocą Hermiony podniosła się ostrożnie z bujanego fotela. Wskazała dłonią na wózek inwalidzki stojący przy łóżku – Muszę usiąść na niego.


Opuściły pokój pani Morgan, kierując się w stronę wind. Długo nie musiały na nią czekać, bo po chwili rozległ się charakterystyczny dźwięk i metalowe drzwi otworzyły się przed nimi. Wcisnęła przycisk z numerem 0 i drzwi ponownie się zamknęły.


Przemierzyły hol i po chwili zjawiły się na zewnątrz a promienie słońca, delikatnie rzucały ciepło na ich twarze. Kobieta wskazała jej dłonią drogę prowadzącą do ogrodów, które Hermiona mogła zauważyć z okien sali, w której gościła pani Morgan. Mając z tyłu głowy myśl, że nie zjawiła się tutaj sama, rozglądała się na boki, starając się zlokalizować profesora Snape’a, ale ławka, na której siedział ostatnim razem, była pusta. Z nieprzyjemnym uczuciem skurczu w żołądku pchała dalej wózek, zastanawiając się, gdzie mógł podziać się mężczyzna. Przecież nie zostawiłby mnie, prawda?, zapytała swoje wewnętrzne dziecko, ale ono spojrzało na nią, wzruszając ramionami, również nie znając odpowiedzi. Po kilku minutach zjawiły się na drewnianym pomoście, tam zablokowała kółka wózka i usiadła na ławce. Pani Morgan uśmiechała się, czując na twarzy przyjemne ciepło. Przymknęła powieki, a na jej ustach pojawił się przepiękny uśmiech. Zapewne musiała przywołać do siebie jakieś wspomnienie, które wywołało w niej takie emocje. Hermiona poczuła ciepło w okolicy serca, mogąc ujrzeć uśmiech na twarzy kobiety. Jacqueline otworzyła oczy, rozejrzała się na boki i wtedy tak nagle i niespodziewanie wskazała dłonią gdzieś przed siebie.


- Chyba znam tego młodego człowieka, kilkukrotnie był w księgarni. - Hermiona spojrzała tam, gdzie ona i o mało co nie spadła z ławki. Jej profesor, który nie lubi dzieci, ledwo tolerujący uczniów stał teraz i unosił w górę dzieciaki, imitując samolot. Wokół niego zebrała się gromadka dzieci, w kolorowych piżamach z chustkami na głowach. Każde z nich wystawiało ręce w górę, domagając się uwagi ze strony czarnowłosego mężczyzny. Hermiona poczuła jak coś przyjemnie, rozpłynęło się w okolicy jej serca na ten widok.

- Severus Snape – pani Morgan spojrzała na nią zaciekawiona. - Mój stary znajomy.

- A co on tu robi?

- Przyszedł ze mną – odpowiedziała i mogła przysiąc, że pani Morgan zaczęła świdrować ją spojrzeniem. Oh jak ona tego nie lubiła.

- Koniecznie musi do nas dołączyć! - zarządziła kobieta. Kiedy dzieci się rozbiegły, a Snape stał, trzymając się za lędźwie, kobieta pomachała w jego stronę. Długo nie musiały czekać, Snape po chwili zmierzał w ich kierunku.


W ciszy czekały na jego przybycie, a Hermiona mogła zauważyć łagodny wyraz twarzy swojego profesora, który w tym momencie był pozbawiony jakiejkolwiek maski obojętności. Jego spojrzenie padło na chwilę na Hermionę, a potem kąciki jego ust uniosły się minimalnie ku górze. Wewnętrzne dziecko wyszło z kąta i przysiadło się obok dziewczyny, również uważnie analizując każdy ruch mężczyzny.


- Pani Morgan – chwycił kobietę za dłoń i ucałował. - Cudownie panią widzieć – a Hermiona mogła przysiąc, że na policzkach kobiety wkradły się rumieńce. Uśmiechnęła się, spoglądając na mężczyznę. Ten posłał jej spojrzenie i przysiadł się obok niej na ławce.

- Cudownie pan wygląda z dziećmi, na pewno ma pan gromadkę swoich – powiedziała żwawo kobieta, a Hermiona nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Na twarzy Snape’a wkradło się niedowierzanie, on i dzieci. Tego jeszcze nie było.

- Niekoniecznie – rzucił kwaśno Snape, gromiąc spojrzeniem byłą uczennicę.

- Musi mi pan coś obiecać panie Snape – pochyliła się w jego stronę, gestem dłoni chcąc, by również lekko się przybliżył. - Trzeba pomóc jej znaleźć jakiegoś kawalera.

- Pani Morgan! - oburzyła się, zakładając ręce pod biustem. - Ja wciąż tu jestem i wszystko doskonale słyszę.

- Chyba że już kogoś znalazłaś – puściła jej oczko, śmiejąc się delikatnie.

- Nie odpowiem – zarządziła, odwracając się teatralnie bokiem, ale to było błędem. Wpatrywały się w nią ciemne oczy Snape’a.

- Panna Granger znalazła kogoś? - dorzucił swoje trzy galeony Snape, widocznie mając radość z zagubionej miny, młodej kobiety.

- Cudowną mamy dziś pogodę – odpowiedziała Hermiona, zmieniając temat, a pani Morgan jeszcze głośniej się zaśmiała. Mężczyzna natomiast posłał jej pytające spojrzenie, mrużąc przy tym ciemne oczy. - Nie mam nikogo – odpowiedziała w końcu, spoglądając w błękitne tęczówki kobiety.

~*~


Pani Morgan przymknęła powieki. Był to moment, kiedy ich odwiedziny dobiegły końca. Pielęgniarka zabrała kobietę z powrotem do budynku, tłumacząc im, że potrzebuje teraz odpoczynku, niedawno przyjęta chemia, dość mocno osłabiła kobietę. Hermiona ze łzami w oczach spoglądała na oddalające się plecy personelu medycznego, które pchały wózek pani Morgan. Poczuła na swoim ramieniu dotyk, a kciuk delikatnie gładził jej nagą skórę. Nawet nie wiedziała kiedy wybuchnęła płaczem, tracąc nad sobą całkowitą kontrolę.


- Wszystko będzie dobrze. Spokojnie.


Snape przygarnął ją do siebie, mocno przytulając. Granger zacisnęła mocno piąstki na koszuli mężczyzny, mocząc ją swoimi łzami, jednak ten nie wyglądał, jakby to mu przeszkadzało. Delikatnie gładził jej plecy, lekko kołysząc w ramionach, a Hermiona jedynie prosiła Merlina, aby miał rację, aby pani Morgan pokonała nowotwór, z którym walczy.


Podniosła wyżej głowę spoglądając zapłakanymi oczyma w ciemne tęczówki towarzysza. Chciała w nich znaleźć prawdę, utwierdzić się w przekonaniu, że jego słowa są tylko kwestią czasu i już niedługo będzie mogła zabrać panią Morgan z powrotem do Londynu.


Objął ją ramieniem, lekko ciągnął ku kamiennej ścieżce, którą już zmierzali tego dnia. Przy bramie obejrzała się raz jeszcze na biały budynek, który w przepiękny sposób widniał na tle zachodzącego słońca. Próbowała odnaleźć w jednym z okien pokój pani Morgan, licząc, że ujrzy w nim kobietę. Jednak nic takiego się nie stało. Zagryzła policzek do krwi, wiedząc, że kobieta musi teraz odpocząć, po dość intensywnym dniu.


Z dość ustronnego miejsca teleportowali się, zostawiając klinikę onkologii za sobą. Sądziła, że wylądują ponownie w salonie, że w objęcia wskoczy jej Krzywołap już w nieco przyjaźniejszym humorze, ale jakie było jej zdziwienie, jak wylądowali na pustej, piaszczystej plaży. Spojrzała pytająco na mężczyznę a ten jak gdyby nic, wciągnął do płuc rześkie powietrze. Wiatr rozwiewał mu włosy, kosmyki opadły na jego twarz a Hermiona stała niczym sparaliżowana, wpatrując się w profesora Snape’a, stojącego tuż obok niej. Wokół nich rozciągała się plaża, a gdzieś po prawej stronie znajdował się drewniany pomost z zacumowanymi łódkami. Ściągnęła ze stóp buty i po chwili deptała boso, kierując się za mężczyzną, który wyprzedził ją, robiąc większe kroki, ani na moment nie zakopując się w piasku, co dla Hermiony było nie lada wyzwaniem. Z ulgą postawiła pierwsze kroki na drewnianym pomoście, spoglądając na niego oceniająco, czy jego konstrukcja jest na tyle stabilna, aby utrzymać ich oboje. To miejsce wyglądało, jakby nikt nie zaglądał tu od wieków, więc z duszą na ramieniu robiła kolejne kroki, podążając za mężczyzną.


- Wciąż jesteśmy w Exmouth – oznajmił Snape, siadając na drewnianym pomoście.

Przysiadła się obok i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. Siedzieli w ciszy, spoglądając na rozciągający się przed nimi zachód słońca. Tego wieczoru niebo było przepiękne, słońce chowało się w akompaniamencie błękitu i różu, co jeszcze bardziej podkreśla charakter miejsca, w którym się znaleźli.


- Dziękuję, że towarzyszył mi pan. Było to dla mnie dość ciężkie. Wciąż nie mogę się pogodzić, że to właśnie pani Morgan zmaga się z chorobą nowotworową. To niesprawiedliwe – dodała na koniec.

- Niestety jest wiele niesprawiedliwości na tym świecie – a ona musiała się niestety z nim zgodzić. Odwrócił spojrzenie od chowającego się słońca i zerknął na nią. - Draco wczoraj ze mną rozmawiał. Wiesz może na jaki temat?

- Domyślam się… - wykręciła palce w akcie zdenerwowania. - Jest pan na mnie zły?

- Zły? - uniósł brew ku górze. - Za co miałbym być zły?

- Za to, że włożyłam nos w nieswoje sprawy… nie powinnam wypytywać tak Malfoya o pana. Przepraszam.

- A jednak coś tobą kierowało, aby zapytać – jego głos był tak spokojny, że Hermiona czuła, jak osuwa się ze stabilnej ściany swojej wyobraźni. - Dlaczego?

- Z czystej ciekawości – wzruszyła ramionami. - Niecodziennie można spotkać osobę, która uważana jest za zmarłą.

- Dostałaś wszystkie odpowiedzi, jakie chciałaś?

- Tak – spojrzała na niego nieśmiało. - Wie pan, że w Hogwarcie widniał pana portret? Przed wejściem do Wielkiej Sali była wystawa, upamiętniając ofiary bitwy.

- Takie coś mogła wymyślić tylko Minerwa – skrzywił się nieznacznie na myśl swojego portretu. - Założę się, że przypadkowo byłem na największej możliwej sztaludze?

- Dokładnie tak – zaśmiała się lekko. - Ma pan jakieś podejrzenia dlaczego?

- Jestem pewny, że Minerwa poczuła wyrzuty sumienia i chcąc ugasić własne poczucie winy, niechęcią do mojej osoby umieściła mnie właśnie na takim, a nie innym płótnie.

- Skąd takie przypuszczenia?

- Nikt nie wiedział, że jestem podwójnym agentem, a większość osób z Zakonu nie ukrywała swojej niechęci do mnie co chwila, wytykając Albusowi błąd, trzymania mnie wśród członków Zakonu Feniksa. Nawet taka potulna Minerwa McGonagall.

- Ma pan jej to za złe?

- Skądże – wyciągnął dłonie w tył i zadarł głowę w górę, spoglądając na ciemniejące już niebo. - Gdybym był na jej miejscu i każdego innego członka Zakonu też bym nie ufał takiej osobie jak ja.

- Surowo pan siebie ocenia. Były osoby, które ufały panu.

- Niby kto taki? - zapytał. Mogła wyczuć w jego głosie nutkę ironii.

- Ja w pana wierzyłam profesorze – powiedziała, hardo patrząc mu w oczy.

Snape uniósł brew ku górze, ale nie odezwał się ani słowem. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, a Hermiona poczuła ogarniający ją strach. Czy właśnie przez swoją nieostrożność nie wygadała się, zdradzając swój sekret? A co jeśli mężczyzna zdał sobie sprawę, że majsterkowała w jego pamięci? Nagle Snape prychnął pod nosem, mówiąc, zabawna jesteś, Granger, a ona nie wiedząc czemu, poczuła spadający z serca kamień.

~*~


Godzinę później wylądowali w sąsiedztwie Hermiony. Chciał ją odprowadzić pod same drzwi, ale uznała, że potrzebuje chwili samotności, że spacer do kamienicy przyda się jej po tak ciężkim dniu. Snape pomachał telefonem, dając jej znać, aby się z nim skontaktowała gdyby tylko coś się stało i odszedł w boczną uliczkę, a niedługo potem mogła usłyszeć charakterystyczny dźwięk teleportacji. Objęła się ramionami, krocząc do kamienicy wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem, które dorównywało jej kroku.


W głowie wciąż miała widok schorowanej pani Morgan, który spowodował kolejne pojawienie się łez na policzkach. Wpisała na domofonie kod do klatki i wkrótce potem wspinała się po schodach do mieszkania, pociągając co chwila niezdarnie nosem. Z torebki wyciągnęła klucze i po chwili pchnęła drzwi, otwierając je do swojego mieszkania. Światło z przedsionka, które zapaliła, wypadło na korytarz, ukazując na wycieraczce kopertę. Hermiona chwyciła ją, rozglądając się niepewnie po korytarzu. Zamknęła za sobą drzwi, a po chwili u jej nóg zjawił się Krzywołap, ocierając się o jej nogę. Odłożyła kopertę na stolik i wzięła kota na ramiona, pragnąc mu wynagrodzić swoją nieobecność. Humorek, który miał rano musiał szybko mu minąć, bo wił się pod dotykiem swojej pani, mrucząc radośnie pod nosem.


- Już jestem kochanie – ucałowała go w czubek głowy, słysząc w odpowiedzi urocze mruknięcie.


Po wieczornym spacerze z Krzywołapem i kąpieli, którą o dziwo przyjął bardzo chętnie, siedzieli razem na kanapie, wpatrując się w telewizor. Puchaty towarzysz machał wesoło ogonem co chwila, łapką dotykając dłoni swojej pani, patrząc na nią wielkimi, złotymi oczami.


- Odwiedziłam dziś panią Morgan – powiedziała patrząc na Krzywołapa. - Martwię się o nią… - dodała ciszej, zatrzymując spojrzenie na przeciwległej kamienicy, gdzie w jednym z okien paliło się światło. Znajdowała się tam młoda dziewczyna podlewająca kwiaty na parapecie, która została nagle od tyłu przytulona, możliwie, że przez swojego partnera. Złożył on na jej szyi parę pocałunków, na co uradowana dziewczyna odstawiła konewkę na parapet i zarzuciła mu ręce na szyję, kierując się w stronę prawdopodobnie sypialni. Hermiona pokręciła jedynie głową i wstała, zasłaniając zasłony. Już miała wracać na kanapę, nim nie przypomniała sobie o kopercie, którą zostawiła na stoliku. - Znów coś przyszło – powiedziała do Krzywołapa, który usiadł, uważnie obserwując każdy jej ruch.


A kiedy otworzyła papier i na jej kolana wypadły kolejne zdjęcia poczuła, jakby ktoś wsypał jej do żołądka woreczek z lodem. Hermiona poczuła ogarniające ją nieznane uczucie, małe igiełki zaczęły wbijać się w jej kark, a dłonie zaczęły drżeć niebezpiecznie. Przejrzała wszystkie zdjęcia, które dostała, ale gdy zdała sobie sprawę, że przedstawiają one zdjęcia ulicy, na której mieszka, park, który przemierza w drodze do pracy i Oczytaną pośród innych budynków, poczuła, jakby spadała przez ciemną otchłań.


- Co to ma być? - spojrzała na Krzywołapa niewiele rozumiejąc. Miała nadzieję, że znów jest to pomyłka, że ktoś dostarczył zdjęcia pod zły adres, albo jest to mało zabawny żart dzieciaków z sąsiedztwa. 




~*~


ho, ho, HO! Mikołaj wraz z pomocnikami zawędrował aż tutaj, ciągnąc za sobą wielki wór z prezentami 🎅🎁 Krasnale mają nadzieję, że Mikołaj podołał zadaniu i taka forma podarunku, spotkała się z Waszym uznaniem 😇 Wraz z Mikołajem, (którego kubraczek ledwo zapina się już na brzuchu, od potężnej dawki pierników) oraz z elfami i krasnalami życzę Ci drogi Czytelniku wesołych i radosnych Mikołajek! 💕 Jednocześnie kłaniam się nisko w przeprosinach za tak długą nieobecność. Byłam tu cały czas, widziałam każdy napływający komentarz, ale pewnie sam wiesz, drogi Czytelniku, że nasze życia osobiste dają nam nieźle w kość. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za wytrwałe oczekiwanie mojego powrotu, obecność i cudowne słowa na każdym kroku 💕 Mikołaj pozwolił nam zawędrować w magiczny sposób do oddalonego o kilka godzin drogi z Londynu Exmouth. Spotkaliśmy tam cudowną panią Morgan, mogliśmy zakopać się stopami w piaszczystym piasku dzikiej plaży, jak również towarzyszyć naszym bohaterom w dalszych ich losach 😊 (nie zapominając oczywiście o nadąsanym Krzywołapie, który jest głównym bohaterem tego opowiadania 💕) Sądzisz, że pani Morgan wygra walkę z ciążącą na niej chorobą i będzie mogła powrócić ponownie w progi Oczytanej? Co może się kryć za dziwnymi zdjęciami, które dostała Hermiona? 🤔

Podziel się swoją opinią w komentarzu, będzie mi bardzo miło przeczytać parę słów od Ciebie! 💕 Na moim pierwszym opowiadaniu, Hermiona i Severus - działa na nią jak narkotyk, pojawił się nowy rozdział. Śmiało, zajrzyj jeszcze tam 🤭 Kolejny rozdział tuż, tuż. Wyczekuj uważnie sowy. Do usłyszenia! Ściskam, Jazz ♥

P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.