czwartek, 31 grudnia 2020

Rozdział 6 - Akt własności

 

Hermiona spędziła cały weekend na Grimmauld Place 12. Przyjemna atmosfera, która unosiła się w powietrzu, sprawiła, że przez krótką chwilę czuła się jak za dawnych lat. Razem z Harrym, Ronem i Ginny siedzieli w salonie, popijając kremowe piwo i zajadając się słodyczami, które przyniósł z Miodowego Królestwa rudowłosy. Jakże było im beztrosko móc spotkać się po tak długim czasie i odetchnąć, nie martwiąc się o zbieranie horkruksów ani ucieczkę przed Voldemortem. Podczas długich rozmów, temat mimowolnie schodził na wojnę, co Hermionie niezbyt przypadło do gustu. Nie była pewna, czy było spowodowane to rozdrapaniem dawnych ran, czy może skupienie się na temacie profesora Snape’a. Niemal gryzła się w język, nie wiedząc, czy wyznać im, że profesor Snape żyje i ma się całkiem dobrze, że nadal stąpa po ziemi, nic a nic się nie zmieniwszy, rzucając wokół sarkastycznymi żartami i piorunując czarnym humorem.


Podświadomie czuła, że gdyby zdradziła sekret profesora Snape'a ten pewnie czym prędzej dowiedziałby się o tym. Przekląłby ją na samego Merlina, ani razu nie zjawiwszy się już w księgarni. Nie była pewna czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Ostatni raz widziała go w zeszłym tygodniu. Od tego czasu słuch o nim zaginął. Nie wiedziała, czy nawet miała prawo wspominać komukolwiek o tym, że Snape żyje. Bo gdyby ona uszła z życiem i ukrywała się, nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś na prawo i lewo opowiadał, że powstała z martwych.


Dziwna myśl kiełkowała w jej głowie. Było to nieco kuriozalne raz jeszcze ujrzeć mężczyznę. Profesor Snape był piekielnie inteligentną osobą, a rozmowa z nim jakby nie miała końca. Czuła się świetnie, że może z kimś porozmawiać na głębsze tematy niż pogawędka o pogodzie, czy programie telewizyjnym.


Wzdrygnęła się, usłyszawszy dzwonek. Nieco boleśnie wydostała się ze swojej podświadomości, zdając sobie sprawę, że coraz częściej odpływała myślami, przebywając we własnym, wyimaginowanym świecie. W progu drzwi ujrzała panią Morgan, właścicielkę księgarni. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją za żołądek, gdy zauważyła na zwykle radosnej twarzy pani Morgan blady uśmiech. 


- Hermiono mogłabyś zaparzyć herbatę? Mam świeże rogale, musisz koniecznie ich spróbować – powiedziała ochrypłym, niegdyś melodyjnym głosem, wykładając słodkości na talerz.


Długo jej nie zajęło, aby przygotować napar. Wychodząc z zaplecza, zagryzła wargę, czując w powietrzu nieco dziwną atmosferę. Nie potrafiła rozczytać, z czym dokładnie miała do czynienia, ale wiedziała jedno - Pani Morgan zamartwiała się czymś. Postawiwszy parujące kubki na stoliku, zauważyła mocno zaciśnięte piąstki kobiety. Spoczęła na sofie tuż obok właścicielki. Wyczuwając na sobie palące spojrzenie, obróciła się, spotykając niebieskie tęczówki. Kobieta studiowała, każdy cal twarzy Hermiony, a ten gest sprawił, że czym prędzej chwyciła za kubek, starając się ukryć zarumienione policzki.


- Jak dzisiejszy ruch? - zapytała, chwytając za rogala.

- Było dziś sporo osób, dopiero pół godziny temu się uspokoiło. Głównie zeszły książki dla dzieci. Musimy domówić najnowszy tom Przygód Zajączka, dzieciaki szaleją na jego punkcie.

- Dobrze, załatwimy wszystko – posłała jej delikatny uśmiech. Hermiona miała dziwne przeświadczenie, jakby ta mała czynność sprawiła kobiecie wiele wysiłku. Czym prędzej odepchnęła tę niedorzeczną myśl, usprawiedliwiając zachowanie pani Morgan przemęczeniem. - Lubisz tę pracę?

- Oh pani Morgan, uwielbiam – Hermionie oczy powiększyły się dwukrotnie – Książki to moja druga miłość, oczywiście zaraz po moim kocie Krzywołapie – zaśmiała się lekko.

- Hermiono, odebrałam kilka dni temu wyniki – powiedziała poważnym tonem. Pani Morgan spojrzała na okno, uśmiechając się blado - Tak jak podejrzewano, jest to nowotwór.


Zamarła. Momentalnie w oczach zalśniły łzy, wypierając z umysłu słowa pani Morgan. Nie, nie… jęknęła w myślach, czując zimne poty oblewające całe ciało. Przymknęła powieki, biorąc raz jeden, raz drugi spokojny wdech. Pani Morgan była młodą kobietą, miała zaledwie pięćdziesiąt lat. Od jakiegoś czasu skarżyła się na ból w prawej piersi. Początkowo ignorowała to, skupiając się na biznesie. Jednak Hermiona stanęła na wysokości zadania, oświadczając, że jeśli kobieta nie umówi się do lekarza, osobiście zabierze ją do przychodni, grożąc, że będzie czekać pod gabinetem tak długo, jak trzeba. Hermiona chwyciła kobietę za dłoń.


- Będę przyjmować chemię. Mój kuzyn jest właścicielem ośrodka leczniczego dla osób takich jak ja. Klinika znajduje się w Exmouth. Podczas przyjmowania chemii chcę być właśnie tam, chcę czuć pod stopami gołą trawę, przechadzać się piaszczystą plażą… – przymknęła powieki, delikatnie się uśmiechając.

- Pani Morgan obiecuje, że zaopiekuje się księgarnią pod pani nieobecność. Może mi pani zaufać.

- Ufam ci Hermiono, tylko widzisz… ja już nie wrócę.

- Pani Morgan – poczuła rosnącą gulę w gardle. – Proszę nawet tak nie mówić, wróci pani cała i zdrowa, bez tego świństwa. Dzisiejsza medycyna jest na tak zaawansowanym poziomie...

- Hermiono, posłuchaj mnie – przerwała jej. - Muszę się skupić teraz na sobie. Traktuje cię jak córkę, której nigdy nie miałam. Chciałabym ci zaoferować coś, gdybyś tylko się zgodziła. Myślałam nad tym i chciałabym przepisać na ciebie księgarnię – widząc zdezorientowaną minę Hermiony, kontynuowała. – Nikomu nie ufam tak jak tobie. Ten biznes prowadzę już od dwudziestu lat, wszystko stworzyłam sama od podstaw – uśmiechnęła się ciepło na wspomnienia. – Wiem, że o wiele ciebie proszę... Od kilku lat chciałam zrobić tutaj generalny remont, wyrzucić te stare regały wstawić nowe, pomalować ściany, oh odświeżyć całe to wnętrze. Mam uzbieraną pokaźną sumę, która starczy spokojnie na cały remont. Wiesz, co… odkupiłam kilka miesięcy temu ten lokal obok nas, który stoi cały czas pusty, wystarczy zburzyć tylko ścianę i będzie tyle miejsca tutaj! - uśmiechnęła się ciepło, rozglądając się po lokalu. – Oczywiście, gdybyś się zdecydowała przejąć biznes, pieniądze, które odkładałam na remont będą taką darowizną, powiedzmy, że na start, które będziesz mogła wykorzystać i urządzisz lokal jak, tylko będziesz chciała.


Hermiona przygryzła wargę. Pani Morgan była dla niej niesłychanie bliską osobą. Już od samego pojawienia się jej w Londynie, narodziła się między nimi niezwykła więź. Mimo że początek znajomości był niezwykle trudny, przepełniony bólem i strachem, który Hermiona skrywała mocno w sobie, nie pozwalając wyjść mu na światło dzienne. Pani Morgan kiedy tylko spotkała Hermionę ukazała jej ogromne wsparcie i zrozumienie, wyciągając w jej stronę dłoń. A Hermiona zaufała jej w tamtym momencie, całkowicie.


Mogła nawet stwierdzić, że kobieta była chodzącym aniołem, a to, co ją dopadło, nie powinno mieć nigdy miejsca. Granger, gdyby tylko mogła, zamieniłaby się z kobietą, wzięłaby na swoje barki ciężar nowotworu. Zrobiłaby to bez chwili zastanowienia. Hermiona zastanowiła się, czy dałaby radę przejąć biznes, czy okaże się na tyle obrotna, że pani Morgan będzie z niej zadowolona. Jej jedynym zobowiązaniem był kot, nie miała dzieci, ani partnera, nic nie stało na drodze, aby nie mogła podołać wyzywaniu. Chwyciła ją za dłoń, ściskając mocno. Miała w końcu dług wdzięczności wobec kobiety, a to był najwyższy czas, żeby go spłacić.


- Zrobię to z czystą przyjemnością, nie chcemy, aby tak cudowne miejsce trafiło w obce ręce.

- Dziękuje ci – objęła dziewczynę ramieniem. – Wiesz co? Wiedziałam, że się zgodzisz. Umówię notariusza i załatwimy wszelkie formalności. Spokojnie poradzisz sobie. – posłała jej delikatny, ciepły uśmiech.

- Dziękuje za zaufanie pani Morgan.

- To ja dziękuje ci – rzekła, chwytając filiżankę. - A teraz częstuj się rogalem, są naprawdę smaczne.


~*~


Tydzień później Hermiona stała się już w świetle prawa właścicielką księgarni. Spojrzała raz jeszcze na akt własności, który trzymała w dłoni, uśmiechając się pod nosem. Nie mogła w to uwierzyć. Nic nie stało na drodze, by spełnić prośbę pani Morgan, która kilka dni temu wyjechała do ośrodka. Jak napisała w mailu, jest tam cudownie, jeszcze lepiej niż mogła sobie wyobrazić.


Hermiona nie chciała wracać do świata magii, czuła, że jej miejsce tam dobiegło końca. Wiedziała, że zawsze należała do mugoli, pomimo otrzymanego listu z Hogwartu.  Czuła się gorsza, że nie płynie w niej czysta krew. Wiedziała, że są od niej lepsi i to oni powinni pozostać w tym magicznym świecie. Dodatkowo wojna odcisnęła na niej piętno, które sprawiło, że bała się być czarownicą. Bała się używać magii pomimo tego, że wcześniej nie sprawiało jej to problemu i była w tym całkiem dobra. Obróciła kilkukrotnie różdżkę w dłoniach, patrząc na nią bez większych uczuć. Kompletna pustka przeszyła całą jej duszę. Włożyła różdżkę do podłużnego granatowego pudełka, obitego przyjemnym w dotyku materiałem. Stanęła na palcach, chowając pudełko w głąb szafy. Zarzuciła je apaszkami i plecionym, letnim kapeluszem, upewniając się, że nie wystawał nawet najmniejszy kawałek, mogąc przypomnieć jej, kim kiedyś była. Zamknęła garderobę, wypuczając ciężko powietrze z płuc. Teraz mogła w pełni skupić się na biznesie, nie będąc rozpraszaną bolesnymi wspomnieniami.


- Tak będzie lepiej – zwróciła się do Krzywołapa, który cały czas się jej przyglądał. Wyglądał na niezadowolonego, bo wyszedł z sypialni z wysoko podniesionym ogonem.


Nie zaszczyciła kota ani jednym spojrzeniem. Chwyciła torebkę, wychodząc z mieszkania. Drogę do księgarni pokonała dość szybko. Z dziwnym niepokojem przekręciła klucz w drzwiach. Czuła lekki stres, wiedząc, że przejęła nową rolę, na którą ani trochę nie była gotowa. Na barkach spoczął cały interes, a Hermiona musiała zrobić wszystko, aby pani Morgan, ani przez chwilę nie pożałowała decyzji przepisania na nią księgarni. Założyła ręce na biodra, obracając się wokół. Kolor ścian, który był w modzie z dziesięć lat temu, odszedł w zapomnienie. Zdarta w niektórych miejscach podłoga nie wyglądała, ani trochę estetycznie. Masywne i poszczerbione półki, które służyły już tak długo, że był to najwyższy czas odesłać je na zasłużony odpoczynek.


- Nie ma na co czekać, trzeba zacząć remont – uśmiechnęła się promiennie, czując w duchu, że spełni jedno z marzeń pani Morgan.


Z naparem czarnej herbaty, zasiadła do komputera, przeglądając oferty architektów. Chcąc nie chcąc musiała się przyznać, że gust to ona miała fatalny. Kompletnie nie orientowała się w stylach i nowinkach technicznych. Urządzenie własnego mieszkania było dla niej tak wielkim wyzywaniem, że Sumy były niczym przy wyborze koloru ścian. Pula pieniędzy pozostawionych przez panią Morgan, sprawiła, że z czystym sumieniem mogłaby sobie pozwolić na zatrudnienie osoby, która zaprojektuje dla niej całe wnętrze. Zerknęła jeszcze na kilka miejsc, oferujących remonty i różnego rodzaju usługi budowlane.  


Dźwięk dzwonka rozszedł się po całej księgarni, sprawiając, że odruchowo zamknęła przeglądarkę. Hermiona wciągnęła delikatnie powietrze, wychylając się za monitor komputera. Znów pojawił się on, profesor Snape. Ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi rękawami do łokci. Zdziwiła się i to bardzo kompletnie nie spodziewając się jego osoby. Sądziła, że ich wcześniejsze spotkanie było tym ostatnim. Podszedł do lady, a powietrze nagle zgęstniało, utrudniając oddychanie.


- Ty znowu tutaj – przywitał się.

- Miło pana widzieć profesorze Snape –  sposób, w jaki spojrzał na nią, sprawiło, że małe kolce zaczęły boleśnie wbijać się w kark. Odruchowo położyła tam dłoń, biorąc spokojny wdech.

- Zastałem właścicielkę? - rozejrzał się po księgarni, poszukując wzrokiem pani Morgan.

- Oczywiście.

- Poprosisz ją? - podparł się ręką o blat.

- Słucham pana, profesorze Snape. W czym mogę pomóc?

- Panno Granger – powiedział przeciągle. – Wyraźnie zaznaczyłem, że chcę widzieć się z właścicielką. - zdała sobie sprawę, że profesor Snape chyba nie był w humorze. Na jego twarzy zmalował się grymas.

- Stoi przed panem nowa właścicielka księgarni, profesorze Snape.


Lekko odsunął się od blatu, patrząc na nią od góry do dołu. Wyglądał zupełnie, jak za czasów szkolnych, gdy oceniał zawartość jej kociołka. Cóż… nigdy nie miał  powodów, aby podważyć poprawność wykonania przez nią eliksirów. Z wysoko uniesioną brwią, spojrzał w bok na wejście do zaplecza, jakby oczekując, że za sekundę pojawi się w nich pani Morgan. Gdy minęła nieco dłuższa chwila, a z zaplecza nie wyszedł nikt, kto mógłby podawać się za właścicielkę, spojrzał na byłą uczennicę.


- Powiedzmy, że się nabrałem panno Granger, a teraz gdybyś mogła…   

- Księgarnia została przepisana na mnie z powodów zdrowotnych pani Morgan.

- A co się stało z panią Morgan? -  Hermiona przygryzła wargę niemal do krwi.

- Jest na wakacjach i odpoczywa. Chciała zająć się sobą przez pewien czas – po części była to prawda, więcej mówić nie musiała. Profesor Snape wyglądał, jakby przyjął taką odpowiedź do świadomości. Na blat położył książkę, której wcześniej nie zauważyła.

- Jakiś czas temu pani Morgan pożyczyła mi tę książkę. Z przykrością muszę stwierdzić, że to nie to, o co mi chodziło. Oddaje

- Psychologia – mruknęła zaciekawiona, obracając ją w dłoniach. – Nie podejrzewałam pana o zainteresowanie takim gatunkiem.

- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, panno Granger – rzucił tajemniczo, oddalając się w stronę drzwi.


Niemal mając już dłoń na klamce, obrócił się na pięcie, marszcząc brwi. Wyglądał, jakby się usilnie nad czymś zastanawiał, jakby toczył w swoim umyśle batalie. Spojrzał na kobietę, lekko mrużąc oczy. Hermiona oczami wyobraźni zauważyła, jak jej wewnętrzne dziecko, chowa się do kąta.


- Dasz się zaprosić na kawę? W piątek po pracy?  


Merlin świadkiem, tego się nie spodziewała. Ściskany w dłoni długopis, spadł na posadzkę. Zanim zniknęła za ladą, zauważyła, jak profesor Snape unosi w charakterystyczny dla niego sposób brew ku górze. Mocno zacisnęła palce na długopisie, biorąc głęboki wdech. Teraz to ona toczyła w swoim umyśle niezrozumiałą batalię. Merlinie, ten to chyba zna się na żartach, pomyślała, zagryzając wargę. Jak gdyby nic podniosła się, odkładając na ladę długopis. Odgarnęła z ramion włosy, dodając sobie pewności siebie. Jednak przeszywające spojrzenie profesora, niczym powiew wiatru, zdmuchnęło garstkę odwagi, którą udało się jej zdobyć. Wyglądał, jakby jego pytanie było całkiem poważne, bez krzty ironii, czy nieśmiesznego żartu.


- Ja... – poczuła jak policzki, oblewają się purpurą. Nie wiedziała, dlaczego jej ciało zareagowało tak, a nie inaczej. Zacisnęła pod blatem piąstki, prostując barki. – Z wielką przyjemnością, profesorze Snape.

- To jesteśmy umówieni. W piątek po pracy będę czekać na ciebie. - po czym nie czekając na żadną odpowiedź, wyszedł na zalaną słońcem ulicę.




17 października Dniem Walki z Rakiem Piersi w Polsce ~





~*~

Dzień dooobry! ♥



Zjawiam się z ostatnim rozdziałem w tym roku ♥

Życzę Wam i sobie, aby ten Nowy Rok był o niebo lepszy od obecnego, na wszystkich płaszczyznach naszego życia! ♥

Szczęśliwego Nowego Roku!


W tym opowiadaniu będę się mierzyć z trudami życia codziennego, które dotykają bardzo dużą liczbę osób. 17 października dzień walki z rakiem piersi - badajmy się, a jak zauważajmy coś niepokojącego, idźmy do lekarza, nie bójmy się, to w końcu nasze życie ♥


Kolejny rozdział przewiduje na publikację razem z Narkotykiem, zapewne będzie to w styczniu, gdzieś w pierwszej połowie, lub może szybciej ♥ Uważnie wyczekujcie sowy. Do usłyszenia kochani! 


Całuję, 

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.

środa, 16 grudnia 2020

Rozdział 5 - Nie chcę, byś się bała Granger

    Rozmawiali jeszcze przez najbliższą godzinę, dopóki piorun nie uderzył gdzieś na ulicy. Błysk rozświetlił całe mieszkanie, a huk był tak potężny, że delikatnie w salonie zadrżał żyrandol. Chwile po tym w mieszkaniu Hermiony i setki innych, znajdujących się na tej dzielnicy mieszkańców, zostało pozbawionych prądu. Z pomocą mężczyzny zapaliła świece, które znalazła w szafce kuchennej. Snape, początkowo chciał to zrobić wszystko jednym machnięciem różdżki, jednak przypominając sobie wyznanie dziewczyny, zrezygnował. Chwycił pudełko zapałek i podpalił świece rozstawione na stoliku.


- Obawiam się, że dopiero jutro wieczorem będzie prąd.

- Położyć je w kuchni? - pomachał pudełkiem zapałek.

- Tak, koło kuchenki. Dziękuje.

- Lepiej tak niż po ciemku siedzieć.

- Romantycznie – palnęła szybciej, niż pomyślała. Niemal w zwolnionym tempie widziała zdziwienie malujące się na twarzy profesora. Lewa brew pomknęła w górę, sprawiając, że wyglądał niemal jak za czasów szkolnych, gdy Harry próbował wymyślić, dlaczego któryś raz z rzędu nie przygotował pracy domowej. Podrapała się po karku zażenowana.

- Za dużo komedii romantycznych, panno Granger – rzucił, siadając na kanapie.

- Skądże – odpowiedziała z przekąsem.

Spojrzała na twarz profesora, którą oświetlały płomienie świec. Wydawał się nad czymś myśleć, bądź co bądź przywołał do siebie jakieś odległe wspomnienie, gdyż zdradzić mógł go zamglony wzrok. Podparła ręce pod brodę, wpatrując się w świece. To, co się wydarzyło dzisiejszej nocy, osunęło mur pomiędzy nimi. Oczywiście nie oznaczało to przyjaźni, co to, to nie. Nie można myśleć tak samobójczo. Snape nie łapie przyjaźnią do byle kogo, zresztą nie wiadomo czy w ogóle miał jakichś przyjaciół. Hermiona mogła jedynie stwierdzić, że profesor Snape chyba toleruje jej obecność, jakkolwiek kuriozalnie to nie brzmiało. Bo jakby inaczej wyjaśnić to, że dalej siedział w jej mieszkaniu? Przecież mógł wypić herbatę i zniknąć po kilku minutach. Nie mogła dłużej się nad tym zastanawiać i tworzyć dziwnych teorii spiskowych. Całe to drążenie czegoś, co było nieuchwytne, sprawiało niepotrzebny ból brzucha, a to było jej teraz najmniej potrzebne.

Zamrugała oczami, wracając do rzeczywistości. Ponownie widziała przed sobą sylwetkę byłego nauczyciela, a widok, który spotkała, sprawił, że wypuściła cicho powietrze. Snape usnął z lekko przechyloną głową. Wszystkie zmarszczki na jego twarzy wygładziły się, przez co wyglądał o kilka lat młodziej, a kosmyki włosów delikatnie opadły na czoło. Wstała z kanapy i przyniosła z sypialni koc, którym przykryła czarodzieja. Wsunęła się z wolnej strony sofy, gdzie dotychczas siedziała. Przykryła się skrawkiem koca i przymknęła zmęczone powieki, czując w powietrzu unoszący się zapach waniliowych świec. Długo nie trwało, nim poczuła lekkie kołysanie objęć Morfeusza.



~*~


Świt przyszedł za szybko. Ciepłe promienie słońca wkradły się przez okno, błądząc po twarzy Hermiony. Niechętnie przeciągnęła się, otwierając zaspane oczy. Wpatrywała się zamglonym wzrokiem w zasłony, zmuszając samą siebie do orzeźwienia umysłu. Przymknęła powieki, licząc do dziesięciu, żmudnie myśląc, że pozwoli jej to w pełni zbudzić zaspany umysł. Obracając głowę w lewo, poczuła, jak serce niemal stanęło. Na jej kanapie, pod jej kocem drzemał profesor Snape. Nie wiele myśląc, chwyciła za pilot leżący na stoliku, w bojowej pozycji kierując go w stronę profesora. Trwała w tej pozycji, dopóki przed oczyma nie zaczęły przeskakiwać obrazy ubiegłego wieczora. Wszystkie klocki zaczęły układać się w spójną całość. Besztając się w myślach, odłożyła pilot, zapewne z boku wyglądając niezwykle żenująco. Ostrożnie wyswobodziła się z kanapy, aby tylko nie zbudzić śpiącego profesora.


W kuchni pstryknęła włącznik światła, zadzierając głowę w górę. Żarówka ani drgnęła. Westchnęła pod nosem poirytowana, kierując się do łazienki. Rzuciła szybkie spojrzenie na Krzywołapa, drzemiącego w fotelu. Lekko wzdrygnęła się, kiedy gorąca woda zaatakowała jej zaspane ciało. Stała tak chwile z przymkniętymi oczami nie robiąc kompletnie nic, aby rozpocząć prysznic. Trwała w pustce, czując się tam niezwykle bezpiecznie. Gorąca woda powoli, nieco mozolnie zaczynała rozluźniać jej ciało. Otrząsnęła się z transu, chwytając żel pod prysznic. Namydliła się dość porządnie, aby tylko ukryć obrzydzenie, jakie miała do własnego ciała. Nie była piękną, ani tym bardziej urodziwą kobietą. Była poniżej przeciętnej. Blizna, która została pamiątką, bo nieobliczalnym ataku przez Bellatriks Lestrange przypomniała jej, jak bardzo jej dusza jest obolała. Zacisnęła dłoń na przedramieniu, aby tylko ukryć bliznę, aby nie musieć niepotrzebnie na nią spoglądać. Tak bardzo chciała, aby zniknęła, tak bardzo chciała się jej pozbyć. Nic tak nie sprawiało, że czuła się nijaka, nic nie warta, jak właśnie pamiątka po Bellatriks Lestrange.


Oparła czoło o chłodne płytki. Po policzku poleciała strużka łez, idealnie łącząc się ze strumieniem wody. Musiała się uspokoić, musiała się wziąć w garść. Nie była sama, a nie chciałaby w jakiś sposób profesor Snape widział ją w takim stanie. Jak kuriozalnie to nie wyglądało, sama dała mu dostęp do części swoich wspomnień. Otworzyła się przed nim, obalając mur pomiędzy nimi. Brawo Granger, pokazałaś mu, jaką to jesteś biedną i skrzywdzoną przez los dziewczynką, pomyślała z goryczą, żałując swoich wcześniejszych słów.


Zakręciła kurki z wodą, otulając się ręcznikiem. Takie myśli nachodziły ją bardzo często, a ona nie mogła pozwolić, by w tym momencie zawładnęły całym jej umysłem. Zagryzła mocno wargę, przecierając dłonią zaparowane lustro. Posłała niepewny uśmiech do swego odbicia, pragnąc dodać sobie namiastkę odwagi. Gdzieś z tyłu głowy zdawała sobie sprawę, że profesor Snape czytał z każdego niczym z otwartej księgi, ale chciała mu to trochę utrudnić, nie stając się łatwym kąskiem. Lekko poklepała się w policzki, starając się wrócić na ziemię.


Już miała chwycić za świeże ubrania, nim jej ręka zawisła w górze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma czystych ubrań, a wczorajsze są wciąż wilgotne, po spotkaniu z ulewą. Jedyną opcją, jaka przyszła jej do głowy było owinięcie się ciasno szlafrokiem i przemknięcie do pokoju, byle by nie zauważył jej mężczyzna. Hermiona miała cichą nadzieję, że profesor wciąż spał, a szum wody, wcale go nie zbudził. Jak pomyślała, tak zrobiła; owinęła się dość mocno szlafrokiem, upewniając, że nawet najmniejszy kawałek ciała jest niewidoczny i uchyliła drzwi. Szła na palcach w stronę sypialni, gdy niespodziewanie usłyszała znajomy głos:


- Dzień dobry, panno Granger. – mimowolnie podskoczyła, patrząc w stronę kanapy. Profesor Snape, jak gdyby nic siedział z Krzywołapem na kolanach. Było widać, że ten pierwszy był z tego faktu niezadowolony, a zdradzić mógł go niezwykły grymas. Krzywołap natomiast siedział cały w skowronkach, ciesząc się z drapania za uchem.

- Eee... dzień dobry. – mruknęła niezbyt elokwentnie, silnie zaciskając dłonie na szlafroku.

- Panno Granger, proszę się ubrać – jego ciężki głos, nieświadomie pukał do bram jej podświadomości. - Nalegam - dodał, widząc, że zaszyła się we własnym świecie

- O-o-oczywiście profesorze Snape. – odpowiedziała cicho, ledwo potrafiąc sklecić jakieś słowo. Schowała zażenowana czerwone policzki między rozpuszczone włosy i szybko wbiegła do sypialni.


Rzuciła jeszcze przez drzwi, że na wannie zostawiła ręcznik, gdyby chciał się odświeżyć. Długo mu nie zajęło, aby się zdecydować. Usłyszała szum wody, dobiegający zza ściany. Chwyciła granatową bluzkę na ramiączkach, krótkie spodenki, a włosy spięła jedynie w luźny kucyk. Nawet nie tknęła kosmetyczki, która była przy toaletce. Jej wewnętrzne dziecko, które wciąż siedziało w kącie, użalając się nad sobą, zaprotestowało, kiedy tylko spojrzała na kosmetyki. Hermiona wypuściła ciężko powietrze z płuc, wychodząc ze swojej sypialni. Tam od razu podbiegł do niej Krzywołap, ocierając się o nogę. Jego pomrukiwanie było niezwykle kojące.



- Chyba nie jesteś zazdrosny o to, że mamy gościa? - spytała z lekkim uśmiechem. Ten w odpowiedzi odszedł dumnie w stronę kanapy, zadzierając wysoko ogon. - Ktoś tu jest zazdrosny – rzuciła z przekąsem, próbując stłumić chichot.

- Która jest godzina? - spytał nagle profesor Snape, wychodząc z łazienki.

- Zaraz znajdę telefon. – wyciągnęła go z torebki i wcisnęła guzik po boku – No nie... bateria mi padła. - mruknęła niezadowolona i zadarła głowę na zegar wiszący nad telewizorem – Jest... za dziesięć jedenasta.

- Cholera. – rzucił, przeczesując wilgotne włosy.

- Coś się stało? - spytała, spoglądając na krzątającego się po profesora. – Spieszy się pan? Może zrobię panu kawę na drogę? – zapytała niepewnie.

- Mogłabyś?

- Pewnie, niech pan usiądzie. Czarna bez cukru? - spytała, wyciągając swój kubek termiczny.

- Jakbyś mnie znała. – mruknął w odpowiedzi, na co delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. - Gdzie jest ta cholerna różdżka? - warknął do siebie, odgarniając poduszki z kanapy.

- Em... niech pan pójdzie tam, gdzie jest Krzywołap.

- Że co proszę? - spojrzał na nią jakby spadła z choinki.

- Krzywołap jest strasznie specyficznym kotem. – poczuła, jak rumieni się ze wstydu. – Zawsze, gdy mam gościa, on zabiera coś, co należy do tej osoby.

- Bezczelny sierściuch. – rzucił Snape. Nie był zły, jak przypuszczała. Zdradzić mogły go delikatnie unoszące się kąciki ust. – Nie chowaj się, no dalej chodź tu! – warknął, szukając kota.

Hermiona stojąc przy kuchence, zdała sobie sprawę, że nie ma jak zagotować wody na kawę. Jej kuchenka była elektryczna, a prądu wciąż nie było. Poczuła jak nieprzyjemne igiełki, zaczęły wbijać się w kark. Co ja mam zrobić? Myślała gorączkowo, próbując powstrzymać drżenie rąk. Niepewnie wyciągnęła za paska różdżkę i skierowała ją na czajnik. Magiczny kij sprawił, że poczuła delikatne ciepło w dłoni. Zaczęła powoli zdawać sobie sprawę, co zrobiła ze swoim życiem. Bała się machnąć magicznym kijkiem, a była przecież czarownicą! Jednak bolesne wspomnienia sprzed wojny były silniejsze i wróciły niczym bumerang. Zagryzła mocno wargę, czując zbierające się w oczach łzy. Tylko nie teraz, nie teraz...

- Próbujesz, to już duży krok, panno Granger – usłyszała głos za sobą.

- Nie mogę... nie potrafię. – powiedziała cicho, opuszczając różdżkę. – Przepraszam za tą kawę.

- Spróbuj Granger, jestem tutaj. Już nie chodzi o samą kawę, chodzi o sam krok, by użyć magii ponownie.

- A co jeśli... - poczuła jego dotyk na ramieniu. Odwróciła głowę, spoglądając na mężczyznę.

- Nic się nie stanie, spróbuj. – zachęcił ją. - Jesteś wciąż piekielnie mądrą i dobrą czarownicą, pamiętaj o tym Granger.

- To był komplement? - mimowolnie, kącik jej ust powędrował w górę.

- Nie nazwałbym tego tak Granger. – odpowiedział przekornie.

- Dlaczego pan to robi? - spytała, znów podnosząc różdżkę.

- Nie chcę, byś się bała Granger. Nie ma już czego, jego już nie ma. – powiedział, opierając się bokiem o blat – Nie spróbujesz, będzie coraz gorzej.

- Dziękuje, że pan tu jest. – powiedziała cicho, biorąc głęboki wdech. – Doprowadziłam do tego, że boję się być czarownicą. A niby taka ze mnie odważna Gryfonka. – mruknęła posępnie.

- Granger... - już otwierał usta, gdy doleciał do niego jej zdecydowany głos.

- Ferventis aqua – z różdżki wyleciało wprost na czajnik błękitne światło, a woda w środku zaczęła powoli się gotować.

- Widzisz, Granger? Nie taki diabeł straszny, jak go malują. – oznajmił, jakby to było oczywiste.

- To dzięki panu!

Potem to już tylko pamiętała, jak przytuliła zszokowanego mężczyznę. Snape, początkowo nie wiedział, co ma zrobić, stał niczym sparaliżowany, a wszystkie jego mięśnie nagle się spięły, czując jak drobne ręce, zaplątują się wokół jego talii. Stali tak chwilę, może chwilę za długo nim Snape chwycił dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie.


- Granger, woda się gotuje. – jego głos był zimny, bez wyrazu.

- Oh tak, tak – mruknęła do siebie zażenowana, krzątając się po kuchni. Znów zażenowana… - Proszę. – wręczyła mu swój kubek termiczny.

- Jeśli mnie otrujesz... - rzucił ostrzegawczo, spoglądając na to, co trzymał w dłoni.

- Ja? No co pan. – uśmiechnęła się delikatnie.

- Muszę iść Granger, ktoś na mnie czeka.

- To zmienia postać rzeczy, odprowadzę pana – rzuciła, kierując się w stronę drzwi. - Dziękuje, wie pan za co... - spuściła wzrok, spoglądając na swoje palce.

- Pamiętaj, nie ma się czego bać, jedynie to spalisz kamienice. – powiedział z wyższością, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia. Uśmiechnęła się blado, otwierając drzwi. – Do widzenia, Granger.

- Do widzenia, profesorze Snape.

Skorzystała z tego, że w czajniku wciąż była gorąca woda i po chwili siedziała z parującym kubkiem czarnej herbaty. Dmuchała w taflę płynu, a jej głowa była ociężała z napływu emocji. Przecież oczywiste było to, że Snape ma kobietę, no bo do kogo śpieszył się o tej porze. Nie mówił, że pracuje, no w sumie Hermiona nie pytała o to. Pewnie i tak by nie odpowiedział. W końcu to Snape skała, a nie człowiek, który zwierza się z czegokolwiek. Zagryzła wargę, czując słodką krew na języku.


Hermiona zaczęła rozmyślać, jak może wyglądać partnerka jej profesora. Czy jest atrakcyjną kobietą, czy również pała miłością do eliksirów jak on, i czy też jest półkrwi, albo nawet czystej krwi? To chyba dobrze, że sobie kogoś znalazł, prawda? Każdy zasługuje na szczęście.


- A my mamy siebie, moje słoneczko – Krzywołap wskoczył na kanapę tuż obok niej. Uśmiechnęła się pod nosem, drapiąc go za uchem. - Profesor Snape człowiek zagadka – mruknęła już ciszej pod nosem. 



~*~

Dzień dooobry! ♥



I oto jestem z nowym rozdziałem ♥ Co sądzicie o zarysie historii? Już pewnie możecie troszkę więcej powiedzieć ♥ Jest to mój drugi blog, ale przysparza mi więcej stresu niż Narkotyk.


Jestem strasznie ciekawa Waszej opinii. Jak się podoba? Co myślicie? Dajcie znać w komentarzu! (Tak między nami, to Wasze komentarze bardzo pobudzają Panią Wenę do pracy hihi ♥)


Kolejny rozdział przewiduje na publikację razem z Narkotykiem, czyli na ostatnie dni grudnia. Uważnie wyczekujcie sowy. Do usłyszenia kochani! 


Całuję, 

Jazz ♥



P.S. Za wszystkie literówki, błędy najmocniej przepraszam.


sobota, 5 grudnia 2020

Rozdział 4 - Wszyscy Ślizgoni są tacy sami

Hermiona co chwila przewracała się z boku na bok. Rzadko kiedy zdarzało się jej, aby miała problem z zaśnięciem. Ramiona Morfeusza zwykle trzymały ją mocno, zaciągając do krainy snów. Z jednej strony taki obrót spraw niezwykle jej pasował - może pierwszy raz nie będzie mieć koszmaru, nie zobaczy twarzy poległych w bitwie o Hogwart, ani na nowo nie przeżyje horroru dawnych lat. Z kolei widziała przed oczami twarz mężczyzny o kruczoczarnych włosach i haczykowatym nosie, który niezwykle wyprowadził ją tego dnia z równowagi. Nawet Ronald nie miał takich umiejętności.


- Jak mnie zdenerwował… - mruknęła w poduszkę. Leżący obok Krzywołap, leniwie machał ogonem, ze spokojem spoglądając na swą panią.


Po jej głowie zaczęły chodzić najróżniejsze myśli. Co takiego zrobiła swojemu nauczycielowi, że tak zareagował? Zawsze była dobrą i pilną uczennicą, znała każdą odpowiedź, potrafiła uwarzyć nawet piekielnie trudny eliksir, a on i tak potrafił tylko odejmować punkty. Zawsze broniła go przed oskarżeniami Harry'ego i Rona, bo skoro Dumbledore mu ufał, to oni też powinni. I miała rację, znów miała cholerną rację, ale co jej z tego przyszło? Zwyzywanie jej na ulicy pełnej mugoli i to przez Nietoperza z lochów! Uderzyła pięścią w pierzynę, wypuszczając ciężko powietrze.


Nieświadoma tego, co się dzieje, otarła łzy z policzków. Najpierw przepłakała prawie cały okres szkolny przez jednego zadufanego w sobie Ślizgona, a teraz doszedł kolejny. Przecież nie zrobiła nic złego, chciała tylko dobrze, a wyszło jak zwykle nie po jej myśli. Szloch zamienił się w potok łez, a Krzywołap próbował rozśmieszyć swoją panią, co chwilę wygłupiając się na łóżku obok niej. Nadaremnie niestety. Kiedy pomyślała o tym, jak bała się o swojego nauczyciela, kiedy wracał ze spotkań z Voldemortem poczuła się jeszcze gorzej. Wielokrotnie obserwowała go w Norze, sińce pod jego oczami były z dnia na dzień coraz ciemniejsze, a on sam przypominał wrak człowieka. Jego nienaturalnie blada skóra miała odcień szarawy, ubrania wisiały na nim jak na szkielecie, a sam ledwo utrzymywał się na nogach. Raz po raz widziała, jak na zajęciach utykał albo łapał się nagle za brzuch. Obserwowała go przez ten cały czas i musiała stwierdzić, że był cholernie odważną osobą, mimo iż leżała teraz w pokoju ogarnięty mrokiem, a z jej oczu wciąż wydostawały się łzy. Musiała przyznać sama przed sobą, że wciąż, po tylu latach tak samo mocno podziwiała go i czuła ogromny szacunek do tego mężczyzny. Mężczyzny, który poświęcił się, aby chronić Harry'ego Pottera i cały magiczny świat.


Zapaliła lampkę nocną, mrużąc oczy. Kiedy przyzwyczaiła się do jasności, spojrzała na zegarek, leżący tuż obok szklanki z wodą. Za pięć dwunasta.



- Nie wytrzymam tu dłużej – mruknęła w stronę Krzywołapa. – Idę się przejść.


Zrzuciła z siebie piżamę, ubrała jeansy, bluzkę na krótki rękawek i białe adidasy. Włosy nieco niedbale związała w kucyka, burząc wcześniejszy warkocz, który nie wyglądał już tak starannie, co kilka godzin wcześniej. Mając już dłoń na klamce, spostrzegła, jak Krzywołap zaczął biegać u jej nóg, usilnie się czegoś domagając.


- Idziesz ze mną? - w odpowiedzi pomachał wesoło ogonem. - Tylko wezmę smycz. Oh nie patrz tak na mnie – mruknęła na markotnego towarzysza, który tym faktem nie był uradowany – Zgubisz się i wtedy będzie kłopot.


I tak z nadąsanym na smyczy Krzywołapem szła przez spokojną, oblaną mrokiem ulicę. Latarnie rzucały mdłe światło, a w tle nie było słychać nic. Żadnych samochodów, żadnych rozmów ludzi wracających z wieczornych imprez. Była to cisza, której potrzebowała. Zaciągnęła się lekkim, rześkim powietrzem. Zbliżyli się do bram parku. Krzywołap przystanął, wpatrując się w ciemną alejkę.


- Chcesz iść przez park? - spojrzała to na kota, to na ciemne miejsce. – To chyba nie jest dobry pomysł. – powiedziała, czując, jak lekki dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa.


Pojedyncze lampy rzucały mdłe światło na krętą ścieżkę. Czy Hermiona się bała? Chyba tak, mimo że w swoim życiu odwiedzała gorsze miejsca, czuła jakby, zaczęła zapominać, jak straszny i przerażający był Zakazany Las, a takie miejsce jak park o północy zaczął wydawać się niczym miejscem z dreszczowca.


Niespodziewanie Krzywołap wyszarpał się ze smyczy, biegnąc w ciemne zakamarki parku.

- Cholera! - warknęła, przekraczając bramę parku. – Głupi kot! Krzywołap?! No dalej, wyłaź!


Nie wiedziała, gdzie iść. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo przerażająco. Mając złudną nadzieję bezpieczeństwa, otuliła się ramionami, myśląc, że doda jej to odwagi w kroczeniu przez ciemny, miejski park. Co chwila łapała się na tym, aby nie stracić równowagi. Korzenie stały się niezłym zagrożeniem, a ławki, których niemal nie widziała, w ostatniej chwili musiała omijać szerokim łukiem. Mdłe światła latarni ani trochę nie ułatwiały jej poszukiwania Krzywołapa. Mocniej otuliła się ramionami, widząc, jak jedna z lamp mruga wściekle tuż nad jej głową. Wypuściła ciężko powietrze z płuc, czując, jak serce zaczęło bić dwukrotnie szybciej. Odwróciła się, słysząc miauczenie swojego pupila. Z nadzieją przyśpieszyła kroku, zagłębiając się dalej w nieznane zakamarki parku. Mijając wielkie drzewo, usłyszała stłumione śmiechy. Niemal natychmiastowo żołądek skręcił się z nerwów. Na ławce siedziało trzech mężczyzn, którzy pili piwo i palili papierosy. Gdy Hermiona ukazała się w mdłym świetle latarni, nieznajomi ujrzeli ją. Jeden z nich wstał, robiąc krok naprzód.


- No proszę, proszę... - rzucił. Spojrzał na nią od góry, do dołu, a sposób, w jaki to zrobił zniesmaczył Hermionę. – Kogo my tu mamy?

- Rusz tę dupę i zrób miejsca damie! – podniósł głos jeden z nich. Hermiona spojrzała na pustą ławkę. - Mówić nie umiesz czy co?

- Nie mam czasu – rzuciła oschle. – Krzywołap!

- Zgubiłaś coś? - zainteresował się ten, który wstał z ławki jako pierwszy.

- Powiedzmy... - rzuciła wymijająco, rozglądając się wokół. Cały czas czuła na sobie palące spojrzenia nieznajomych.

- Co taka tajemnicza jesteś? Masz – wyciągnął w jej kierunku butelkę. – Napij się, będziesz bardziej rozmowna.

- Nie piję. – i nagle zauważyła go siedzącego pod ławką. Odetchnęła z ulgą, wypuszczając ciężko powietrze z płuc. - No chodź. – kucnęła, a po chwili kot szybko wskoczył jej na ręce.

- Jak? Przecież tu żadnego kota nie było! - rozejrzał się wokół, a pozostali towarzysze zawyli ze śmiechu.

- Magia. – uśmiechnęła się pod nosem. Odwróciła się na pięcie i gdy już chciała odejść, usłyszała głos mężczyzny tuż przy swoim uchu.

- Daj mi swój numer kotku.

- Zapomnij! - a gdy chciała zrobić krok w tył, złapał ją mocno za nadgarstek, przyciągając ku sobie. Wystraszony Krzywołap wyrwał się z jej ramion. Uderzyła ją mieszanka tytoniu i alkoholu. Niemalże odwróciła głowę, czując okropny odór.

- Ależ cudownie paskudna kobieta, taka zła, taka podła, taka bez serca. Chyba się zakochałem! – uśmiechnął się złowrogo do swoich kompanów, a ona zauważyła dziwny błysk w oku mężczyzny. Szykują się kłopoty, pomyślała przerażona.

- Puszczaj mnie! - warknęła przez zęby i wtedy poczuła, zaciskające się palce na ramieniu. Powoli odwróciła się, natrafiając na tak dobrze znane jej spojrzenie. Merlinie, a ten skąd się tutaj wziął?, tylko tyle zdołała pomyśleć.

- Chyba nie jest zainteresowana waszym towarzystwem. – Snape powiedział to tak cichym i spokojnym głosem, że po chwili sama poczuła na plecach dreszcz. Jednym ruchem wyswobodził ją z macek mężczyzny i stanął przed dziewczyną. Ona, nie wiedząc czemu, poczuła delikatny rumieniec na swoich policzkach.

- Patrz, jaki chojrak! - zaśmiał się jeden z mężczyzn.

- Zmiatać do domu, gówniarze. – a kiedy jego dłoń kierowała się z tyłu po różdżkę, tamci pomyśleli, że chce wyciągnąć broń.

- Ej, ej! Dobra – podnieśli spanikowani ręce w górę. – Idziemy, już nas nie ma! - i puścili się biegiem w ciemną stronę parku.

- Co tu robisz? - zapytał oschłym i władczym tonem, odwracając się w jej stronę.

- Nie powinno to pana interesować, profesorze Snape. - rzuciła przez zęby, podkreślając ostatnie słowa.


Wzięła ponownie w ramiona Krzywołapa, kierując się ku wyjściu. Zignorowała profesora, pamiętając jak sam, potraktował ją tego dnia. Jakie było jej zdziwienie, jak chwilę później mężczyzna kroczył obok niej. I szli tak ramię w ramię, nie odzywając się ani słowem.

- Powinnaś mi podziękować - powiedział w końcu.

- Słucham? - zatrzymała się nagle, piorunując go wzrokiem. - Niby za co?

- Za to, panno Granger, że powstrzymałem tych gnojków przed dobraniem się do twojej cnoty.

- Jaki pan szlachetny profesorze Snape! – wyminęła go, wychodząc z parku.

- Więc słucham? - usłyszała jego głos tuż nad swoim uchem. Mimowolnie zadrżała, nie spodziewając się takiej bliskości.

- Za co mam panu niby dziękować? Jeszcze dobrych parę godzin temu, krzyczał pan na mnie na środku ulicy, a teraz rozmawia pan ze mną, jakby nic się nie stało.

- Chodź – pociągnął ją za rękę i po chwili znaleźli się w jakimś małym zadaszonym zaułku. Po minucie, gdy tylko się schowali, usłyszeli pojedyncze krople deszczu, które zamieniły się w ulewę.


Miejsca nie było tam za wiele. Hermiona dotykała plecami ziemnego muru, profesor Snape był zwrócony twarzą ku niej, a Krzywołap stał pomiędzy nimi, miaucząc nieswojo. Wyczuła oddech mężczyzny na swojej twarzy. Chwilę jej zajęło, aby zdać sobie sprawę, że profesor musiał intensywnie się w nią wpatrywać. Bijąc się ze swoimi myślami, w końcu uniosła wyżej głowę. Czarne jak dwa jeziora oczy nachalnie przyglądały się jej. Poczuła dziwny dreszcz na przedramionach. Profesor Snape uniósł rękę nad głową Hermiony i oparł ją o ścianę, zmniejszając pewnie nieświadomie dzielący ich dystans.

- Pan też mi nie podziękował.

- Za co niby? - spojrzał na nią jakby spadła z choinki.

- Za klucze. - mruknęła, odwracając wzrok. I jak przewidywała, mężczyzna zamilkł całkowicie, nawet nie upominając się o swoje podziękowanie. Granger wywróciła oczami.

Stali tak z dobrych kilkadziesiąt minut, póki deszcz nie zamienił się w lekką mżawkę. Przecisnęła się obok mężczyzny, a nozdrza zaatakowane zostały intrygującą mieszanką perfum. Czym prędzej potrząsnęła głową, wypierając tę dziwaczną i nieco niestosowną myśl ze swojego umysłu. Stanęła na krawężniku, wpatrując się z dziecięcą ciekawością w kałuże. Nie wiedziała, ile minęło czasu, czy była to minuta bądź dwie, nim u jej boku pojawił się profesor. Oboje wpatrywali się w ciemne budynki przed sobą, ani na moment nie przerywając ciszy. Krzywołap zaplątał się tuż obok jej nóg, więc wzięła go na ramiona, głaszcząc po gęstym futrze. Zerknęła dyskretnie w stronę profesora. W dalszym ciągu ciężko było jej uwierzyć, że czarodziej, który powinien uchodzić za zmarłego, jak gdyby nic, stał z nią ramię w ramię na jednej z Londyńskich ulic. Niezręczną ciszę przerwał profesor Snape, mówiąc: Jest późno, odprowadzę cię. Jego iście dyplomatyczny głos nie należał do tych, które można było podważać. Wiedząc, że nie miałaby z nim najmniejszych szans, przytaknęła głową, nie chcąc rozpoczynać niepotrzebnej kłótni.



Będąc niecałą ulicę przed mieszkaniem Hermiony, zaczął kropić mocniejszy deszcz. Był to zaledwie ułamek sekundy, gdy zaczęło się oberwanie chmury. W oddali słychać było grzmoty. Nie bawili się w schronienie pod jakimś daszkiem, tylko czym prędzej biegli do kamienicy, w której mieszkała Granger. Była pozytywnie zaskoczona, kiedy mężczyzna przepuścił ją w drzwiach, dodatkowo je przytrzymując. Ten mały gest sprawił, że poczuła jak na policzki, wpływa ognisty rumieniec. Co się tak rumienisz dziewczyno?, skarciła się w myślach. Zaraz będziesz wyglądać jak włosy Ronalda!

- Może chce pan wejść i przeczekać burzę?

- Tylko ja się nie boję burzy, panno Granger. No, chyba że ty tak.

- Co? Oh... oczywiście, że nie – spuściła wzrok lekko zawstydzona. - Zapraszam. – zaczęła wspinać się po schodach. Usłyszała ciche skrzypnięcie gdzieś na dole, oznaczające, że mężczyzna jednak się zdecydował.

- Widzę, że masz lokatorów – rozejrzał się po małym korytarzu, kiedy dziewczyna przekręcała klucz w zamku.

- Skądże – zamknęła za mężczyzną drzwi. – Tylko ja tu mieszkam.

- Mhm... - mruknął, opierając się o framugę.

Nie wiedziała, dlaczego zatrzymała wzrok na mężczyźnie dłużej niż to konieczne. Jego mokre włosy były przyklejone do twarzy, ubranie miał całe przesiąknięte deszczem, przez co przyklejona do ciała koszula, obnażała zarys mięśni brzucha i ramion. Kiedy złapała się na tym, co wyprawia, spłonęła purpurą, spuszczając wzrok.


Snape przyjrzał się jej uważnie, nieco unosząc brew ku górze. Za paska spodni wyciągnął różdżkę. Mruczał pod nosem jakieś zaklęcia i w mgnieniu oka był już całkowicie suchy. Hermiona spojrzała przelotnie na profesora, wstawiając wodę na herbatę.

- Napije się pan, prawda? - wyjrzała zza framugi drzwi, gdy ten rozglądał się po mieszkaniu.

- Skądże – rzucił, obdarzając swoją uwagą kolekcję książek, które posiadała.

- Za późno – odpowiedziała z wyczuwalną satysfakcją w głosie, wrzucając torebki herbat do kubków.

- Gryfoni...

- Słyszałam! - krzyknęła, wlewając wodę.

- Miałaś słyszeć – na odpowiedź mężczyzny skrzywiła się lekko.

- Zgaduje, że pan nie słodzi – postawiła na stoliku dwa parujące kubki.

- Jak to nie? - spytał swoim cichym głosem. Dziewczyna popatrzyła na niego to na kubek.

- To idę po cukier.

- Na Merlina siadaj Granger – fuknął niezadowolony. Zauważyła kątem oka, jak wywraca oczami.

- Przecież powiedział pan...

- Żart. To był żart – rzucił ironicznie.

- No to marne ma pan poczucie humoru – powiedziała, kierując się do łazienki. – Za moment wracam.

Jedynie co mogła usłyszeć to charakterystyczne prychnięcie niezadowolenia. Cały Snape, pomyślała. Ściągnęła z siebie przemoczone ubranie, założyła suche, świeżo ściągnięte ze sznurka i lekko osuszyła włosy ręcznikiem. Związała je w luźnego warkocza i wróciła do salonu, gdzie czekał na nią mężczyzna. Usiadła na kanapie i spojrzała na czarodzieja siedzącego w fotelu.


- Wytłumacz mi jedną rzecz Granger. Dlaczego nie użyłaś magii do osuszenia ubrań czy włosów? Zajęłoby ci to mniej czasu – zmrużył oczy, spoglądając na nią znad parującego kubka.

- Wydaje mi się, że nie ma czego tłumaczyć. Po prostu – rzuciła szybko, chcąc uciec z tematu. W jakim błędzie była, Snape był nieugięty.

- Dlaczego mieszkasz i pracujesz wśród mugoli?

- Co pana to interesuje? - fuknęła poirytowana, wstając nagle z kanapy.

- Uważaj Granger.

- Na co mam uważać? Na punkty? Czy może szlaban? - zapytała, zakładając ręce pod biustem. Chciała skończyć tę rozmowę jak najszybciej. Nie miała ani odrobiny humoru, aby drążyć ten temat. Minęło tyle czasu, jednak wciąż były to bolesne wspomnienia. Profesor Snape swoim niewyparzonym językiem, idealnie potrafił otworzyć ledwo zabliźnione rany.

- Zmieniłaś się, Granger – również wstał z fotela, prostując barki. – Jesteś jeszcze bardziej bezczelna od Pottera!

- Proszę już skończyć! -głos niemal łamał się w gardle. Snape podniósł brew ku górze i prychnął pod nosem.

- Herbata była znośna, dobranoc – rzucił oschle, kierując się w stronę drzwi.

- Pan nic nie rozumie - wyszeptała, zakrywając twarz dłońmi.

- To mi wytłumacz – obrócił się na pięcie, spoglądając na kobietę. Dopiero kiedy opuściła dłonie, zauważył lśniące łzy na jej policzkach.

- Boję się - wyszeptała siadając na kanapie.

- Czego się boisz? - zapytał równie cicho co ona.

- Przeszłości.

- Nie można bać się czegoś, co jest za nami, panno Granger – powiedział spokojnie, siadając obok niej na kanapie.

- Widocznie ja jestem inna – mruknęła, ocierając łzy.


Siedzieli w ciszy. Snape nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Spojrzał w stronę, z której dobiegło ciche miauczenie. Krzywołap spojrzał na czarodzieja, jakby oskarżając go o łzy swojej pani, po czym wskoczył jej na kolana, próbując ją rozśmieszyć.

- Zawsze mnie pociesza, kiedy coś jest nie tak – odpowiedziała, głaskając kota po grzbiecie.

- Chcesz mi powiedzieć, że ten kot...

- Nie ten kot – przerwała mu, spoglądając buntowniczo w jego stronę. – Nazywa się Krzywołap – poprawiła go.

- Więc Krzywołap – powtórzył niechętnie – Ehm... ma jakiś szósty zmysł czy coś w tym rodzaju?

- Szósty zmysł? - zaśmiała się lekko. Snape spojrzał na nią zdumiony. - Krzywołap po prostu rozumie wiele spraw.

- Pewnie – burknął pod nosem, na co niezadowolony Krzywołap obrócił się tyłem w jego stronę. - Bezczelny na dodatek.

- Spokojnie Krzywołapku, profesor Snape żartuje, prawda? - spojrzała na niego wyczekująco. On prawie zakrztusił się herbatą.

- Żartujesz chyba sobie – skwitował.

- Oczywiście profesorze – delikatnie się zaśmiała, dotykając jego barku.

Po chwili zorientowała się, co zrobiła i zabrała dłoń. Krzywołap zeskoczył z kolan swojej właścicielki i pobiegł, w stronę miski z jedzeniem. Hermiona opadła na poduszki, tracąc humor, który na chwile udało się jej zdobyć.

- Każdej nocy mam koszmary, każdej nocy budzę się z krzykiem. Od przeszło dwóch lat. Wciąż widzę twarze poległych w bitwie. Nie potrafię sobie z tym poradzić, dlatego usunęłam się z magicznego świata, dlatego mieszkam tu, a nie przykładowo w Hogsmeade. Wciąż noszę przy sobie różdżkę, ale jej nie użyłam jej od roku. Noszę ją tylko z przyzwyczajenia.

Wysłuchał jej do końca, spokojnie analizując każde słowo. Rozumiał, cholernie ją rozumiał, mimo tego, to on doświadczył o wiele gorszych scen, które mimowolnie przemykały mu przed oczami. Liczne morderstwa, widok krwi, tortury, do których był zmuszany przez Czarnego Pana. Do jednego nie przystąpił i czuł z tego ulgę do dziś. Nigdy nie podniósł ręki na kobiety, nigdy ich nie gwałcił, tak samo nie skrzywdził ich dzieci. Od tego byli inni. To przykre, ale taka była prawda. On zajmował się, jak to ujął niegdyś Czarny Pan, ważniejszymi sprawami.


Bycie wieloletnim szpiegiem, podwójnym agentem, sprawiły, że potrafił radzić sobie z emocjami. Cały czas nosił maskę wrednego dupka pozbawionego jakichkolwiek uczuć. Spojrzał na roztrzęsioną dziewczynę. Mocno zaciskała powieki, a z oczu niechętnie uciekały gorzkie łzy. Dłonie, które trzymała na kolanach, niebezpiecznie drżały, zresztą jak całe jej ciało.


- Spokojnie – powiedział cicho. Jego głęboki i niski głos sprawił, że po kręgosłupie mimowolnie przeleciały dreszcze. Profesor Snape wypuścił cicho powietrze z płuc. Ostrożnie dotknął jej ramienia, lekko go ściskając – To w końcu minie, Granger.




~*~

Dzień dooobry! ♥



I oto jestem z nowym rozdziałem, taki mały Mikołajkowy prezent ♥


Jestem strasznie ciekawa Waszej opinii. Jak się podoba? Co myślicie? Dajcie znać w komentarzu! (Tak między nami, to Wasze komentarze bardzo pobudzają Pana Wenę do pracy hihi ♥)


Kolejny rozdział przewiduje na publikację razem z Narkotykiem, przewiduje na okolice przedświąteczne. Nie jestem pewna czy uda mi się wrzucić dwa rozdziały jeszcze w grudniu czy już tylko jeden. Mimo wszystko uważnie wyczekujcie sowy. Do usłyszenia kochani! 


Całuję, 

Jazz ♥