czwartek, 5 sierpnia 2021

Rozdział 16 - Płonący antrykot

  Ten nieplanowany nocny dyżur był wyczerpujący dla Malfoya. Co rusz przybywali na oddział nowi pacjenci potrzebujący natychmiastowej opieki Uzdrowicieli. Poprzez ukrojoną tego wieczoru kadrę medyczną biegał z jednego oddziału na drugi, a na koniec asystował przy stole operacyjnym. Po ciężkiej nocy ściągnął z siebie biały kitel i wrzucił go do pojemnika, który od razu oczyścił i zdezynfekował odzież ochronną. Następnie w magiczny sposób fartuch wisiał już w jego gabinecie, czekając na kolejny dzień. Zgarnął z biurka dokumentację medyczną, którą uzupełniał przez najbliższą godzinę i opuścił swój gabinet, zabezpieczając go zaklęciem. Zostawił w pokoju pielęgniarek dokumenty i pożegnawszy się z nimi skinieniem głowy, opuścił Oddział Urazów Pozaklęciowych, na którym spędził ostatnie kilka godzin.


Niebo nad Londynem zaczynało przybierać pomarańczowy odcień, to słońce leniwie wznosiło się ku górze. Przymknął powieki, słysząc delikatny śpiew ptaków, a jeszcze ciepły, sierpniowy wiatr delikatnie rozwiał platynowe włosy mężczyzny. Skierował się w boczną alejkę, a tam, pomiędzy dwoma budynkami teleportował się na granicę Hogwartu czując charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka. Przeszedł dość szybkim krokiem przez błonia, widząc w oddali Wieżę Astronomiczną, która widniała na tle majestatycznego zamku. Przez całą noc biegania pomiędzy oddziałami niedane mu było nawet na moment pomyśleć o Granger, która zapewne wciąż znajdowała się w zamku, oczekując jego powrotu. Jakiś głosik w jego głowie podpowiadał mu, że dziewczyna wciąż się tam znajduje, że nie znalazła w sobie tyle odwagi, aby poprosić Pottera czy innego z jej przyjaciół o pomoc w teleportacji.


Najciszej jak potrafił, wdrapał się na Wieżę Astronomiczną. Przez krótką chwilę sądził, że Granger musiała opuścić zamek razem z Potterem, gdyż w pierwszej sekundzie jej nie zauważył. Dopiero gdy wszedł na środek drewnianego parkietu, ujrzał ją śpiącą w fotelu. Zwinięta ona była w kłębek a włosy z niegdyś idealnie ułożonego koka, rozsypane były wokół, nie pozostawiając nic po swego czasu dbale wykonanej fryzurze. Nie musiał podchodzić bliżej by zauważyć, że płakała. Policzki miała opuchnięte, a oczy również mocno były zaakcentowane. Resztki rozmazanego tuszu kłębiły się wokół kącików oczu, a on poczuł wyrzuty sumienia. Nie powinien zostawiać jej samej na całą noc. Mógł przecież sam znaleźć Pottera, albo dostarczyć ją do kamienicy, gdzie spędziłaby ten czas ze swoim sierściuchem.


Minął fotel, w którym spała i oparł się o barierki, spoglądając na słońce, które coraz wyżej wznosiło się w górę. Zawędrował myślami do Ministerstwa i jego nieudanych próbach utworzenia oddziału psychiatrycznego. Tyle walki jeszcze go czekało, by banda pożal się Merlinie pracowników Ministerstwa, uznała utworzenie nowej dziedziny psychiatrii w magicznym świecie za konieczność, a nie wymysł młodego Uzdrowiciela. Wypuścił ciężko powietrze, czując wzrastającą w nim bezradność.


- Wróciłeś – usłyszał jej cichy, zaspany głos. Obrócił głowę, spoglądając na nią, zapewne słyszała, jak wspinał się po schodach.

- Właśnie skończyłem dyżur – odszedł od barierek i zasiadł w drugim fotelu. Na stoliku zauważył nietknięte przekąski. Nic nie zjadła przez całą noc. Chciał cicho liczyć, że może zakradła się nocą do kuchni i podebrała parę kanapek, wesoło rozmawiając ze skrzatami, ale to już nie była ta sama dziewczyna, którą znał za czasów szkolnych. Poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku.

- Jak było? - zapytała, zakładając za ucho kosmyk włosów. Draco uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Dość intensywnie – również mogła zauważyć, że był zmęczony. Miał podkrążone oczy, a jego idealna zawsze cera była poszarzała. - Nie byłaś głodna?

- Niezbyt – wzruszyła ramionami, wpatrując się na stolik pełen przekąsek, który Draco wyczarował poprzedniego wieczoru.

- Trzymaj – z kieszeni marynarki wyciągnął paczkę chusteczek. Niepewnie ją przyjęła, spoglądając na nie, to na chłopaka niewiele rozumiejąc. - Rozmazałaś się lekko – wytłumaczył spokojnie, pokazując własne oko.

- Oh… przepraszam – rzuciła zmieszana. Kompletnie zapomniała, że przepłakała cały poprzedni wieczór. Spuściła głowę, czując rozgrzane ze wstydu policzki. Zagryzła od wewnętrznej strony policzek, czując, że łzy zbierają się jej do oczu. Tak strasznie walczyła ze sobą, nie chcąc pozwolić, aby wspomnienia poprzedniej nocy, ponownie nią zawładnęły. Starała się zrobić wszystko, aby nie móc patrzeć na Lunę, Neville’a, czy profesora Snape’a, którzy ukazali się jej przed oczami.

- Chcesz o tym porozmawiać?

- Ja… - zacisnęła mocno powieki, po czym wzięła głęboki wdech. - Dziękuje, ale to nic takiego – starała się zachować spokojny ton. Ślizgon wpatrywał się w nią uważnie a Hermiona, zdała sobie sprawę, że on wie, że kłamie. Lekko zmrużył oczy, opierając się w fotelu. Zapadła między nimi dość długa i krępująca cisza.

- Oczywiście, nie musimy o tym rozmawiać – odezwał się w końcu. Jego głos był spokojny, a Hermiona poczuła dziwną ulgę, oblewającą całe jej ciało. Chyba coraz bardziej zaczyna przekonywać się do tego chłopaka. Doskonale wiedział, w którym momencie najlepiej odpuścić.

- Chcesz zostać do końca zjazdu absolwentów?

- A ty?

- Zapytałam pierwsza – rzuciła lekko z przekąsem. Nasączyła chusteczkę w wodzie, która była w dzbanku i usunęła za jej pomocą resztki rozmazanego tuszu. - Więc jak?

- Mogę zostać, nie mam nic przeciwko. A ty?

- Ma być mecz Quidditcha. Wiem, że Harry strasznie chce wziąć w nim udział – spojrzała na niego. - Harry pomógł mi przy otwarciu księgarni. Tak samo Ron i Ginny. Chciałabym, chociaż w taki sposób im się odwdzięczyć.

- A mi już nie będziesz kibicować, jeśli będę grać? - zaśmiał się lekko, a Hermiona nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. Dlaczego nigdy nie mogła bardziej poznać tego chłopaka, który bądź co bądź, był nawet ludzki, pomijając całą tę arystokracką otoczkę wokół niego. Uśmiechnęła się lekko.

- Sądzę, że Harry mógłby być zazdrosny – zażartowała.

- Wiesz o tym, że Gryffindor i Slytherin grają razem przeciwko Ravenclaw i Hufflepuff? - Hermiona wzruszyła ramionami. - Więc Potter nie będzie zazdrosny. Gramy w jednej drużynie.

Hermiona oczywiście nie chciała brać udziału w meczu Quidditcha. Nigdy nie rozumiała fascynacji i ogólnego zachwytu tym dziwnym sportem. Chciała to zrobić dla swoich przyjaciół, móc, chociaż w ten sposób im podziękować za ich wsparcie, które okazali jej podczas otwarcia Oczytanej. Bez ich pomocy na pewno poległaby tamtego dnia.


Malfoyowi też chcesz podziękować, zaskrzeczało jej wewnętrzne dziecko, a ona musiała się niestety z nim zgodzić. Nie rozumiała tego uczucia, ale wiedziała, że chce w jakiś sposób być dla Malfoya podczas meczu, chociaż brzmiało to kuriozalnie. To dzięki niemu zjawiła się na zjeździe absolwentów. To on pomógł jej opanować strach przy ataku paniki, którego doświadczyła, ujrzawszy babcię Neville’a. Nie chciała być w jego oczach księżniczką w opałach wciąż potrzebującą wsparcia i pomocy. Wiedziała, że dla niego zjazd absolwentów również jest ważny. Był tutaj całkowicie sam, wszyscy jego przyjaciele zginęli w Bitwie o Hogwart. I teraz przyszło mu się użerać ze Smarkatą Granger. Jeśli chociaż tak mogła mu się odpłacić swoją obecnością na meczu, to da radę. Mimo że czuła jak demony przeszłości zaczynają kąsać jej duszę. Czuła jak drży od środka na samą myśl o spędzeniu jeszcze co najmniej kilku godzin w murach Hogwartu, wśród magii, od której chciała uciec jak najdalej stąd. Uciec z miejsca, w którym wydarzyło się tak wiele zła.


- To co, zbieramy się? - zapytała, ukrywając strach, który zaczął odbierać jej tlen.


Nie sądziła, że potrafi tak szybko chodzić, jeśli w grę wchodziło unikanie wścibskich spojrzeń wywołanych jej osobą. Hermiona zastanawiała się ile osób, pamięta jej nagłe wyjście z Wielkiej Sali. Czy ktoś w ogóle je zauważył? A co jeśli stała się tematem plotek na śniadaniu wszystkich zebranych w Hogwarcie?


- Nie myśl tak o tym – odezwał się niespodziewanie Malfoy, kiedy wychodzili na błonia. Spojrzała na niego lekko zdezorientowana. - Nikt nie zwrócił wczoraj na ciebie uwagi.

- Czytasz mi w myślach? - zapytała z przekąsem, patrząc na niego z ukosa.

- Widać po tobie, o czym myślisz – powiedział spokojnie, przeczesując palcami platynowe włosy.

Resztę drogi pokonali w milczeniu. Potem jak w transie Hermiona wspinała się po trybunach by usiąść w dość odosobnionym kącie bez wścibskich wspomnień. Naciągnęła kaptur złotej peleryny, chcąc, chociaż w taki sposób uchronić samą siebie, poczuć się bardziej bezpiecznie.


Na środek boiska weszła Pani Hooch. Kobieta pomimo sędziwego wieku nic się nie zmieniła. Jej włosy były krótkie, szarawego odcieniu, sterczące we wszystkie strony, a intensywność żółtych oczu, przypominało spojrzenie jastrzębia. Ubrana była w białą koszulę, na której dumnie widniał krawat z herbem Hogwartu. Czarny płaszcz złowrogo powiewał na wietrze, przypominając Hermionie o jedynym płaszczu, który wzmagał u niej takie odczucia. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca, więc zagryzła policzek, starając się odsunąć od siebie te odczucia. Rolanda założyła gogle ochronne i zwróciła się do zawodników, zebranych wokół niej. Hermiona była pewna, że kobieta wspomina o czystej i uczciwej grze fair-play. Mimo swojej surowości Madame Hooch zawsze potrafiła zyskać sympatię u uczniów, nigdy nie faworyzując innych. Zapewne było to dość dziwaczne uczucie dla kobiety móc ponownie spotkać się ze swoimi byłymi uczniami. Wszyscy zebrani wokół dawnej profesorki roześmiali się głośno, a Hermiona przez moment zazdrościła im tej beztroski. Wśród nich zauważyła Malfoya, wyglądał na odprężonego i o dziwo zamienił parę słów ze stojącym obok niego Harrym. Nagle Malfoy przeczesał wzrokiem trybuny i zobaczył ją siedzącą w najbardziej oddalonym rogu trybuny. Jak gdyby nic wyciągnął rękę ku górze i pomachał jej, a Hermiona czując lekkie zakłopotanie, jedynie spłonęła rumieńcem i również uniosła na moment dłoń ku górze, aby nie zwrócić na siebie spojrzeń innych czarodziei siedzących nieopodal.


Dźwięk gwizdka Madame Hooch sprawił, że wróciła do rzeczywistości. Kobieta kopnęła w wielką skrzynię znajdującą się na ziemi, a ta po chwili otworzyła się i wyleciały z niej dwa tłuczki i znicz. Ostatni wyleciał w górę kafel. Graczy było dwa razy więcej niż zazwyczaj, poprzez złączenie drużyn więc po chwili koło kobiety zmaterializowała się jeszcze jedna skrzynia, z której ponownie wzniosły się w górę dwa tłuczki, znicz i kafel.


Zaczęło się, wszyscy poderwali się z trybun, klaszcząc i wiwatując, a Hermiona siedziała przerażona, prosząc Merlina, by skończyło się to jak najszybciej. Szybujące w powietrzu miotły przypominały jej latające zaklęcia podczas Bitwy o Hogwart. W uszach zawdzięczał jej kolejny gwizdek, który był niczym, innym niż wysadzanie muru. Coś błysnęło jej przed oczyma. To był Harry na swojej starej błyskawicy, machał do niej. Jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął, widząc w oddali jednego z dwóch zniczy. Głośny wiwat i zachwyt tłumu zwrócił jej uwagę. To kafel wpadł przez jedną z trzech obręcz. Gryffindor wraz ze Slytherinem zdobyli dwadzieścia punktów. Coś zbliżało się w jej stronę, czyżby to była Avada? Mknęło w zastraszającym tempie, a Hermiona poczuła spływający wzdłuż kręgosłupa zimny pot. Zaklęcie zbliżało się w jej stronę, szybowało niczym błyskawica. Zamknęła oczy, przyciskając do siebie torebkę, jakby była tarczą ochronną. Nagle nastąpił głośny huk. Otworzyła oczy, to Ginny odbiła tłuczka tuż przy jej głowie. Uśmiechnęła się przepraszająco i zniknęła w obłokach chmur.


Duchem starała się być dla nich, aktywnie uczestniczyć w jedynym takim meczu, pokazać im swoje wsparcie i móc cieszyć się razem z nimi. Jednak jej myśli decydowały za nią, pragnąc uciec jak najdalej stąd, jak najdalej z boiska do Quidditcha, od tego majestatycznego zamku, jakim był Hogwart. Demony przeszłości sterowały nią, niczym marionetką, targając ukrywanymi przed całym światem emocjami. Poczuła na ramieniu delikatny dotyk. Było to jej wewnętrzne dziecko, które spoglądało na nią smutnymi oczami. Mogła ujrzeć w ich wnętrzu pustkę, która spowodowała nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Wewnętrzne dziecko wskazało dłonią na torebkę, którą wciąż mocno ściskała do piersi. Hermiona wiedziała, o co chodzi jej wewnętrznemu dziecku i już po chwili trzymała w dłoniach fotografię, którą zabrała z prywatnych kwater mężczyzny. Nie było to magiczne zdjęcie, nie poruszali się na niej, ale oczami wyobraźni mogła widzieć minę mężczyzny tuż po zrobieniu tego zdjęcia. Pamiętała jak dziś, jak Snape był oburzony za haniebny czyn, który uczyniła. Poczuła, jak wargi wygięły się w delikatny, nieco nieśmiały uśmiech na to wspomnienie. A potem, jak kubeł zimnej wody poczuła zaciskający się supeł w żołądku, gdy tylko dotknęła opuszkami palców fotografii.


~*~


Nie było w tym nic dziwnego, że to właśnie Harry i Malfoy złapali znicze, kończąc tym samym rozgrywający się mecz. Po południu z głośnym pyknięciem znaleźli się w salonie Hermiony. Krzywołap, gdy tylko usłyszał charakterystyczny dźwięk teleportacji, wskoczył na ręce swojej pani, domagając się uwagi. Spojrzał spod łebka na Malfoya, jakby chciał mu powiedzieć: co tak długo? Ślizgon jedynie zaśmiał się, głaszcząc kota za uchem.


- Jestem padnięty, będę się już zbierać – odezwał się Draco, gdy Krzywołap zeskoczył z rąk swojej pani. - Jutro z rana zaczynam kolejny dyżur.

- Malfoy… - jej głos był cichy i nieco niepewny. Spojrzał na nią łagodnie, jakby chciał przesłać w jej stronę odrobinę wsparcia. Hermiona uniosła lekko kąciki ust w górę, wyczuwając tę dziwną energię, której nie potrafiła opisać. - Dziękuję ci.

- Nie masz za co dziękować – przeczesał palcami platynowe włosy. - Obiecujesz dzwonić, gdyby coś się działo? Masz mój numer.

- Jasne – kiwnęła głową. - Obiecuję.

- Trzymam cię za słowo – zaśmiał się delikatnie. - Do zobaczenia - ścisnął delikatnie jej bark, jakby na dodanie otuchy, a w następnej sekundzie zniknął, rozpływając się w powietrzu.

- I znów zostaliśmy sami – zwróciła się w stronę Krzywołapa, który władczo leżał na fotelu.

Wzięła prysznic, przebrała się w nieco wygodniejsze ubranie i usiadła na kanapie. Chwyciła kieliszek z winem, które udało się jej znaleźć w jednej półce, której o dziwo Malfoy nie przeszukał ostatnim razem w poszukiwaniu jedzenia. Sączyła delikatnie wino, głaszcząc Krzywołapa za uchem. Nagle, tak niespodziewanie poczuła ogarniający ją smutek, gdy zdała sobie sprawę, że Krzywołap nie jest już młodym kotem. Próbowała odepchnąć od siebie myśl, że któregoś dnia może go zabraknąć, a ona zostanie na tym świecie zupełnie sama ze swoimi demonami i nachmurzonym wewnętrznym dzieckiem, które właśnie spoglądało na nią nieprzychylnie. Zagryzła wargę do krwi, starając się odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli.


Chwyciła torebkę, która wciąż leżała na sofie i wyciągnęła z niej fotografię. Nie wiedząc czemu, poczuła dziwną ulgę. Taki mały kawałek przeszłości mógł być razem z nią w Londynie, a nie w opuszczonych kwaterach profesora Snape’a. Przyszła jej jeszcze jedna mała myśl, że mogła zabrać ze sobą również swój kubek w barwach Gryffindoru, ale nie wiedziała, jakby się wytłumaczyła Malfoyowi z wypchanej po same brzegi torebki. Pewnie nie uwierzyłby jej, że sama wybrała się w przechadzkę do dawnego dormitorium, skąd by mogła zabrać swoją własność. Schowała torebkę do szafy, a fotografię wrzuciła do szafki nocnej tuż obok jakiejś niedawno zaczętej książki. Ponownie wróciła na sofę, sącząc wino, a jej myśli zaczęły biegać tylko w im znanym kierunku.


Krzywołap gwałtownie zeskoczył z kanapy i podbiegł w stronę drzwi, przeraźliwie miaucząc. Niedługo potem Hermiona usłyszała dzwonek do drzwi. Chciała zasłonić poduszką twarz i udawać, że nie ma jej w mieszkaniu, że wcale nie istnieje, ale z Krzywołapem tak łatwo być nie mogło. Pokrzyżował jej plany, drapiąc niemiłosiernie w drzwi. Westchnęła ciężko, odkładając kieliszek na stolik.


- No już Krzywołap, uspokój się – upomniała kota, gdy ten nie przestawał drapać w drzwi, będąc dziwnie podekscytowanym. Wzięła go na ręce, absolutnie nie mogąc zrozumieć zachowania swojego kota, który zawsze był obojętny na dzwonek do drzwi, czy wizyty listonosza. Chwyciła za klamkę a powietrze, jakby zgęstniało. - Ojejku, Merlinie...

- Wystarczy profesorze – jak gdyby nigdy nic w progu drzwi stał niczego sobie Snape. W dłoniach trzymał ogromną papierową siatkę, z której mogła zauważyć wystającego pora i bagietki. - Mam tak stać na korytarzu? - upomniał się wrednie, spoglądając na nią spod byka. Zdała sobie sprawę jak przez te kilka dni, brakowało jej tego głosu.

- Nie, oczywiście, że nie – otworzyła szerzej drzwi. - Zapraszam.

- No już sierściuchu – odstawił na podłogę siatkę, a Krzywołap od razu zeskoczył z ramion Hermiony i zaczął ocierać się o nogę mężczyzny, wesoło machając ogonem. Snape przejechał parę razy dłonią po miękkim futrze, a Krzywołap wyglądał jakby, właśnie znalazł się w siódmym niebie, gdyż zaczął lekko pomrukiwać pod nosem.

- Ze mną się tak nie przywitał – powiedziała lekko urażona Hermiona, spoglądając na kota.

- Kiedy wróciłaś? - zapytał ot, tak Snape prostując barki. Od razu wyczuła tak dobrze jej znane perfumy. Zadrżała. Podniósł w charakterystyczny dla niego sposób brew ku górze, oczekując odpowiedzi.

- Jakieś dwie godziny temu.

- Nie mamy czasu, chodź – powiedział Snape, kierując się do kuchni.

- Czasu, ale na co? - podążyła za nim lekko zdezorientowana. Nie wiedziała, czy była zdziwiona zachowaniem Krzywołapa, który był wręcz uradowany przybyciem gościa, czy może nagłą wizytą Snape’a, czy tym, że mężczyzna poruszał się po jej mieszkaniu tak swobodnie, jakby czuł się u siebie. - Profesorze?

- Jestem strasznie głodny, zjemy coś – powiedział to tak swobodnie, jakby mówił o jutrzejszej pogodzie. Mogła zauważyć jego spojrzenie, gdy lustrował jej ciało, a ona nie wiedząc czemu, poczuła się nieswojo. Przyłapała go, gdy zatrzymał dłużej spojrzenie na jej drobnych ramionach, jakby chciał tylko dodać, że powoli znika w oczach. Hermiona przełknęła gulę w gardle, wyobrażając sobie kolejną rozmowę na temat jej odżywiania, na którą wcale nie była gotowa.

- Mam tylko masło orzechowe profesorze – wzruszyła ramionami.

- A podobno taka inteligentna – wskazał dłonią na siatkę, którą przyniósł ze sobą.

- Ale co pan robi profesorze – zdziwiła się, gdy zaczął wyciągać wszystko na blat, a następnie chować produkty do szafek czy lodówki. Kiedy zrozumiała, co właśnie się stało, w kilku krokach znalazła się w salonie. Z portfela wyciągnęła kilka banknotów, które po chwili wcisnęła w dłoń mężczyzny. - To za zakupy.

- Na głowę upadłaś Granger – prychnął, wciskając banknoty w kieszeń dresów, które miała. Ta nagła bliskość pomiędzy nimi była tak dziwnie ekscytująca, że Hermiona poczuła rozgrzane policzki. Mogła zauważyć jak jej wewnętrzne dziecko, uciekło do kąta, chowając zarumienioną twarz. Usłyszała prychnięcie gościa, gdy chciała wcisnąć dłoń w kieszeń spodni i wyciągnąć z nich banknoty. - Nawet się nie waż – upomniał ją ostrym tonem.

- Ale profesorze! - fuknęła zirytowana.

- Pozmywasz naczynia po kolacji, będziemy kwita.

Nie pozostało jej nic innego, jak oprzeć się o blat kuchenny i patrzeć jak Snape swobodnie przemieszcza się po jej kuchni. Pozwoliła sobie zatrzymać na nim dłuższe spojrzenie, gdy właśnie sprawdzał jej szafki kuchenne. Granatowe spodnie i biała koszula z podwiniętymi rękawami były dla niej czystym zaskoczeniem. Hermiona zdała sobie sprawę, że po wojnie profesor Snape posiadał coraz więcej kolorów w swojej garderobie, a to w jakiś sposób podobało się jej. Co prawda w czerni wygląda poważnie, ale biel niezwykle podkreśla blask jego oczu. Blask jego oczu, powtórzyło jej wewnętrzne dziecko, machając na nią złowrogo palcem. Uspokój się panienko, dodało jeszcze na koniec, a Hermiona poczuła, jak jej kąciki ust unoszą się lekko w górę.


- Co tak się uśmiechasz głupio? - zapytał, jak zawsze miłym tonem profesor Snape. Nawet nie zauważyła, że umył ręce i wycierał dłonie w ręcznik kuchenny, spoglądając na nią surowo. - Gdzie masz noże?

- W szafce za panem – wskazała dłonią.

Nagle poczuła, jak spada przez ciemną otchłań oceanu. Czas jakby stanął w miejscu gdy Snape wyciągnął z szafki czarny materiał. Położył go na blacie, a ona mogła zauważyć jak żyła na jego skroni, zadrżała minimalnie. Przejechał dłonią po ciemnym materiale futerału ochronnego, posłał Granger krótkie spojrzenie, ale nie odezwał się ani słowem. Otworzył materiał, a noże ze stali nierdzewnej połyskiwały w świetle kuchennego światła.


Hermiona szybko nalała wody do szklanki i zamoczyła w niej usta, czując zbierającą się w niej panikę. Snape do tej pory się nie odezwał, co było naprawdę dziwne i niepodobne do niego. Wyciągnął jeden z noży i położył poziomo na swojej dłoni, uważnie na niego spoglądając.


- Są wyważone idealnie – powiedział to samo zdanie, jak sprzed kilku laty, gdy pokazał jej kolekcje swoich noży. - Skąd je masz?

- Noże? - dopytała. - Dostałam w prezencie – wzruszyła ramionami.

- Od kogo?

- Od pana profesorze, pomyślała gorączkowo, jednak szybko zbeształa się myślach. - Dostałam je od starego przyjaciela, za jakąś przysługę, już nawet nie pamiętam za jaką – machnęła dłonią.

- Twój przyjaciel zna się na rzeczy – odpowiedział głębokim tonem Snape. - Wiesz co to za noże?

- Yyy no noże, po prostu noże.

- Granger – zrobił krok w przód, nie spuszczając z niej wzroku. Intensywność spojrzenia, z jaką na nią spoglądał, spowodowała, że zabrakło jej tchu. - Są to profesjonalne japońskie noże, wykonane ze stali nierdzewnej. Najlepsze z najlepszych, jakie można dostać na rynku.

- Ooo nawet nie wiedziałam – udała zdziwioną i sama chwyciła najmniejszy nóż, starając się wyglądać na zainteresowaną. - Kto by pomyślał - mruknęła pod nosem oglądając go z każdej strony.

- Naprawdę się dziwię Granger, że nic o nich nie wiesz – rzucił na nią chłodne spojrzenie. - Masz w swojej kuchni jedne z najlepszych narzędzi pracy, jaką mogą mieć mugolscy szefowie kuchni, a ty ich nawet nie używasz. Wyglądają na nietknięte.

- Nie potrafię gotować – wzruszyła ramionami.

- To nie jest wcale takie trudne, wystarczy mieć odrobinę wyczucia smaku i fantazji – powiedział Snape, podwijając rękawy.

- Więc od czego zaczynamy? - zapytała spinając włosy w ciasnego koka, jak za czasów ich wspólnej pracy podczas warzenia eliksirów. Pamiętała jak dziś, gdy zbeształ ją pierwszego dnia za rozpuszczone włosy, które sterczały we wszystkie strony. Uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie.

- Będziesz pomagać, czy przeszkadzać, Granger? - zapytał poważnie, a Hermiona nie wiedząc czemu, roześmiała się na głos. - Wiedziałem – skomentował jej reakcje. - Jakbyś chciała, możesz mi nalać coś do picia, a ja zajmę się resztą.

- Na co ma pan ochotę profesorze? Może wino?

- Czerwone?

- Tak. Tym razem mam półsłodkie, ale powinno panu smakować – uśmiechnęła się delikatnie.

- Powiedzmy, że ci ufam – odpowiedział, wyciągając antrykot z lodówki.


Siedziała na blacie kuchennym, uważnie obserwując każdy ruch mężczyzny. Snape wyglądał jakby przebywanie w kuchni, było dla niego czymś naturalnym, jakby właśnie stał w pracowni swojego domu w Rye i mógł warzyć skomplikowane eliksiry. Wyglądał na skupionego, a każdy ruch nadgarstka przy krojeniu czy siekaniu był godny podziwu, że Hermiona dziwiła się, z jaką szybkością operuje ostrzem noża. Gdyby tylko spróbowała naśladować jego ruchy, zapewne byłaby już bez palców. Wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem była pod ogromnym wrażeniem, z jaką gracją krzątał się bezszelestnie, to podpalając patelnię, a to przyprawiając mięso. Jego gesty, czy styl bycia, były tak wyważone, że Hermiona była pewna, że Snape nie robi tego po raz pierwszy.


W międzyczasie gdy Snape kontrolował jedzenie, Hermiona włączyła telewizor, przeszukując wszystkie programy. Koniec końców trafiła na muzyczną listę, gdzie w tle rozbrzmiała gorąca lista hitów lat 80. Wpatrywała się w teledysk Take on me, zespołu Aha, gdy nagle wyczuła czyjąś obecność przy sobie. Wcale nie miała wyostrzonego słuchu, wystarczyło, że do jej nozdrzy doleciał zapach tak dobrze jej znanych męskich perfum i już wiedziała z kim ma do czynienia. Przełknęła ślinę, starając się zatrzymać tę woń jak najdłużej w pamięci.


- Wiesz, że początkowo zespół Aha nagrał inną wersję tego utworu, która rozeszła się zaledwie w nakładzie 300 sztuk? - stał tuż za nią, z ręcznikiem kuchennym przewieszonym na barku.

- Ale w końcu piosenka stała się hitem.

- Masz rację – pokiwał głową. - Poprawiona wersja utworu trafiła do sprzedaży i zawojowała listy przebojów. W 1985 roku zespół stał się popularny niemal na całym świecie.

- Wiele pan wie o mugolskiej muzyce.

- Wychowałem się wśród mugoli – odpowiedział Snape, wracając do kuchni. - O i to właśnie jest piosenka o mojej udręce z tobą!

- Słucham? - zapytała zdezorientowana, podążając za nim do blatu kuchennego. Snape w zabawny sposób prychnął pod nosem i wskazał na ekran telewizora, gdzie właśnie pojawił się zespół The Clash z piosenką Should I Stay or Should I Go. - Nie rozumiem? - zapytała zdezorientowana.

- No właśnie Granger, tylko ja tutaj pracuję, więc powiedz mi: Should I stay or should I go? – zapytał, podążając za wokalistą, spoglądając na nią w tak perfidny sposób, że poczuła, jak nogi zaczynają być z waty. W tym momencie cała pewność jej wewnętrznego dziecka wyparowała. Chociaż wiedziała, że żartuje, nie mogla pozbyć się przeświadczenia, że musi mieć niezły ubaw z jej przerażonej miny.

- Przecież powiedział pan, że sobie poradzi – rzuciła nieśmiało pod nosem, czując ciepło na policzkach. Snape zatrzymał spojrzenie na jej zarumienionej twarzy, a potem na jej oczach. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, coś dodać, ale w końcu uniósł brew ku górze. - Profesorze… - wyszeptała, czując wciąż palące spojrzenie mężczyzny. Snape wyglądał, jakby się obraził, gdzie rzucił ręcznikiem kuchennym i zaczął kierować się w stronę drzwi.

- Granger? - zapytał na odchodnym.

- Antrykot zaraz się przypali – to podziałało jak kubeł zimnej wody. Snape szybko odwrócił się na pięcie i w ostatniej chwili przewrócił mięso na drugą stronę. Spojrzał na nią spod byka, jakby chciał zaznaczyć, że jest to jej wina.


Should I stay or should I go now? If I go there will be trouble, And if I stay it will be double. So you gotta let me know, Should I stay or should I go? Zaśpiewał wokalista, a Snape uniósł palec ku górze, jakby chciał zaznaczyć, że ostatnia zwrotka utworu idealnie opisała całą obecną sytuację.


- Co złego to nie ja – uniosła ręce w górze, śmiejąc się delikatnie.


~*~


Snape spoglądał na siedzącą naprzeciwko niego Granger, próbując rozwikłać zachowanie dziewczyny. Już na samym początku zauważył różnicę, jaka w niej zaszła. Widział jaka siedzi spięta, co chwila, zakładając w nerwowym geście kosmyki włosów za ucho. Chwycił za kieliszek z winem i przelał resztkę rubinowego alkoholu do ust.


- Jak było na otwarciu księgarni? - zapytał, wyrywając ją z zamyśleń. Spojrzała na niego, wciąż siedząc w innym wymiarze, a kiedy uśmiechnęła się przepraszająco, zapytał raz jeszcze: Jak po otwarciu księgarni?

- Nerwowo – przyznała się szczerze. - Ale nie byłam sama. Harry, Ron i Ginny pomogli mi przy otwarciu.

- Merlinie dzięki ci, że nie zjawiłem się tam – rzucił kwaśno. - Jeszcze Pottera musiałbym oglądać – mruknął do siebie.

- Mam coś dla pana, kompletnie zapomniałam o tym – odpowiedziała, udając, że nie słyszała jego uwagi na temat Harry’ego.

Z półki z książkami wyciągnęła mały podarunek owinięty w szary papier. Usiadła na oparciu sofy i podała mężczyźnie prezent. Spojrzał na nią pytająco, a kiedy kiwnęła zachęcająco głową, chwycił za papier, rozrywając go. Krzywołap oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie usadowił się pomiędzy nimi, oczekując trochę uwagi, więc Snape zgniótł papier w kulkę i rzucił go w kąt pokoju, na co uradowany Krzywołap pobiegł w tamtą stronę. Chwycił za różdżkę, rzucił proste zaklęcie, które cały czas wpędzało kulkę papieru w ruch, przez co Krzywołap biegał w tę i we w tę pragnąc dogonić zaczarowaną zabawkę. Snape oczywiście nie mógł się powstrzymać, by nie mruknąć pod nosem, że Krzywołapowi przyda się trochę ruchu. Spojrzał sugestywnie na wielkiego włochatego sierściucha biegającego po salonie.

- Dedykacja? Dla mnie? - zapytał po dłuższej chwili gdy oderwał spojrzenie od atramentu.

- Pan Hughes promował w dniu otwarcia swoją najnowszą powieść kryminalną. Jest naprawdę świetny w tym co robi, kilka jego pozycji jest bestsellerami.

- Słyszałem o nim – powiedział Snape, kartkując powieść. - Nie musiałaś tego robić, Granger.

- Ale chciałam – wzruszyła ramionami, czując lekkie zakłopotanie. Snape odłożył książkę na stolik, a następnie spojrzał na Granger.

- Dziękuję – i nie wiedząc czemu, zarumieniła się na te słowa niczym piwonia.

- Profesorze za kilka dni wybieram się do Exmouth – odezwała się poważnym tonem, czując ogarniający ją strach. - Jest tam klinika onkologii, w której przebywa pani Morgan. Czy… czy chciałby pan... - mruknęła wyginając palcami.

- Czy chciałbym co?

- Towarzyszyć mi… w odwiedzinach u pani Morgan?

Snape już otwierał usta, aby odpowiedzieć, nim Krzywołap gwałtownie nie zrobił obrotu i pognał pod drzwi, kompletnie zapominając o zaczarowanej kulce papieru. Usiadł na wycieraczce i zaczął przeraźliwie miauczeć, zwracając na siebie uwagę właścicielki. Hermiona spojrzała przepraszająco na gościa i zwlekła się z kanapy, mrucząc pod nosem, że Krzywołap tego dnia nie jest sobą.


- Co jest Krzywołap? - uklękła, głaskając go po gęstym futrze. Ten nie wyglądał, jakby oczekiwał pieszczot, więc czym prędzej wyswobodził się spod dotyku swojej pani i zaczął drapać łapą w drzwi. - Kompletnie nie rozumiem, o co mu chodzi – zwróciła się do Snape’a, który oparł się o ścianę, spoglądając to na nią, to na kota.


Ten nie przestawał chodzić pod drzwiami, miaucząc przeciągle, więc Hermiona spojrzała przez wizjer, ale nikogo tam nie było. Rzuciła ostatnie spojrzenia na kota i już miała odchodzić nim Krzywołap, nie wydał z siebie dość dziwnego miauknięcia. Uniosła brew ku górze, spoglądając na towarzysza.


- Nikogo tam nie ma Krzywołap – zerknęła na niego. - Spójrz – otworzyła drzwi, pragnąc udowodnić kotu prawdę. Ten wychylił łepek za drzwi i już Hermiona myślała, że zamierza uciec, nim nie odwrócił się w jej stronę, trzymając w pyszczku kopertę, którą zgarnął z wycieraczki. - Co tam masz? - przechwyciła od niego zdobycz. Obróciła w dłoniach papier, ale nie był on do nikogo zaadresowany. Podała mężczyźnie kota, który patrzył na nią jakby spadła z choinki. Hermiona wyszła na korytarz i wychyliła się za barierkę, spoglądając w dół. Nie zauważyła nikogo, kto mógłby podrzucić jej kopertę. Już miała odwrócić się na pięcie, nim dobiegł do niej trzask zamknięcia drzwi wejściowych.







~*~


Dzień dooobry! ♥


I oto zjawiam się z nowym rozdziałem. Jestem niezwykle z niego dumna i sprawił mi ogromną przyjemność, kiedy mogłam go tworzyć 💕


Pojawił się długo wyczekiwany profesor Snape. Wierzę, że również tęskniliście za jego niespodziewanymi wizytami u panny Granger. Przyznam się, że ja również! 💕 Będzie już więcej Severusa w kolejnych rozdziałach, nie musicie się o to obawiać 😘


Co sądzicie o najnowszym rozdziale? Będzie mi bardzo miło móc przeczytać parę słów od Was w komentarzu 💕


Również zapraszam Was serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie również pojawił się nowy, 65 rozdział. Hermiona i Severus - działa na nią jak Narkotyk 👈🏻


Kolejny rozdział już niedługo, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.