środa, 9 listopada 2022

Rozdział 24 - Dyniowe latte

Nadeszła jesień. Słońce delikatnie przenikało pomiędzy koronami drzew. Czerwono-złote liście, opadały bezwładnie niczym w zaklętym tańcu na pobliskie alejki, tworząc kolorowy warkocz, po którym dumnie stąpali spacerowicze. Czasem można było dostrzec skaczące wiewiórki, które swoim puchatym, rudym ogonem, machały zalotnie do siedzących na ławkach mugoli. Pogodna aura towarzyszyła mieszkańcom Londynu, którzy chętnie korzystali z ostatnich ciepłych i bezchmurnych dni, całymi rodzinami przemierzając w wolnym kroku pobliskie parki. Chodniki usłane były kolorowymi liśćmi, rozdmuchiwane przez delikatny i nieco onieśmielony wiatr.


- Jesień to moja ulubiona pora roku.


Profesor Snape spojrzał na nią, znad czytanego kryminału. Na jego ustach pojawił się pół uśmiech. Przewrócił kartkę, rzucając pod nosem: jest dość znośna. Hermiona uniosła kąciki ust w górę, ogrzewając dłonie o gorący kubek malinowej herbaty. No tak, cały profesor Snape, pomyślała wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem, które siedziało obok niej na kanapie.


Nie wiedziała jak ani kiedy profesor Snape stał się dość częstym gościem w jej mieszkaniu. Zazwyczaj zjawiał się bez zapowiedzi, jak miał w zwyczaju robić, spędzając z nią trochę czasu. A Hermionie taki obrót wydarzeń nawet odpowiadał. Lubiła jego towarzystwo, a widok, siedzącego w jej salonie, na jej fotelu dawnego profesora, czytającego jej książki był dość miły i błogi, co również potwierdzało wewnętrzne dziecko, uśmiechając się nieco skromnie, nieco wstydliwie pod nosem.


Odkąd rozpoczęła farmakoterapię, miała dziwne przeświadczenie, jakby profesor próbował mieć ją pod kontrolą. Oczywiście nie tą toksyczną i pełną grozy kontrolą co robi, co myśli, z kim rozmawia, a raczej kontrolę odzianą w płachtę troski, jak się dziś czuje, jak minął dzień, na co miałaby ochotę. W jakimś małym stopniu czuła się nieco lżej, mając świadomość, że jest pod opieką mężczyzny, zupełnie, jakby jej wewnętrzne dziecko właśnie tego potrzebowało.


- Bóle brzucha już ustąpiły?


Zapytał tak spokojnie i naturalnie, jakby chciał podjąć rozmowę na temat jutrzejszej pogody, a nie uzyskać informacje o procesie leczenia. To chyba właśnie w nim lubiła najbardziej. Zawsze potrafił celnie i delikatnie trafić w dany moment, nie powodując, że nawet na chwilę ogarnęło ją uczucie zażenowania, czy niepokoju. Przebłysk podświadomości podsunął jej myśl, że profesor Snape posiadał w sobie ogromną empatię, którą przez większą część swojego życia dusił w sobie, nie dzieląc się nią z otaczającym światem. A to, że zdecydował podzielić się właśnie z nią, sprawiło, że wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem poczuła, jakby ktoś właśnie otoczył ją mocno ramieniem, szepcząc wprost do ucha: jeszcze będzie pięknie.


- Jest dość lepiej - przyznała się skromnie. Uważnie obserwowała jak smukłe palce mężczyzny, bezgłośnie zamknęły czytany kryminał, by następnie odłożyć go na stolik. A potem tak naturalnie po prostu spojrzał na nią, sprawiając, że coś przyjemnego rozlało się wzdłuż kręgosłupa. - Już nie spędzam poranków z głową w toalecie - na jego ustach pojawił się skromny uśmiech. Sposób, w jaki dobrała słowa, przyczyniły się do tego, że na chwilę jego poważna twarz rozluźniła się, sprawiając, że wyglądał o kilka lat młodziej.

- Będzie tylko lepiej - hebanowe spojrzenie przeniósł na wiszący na ścianie zegar. - Masz ochotę na spacer? Albo kawę? Pogoda jest dość znośna - przez określenie znośną, profesor Snape miał na myśli słońce i zero deszczu, który miał pojawić się już na dniach, strasząc mieszkańców Londynu obliczem humorzastej i bezwzględnej jesieni.

- Świetny pomysł. Krzywołap, idziesz z nami - postanowiła, spoglądając na małe cielsko wygrzewające się na parapecie. - Świeże powietrze tobie też się przyda.


Jak mocno profesor Snape bronił się nogami i rękoma, opowiadając na prawo i lewo, jak to nie cierpi tego sierściucha, tak samo, był pierwszą osobą, która ubierała mu szelki, przygotowując do spaceru. A Krzywołap, chyba polubił towarzystwo tego nieco nadąsanego, nieco humorzastego czarodzieja. Hermiona stwierdziła jednego dnia, że chyba pasują do siebie idealnie, a gdy tylko profesor Snape usłyszał jej słowa, prychnął tak głośno, że obrażony Krzywołap wyszedł do łazienki z wysoko zadartym ogonem.


Słoneczna niedziela zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Chodnikami przechadzali się zakochani, trzymając się za ręce, biegały dzieciaki, ściskając w dłoniach kasztany, a nawet miłośnicy sportu znaleźli kawałek przestrzeni, by powyginać rozleniwione ciała. Hermiona wzięła kilka głębszych wdechów, czując, jak jej nozdrza zaatakowane zostały ziołowo-cytrynową mieszanką. Kondycji nie miała za nic, wciąż była przeraźliwie osłabiona, czując, jak jej nogi raz po raz, odmawiały posłuszeństwa. Najmniejszy wysiłek fizyczny wymagał od niej wielkiego poświęcenia. To zabawne, jak choroba, która ogarnia umysł, potrafi odebrać wszelkie siły witalne, sprawiając, że nawet wstanie z łóżka, porównywalne jest z przebiegnięciem maratonu.


Przystanęli przed pasami, oczekując na zielone światło. Wyczuła na sobie intensywne spojrzenie mężczyzny i mimowolnie, nie kontrolując samej siebie, poczuła, jak policzki oblewają się szkarłatną czerwienią. Uspokój się Hermiono, mruknęło wewnętrzne dziecko, ciągnąc rączką za skraj płaszcza. Spojrzała w dół, uśmiechając się niewinnie.


- Mogę? - zaproponował, wyciągając ku niej ramię. A Hermiona nieco onieśmielona, nieco zaskoczona, wsunęła swoją dłoń pod jego ramię. Wyczuła, jak serce automatycznie oblało się przyjemnym ciepłem, ściskając je delikatnie. Pierwszy raz od dawna poczuła się bezpieczna, mając przeświadczenie, że jej wewnętrzne dziecko odczuło to samo, puszczając, kurczowo trzymany płaszcz.


Zatrzymali się przed kawiarnią, w której niegdyś już byli. Nie wiedziała, czy profesor zabrał ją tam całkowicie, czy może celowo, z góry zakładając taki plan. Jednak nie chciała w tamtej chwili się nad tym zastanawiać. Jak kuriozalnie to nie brzmiało, czuła, że to właśnie było ich miejsce. W małym ogródku przed lokalem rozstawione były wygodne fotele z poduszkami, z głośników wydobywała się smętna, względnie przyjemna dla uszu muzyka, a na stolikach ustawione były niewielkie kompozycje kwiatowe, udekorowane fioletowymi wrzosami.


- Nie sądzę, że Krzywołap może wejść z nami do środka.

- Usiądźmy na zewnątrz, jest ładna pogoda - zaproponowała.

- Pójdę złożyć zamówienie. Na co masz ochotę? - zapytał, podając jej smycz z Krzywołapem.

- Yyy… - wybąkała niezbyt elokwentnie. - Proszę mnie zaskoczyć - powiedziała po chwili nieco nieśmiało, samej do końca nie wiedząc, na co miałaby ochotę. Profesor zmrużył ciemne oczy, myśląc nad czymś intensywnie.

- Zaraz wracam.


Krzywołap ułożył swoje małe cielsko na rozgrzanym chodniku, machając wesoło ogonem. Widocznie ta pora roku i jemu służyła. Niejednokrotnie spostrzegła, jak swoim wzrokiem łowcy obserwował skaczące wiewiórki, albo jak machał ogonem, gotów, by zapolować na spadające kasztany. A widok zrelaksowanego Krzywołapa działał na Hermionę niezwykle kojąco.


Profesor powrócił po niedługiej chwili, siadając w fotelu obok. Rzucił okiem na wrzos, wywracając oczyma, czego Hermiona nie mogła przeoczyć. Profesor Snape chyba niczego nie lubi, pomyślała lekko rozbawiona, podpierając głowę na dłoni.


- Lubi mnie pan? - wypaliła, zanim pomyślała. Oparł się wygodnie, a jego ciemne oczy, jakby chciały wypalić dziurę w jej umyśle. Za nic nie mogła rozczytać mimiki profesora, gdyż nagle nie wiadomo skąd ukazała się na jego twarzy maska niedostępności. Ciarki oblały całe jej ciało, gdy profesor Snape, pochylił się ku niej, mówiąc spokojnym i głębokim głosem:

- A jak myślisz, Hermiono?


Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, patrząc uważnie w jej oczy, spowodował, że dziwne dreszcze przeszły wzdłuż całego kręgosłupa. Przez krótką chwilę zabrakło jej tchu, jakby odpowiedź ta, była niebezpieczną trucizną, blokującą wszelkie receptory odpowiedzialne, za odpowiednią reakcję ze środowiskiem zewnętrznym. Zamrugała oczyma, w końcu wracając do rzeczywistości.


- Wydaje mi się, że nawet bardzo - rzuciła błogo, nie mając pojęcia, skąd wzięła się w niej niespodziewana odwaga i coś, co mogłaby nazwać próbą kokietowania. Profesor, słysząc jej słowa, przełknął gulę w gardle, odwracając wzrok w stronę Krzywołapa. Czyżbym go zaskoczyła? A może, pomyślał, że jestem kompletną idiotką?, pomyślała znienacka, widząc, niecodzienną reakcję towarzysza.

- Jesteś dość znośna.


Przekrzywiła głowę w bok. Znośna. Czy to znaczyło, że ją lubił, że ją akceptował? Chyba tak, skoro zjawiał się ot tak w jej życiu, troszczył się o nią, spędzał z nią czas, gotował dla niej pyszne kolacje, czy był towarzyszem podczas wizyty u Malfoya. Ludziom, którym nie zależy, nie okazują nawet nici dobroci, nie troszczą się i nie pytają, chociażby, jak ci minął dzień, czy smakowała poranna kawa, czy spało się dobrze zeszłej nocy. Profesor Snape był nietuzinkowy. Zmienił się i to bardzo, od dnia, kiedy pierwszy raz ujrzała go w księgarni. Chciała się dłużej zastanawiać nad jego słowami, analizować je, tworzyć schematy i towarzyszące im teorie, nim jej przemyślenia przerwał kelner, zasłaniając wynurzające się zza koron drzew słońce.


- Dyniowe latte z bitą śmietaną? - odezwał się okularnik, patrząc na nią, a to na profesor Snape’a. Zauważyła na jego uniformie złotą plakietkę, świadczącą, że jest nową osobą w pracy. Młode rysy twarzy mogły sugerować, że dorabia weekendami, zbierając prawdopodobnie na studia.

- Dla damy będzie.


Hermiona na te słowa, poczuła suchość w ustach, a policzki oblały się delikatnym różem, odcinającym się na jasnej cerze. Mężczyzna zauważył jej zaróżowione policzki, a jego ciemne tęczówki zajaśniały, mało widocznym blaskiem dla niespostrzegawczego obserwatora. Przed nim młody chłopak ustawił duże americano. Hermiona była pewna, że to już koniec, że kelner skończył z ich zamówieniem, że będzie mogła wpatrywać się bezwstydnie w ciemne oczy towarzysza, nim nie położył obok latte, talerzyka z ciastem.


- I jeszcze woda dla kota.


Postawił on pod stolikiem małą miskę wypełnioną chłodną wodą. Hermiona podziękowała kelnerowi i spojrzała na profesora Snape’a, który chwycił za swoją filiżankę.


- Pomyślał pan o Krzywołapie?

- Tak, jemu też się coś należy - powiedział, rzucając mu krótkie, nieco wymuszone spojrzenie.

- To bardzo miłe z pana strony…

- Podobno lubisz jesień - mruknął, wywracając oczyma. - Uznałem, że dyniowe latte powinno ci smakować. Brownie, chyba też lubisz, prawda?

- Uwielbiam - onieśmielona założyła kosmyk włosów za ucho. - Dziękuje.


Pozwoliła sobie raz na jakiś czas, rzucić mężczyźnie ukradkowe spojrzenie. Nie wiedziała, czy jej wyobraźnia nie zaczęła płatać jej figli, ale nawet wewnętrzne dziecko szeptało nieśmiało w jej stronę, że profesor Snape, od pewnego czasu odświeża swoją garderobę, wrzucając tam nowe elementy. Musiała przyznać, że czarny golf z grafitową marynarką pasował mu idealnie. Od dłuższego czasu zaczął spinać włosy rzemykiem, podkreślając rysy twarzy. Pojedyncze pasma okalały jego policzki, a kruczoczarne kosmyki, kontrastowały z nienaturalnie bladą cerą. Upiła dyniowe latte, uśmiechając się do swojego wewnętrznego dziecka.


- Umówiłaś się na terapię? - zapytał po jakimś czasie, odkładając pustą filiżankę. Hermiona nieco zdziwiona, nieco zaskoczona tym pytaniem, podrapała się po policzku, unikając kontaktu wzrokowego z profesorem.

- Nie. Jeszcze nie - odpowiedziała kłując widelczykiem kawałek ciasta.

- To już trzeci tydzień Hermiono. Najlepsze efekty będą, jak połączysz farmakoterapię z psychoterapią.

- Wiem o tym. Zrobię to. Tylko…

- Tylko? - dopytał łagodnie.

- Tylko musi nadejść to w moim czasie. Muszę być na to gotowa.


Nie wiedziała, czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje mężczyznę. Nie chciała kłamać. Mówiła prawdę. Samo pójście do Malfoya i opowiedzenie mu o swoich problemach było ogromnym wyczynem. Wyszła ze strefy komfortu, prosząc kogoś o pomoc, a zazwyczaj tego nie robi, chcąc samodzielnie uporać się z otaczającymi ją demonami.


Była świadoma, że połączenie obu form terapii będzie idealnym rozwiązaniem. Wiedziała, że z czasem ośmieli się na nowy krok. Na razie chciała odsunąć tę decyzję w czasie, skupiając się na farmakoterapii. Co prawda niczego nowego nie zauważyła. Ani nie czuła się lepiej, ani nie była odrobinę szczęśliwsza. Wiedziała, że efekty przyjdą w swoim czasie, że nie jest to magiczna pigułka, która po jednym zażyciu przywróci ją z powrotem do normalności. Oprócz całej gamy skutków ubocznych nie było niczego, co mogłoby zwiastować jakąkolwiek poprawę.


Sączyła dyniowe latte, obserwując przechadzających się po uliczkach ludzi. Spacerowali oni z pogodnymi uśmiechami, a Hermionę otoczyło okropne ukłucie zazdrości. Dlaczego ona tak nie miała? Dlaczego ktoś mógł być szczęśliwy, gdy ona zatraca się w nicości żalu, topiąc się w oceanie rozpaczy? Przeniosła pełne bólu spojrzenie z pary staruszków, którzy trzymali się za ręce, na wejście do jakiejś kamienicy. Charakterystyczne burgundowe drzwi, odcinały się na tle jasnej elewacji. Wpatrywała się w nie przez dłuższy czas, gdy tak nagle, tak niespodziewanie poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Coś, jakby opadło na dno jej żołądka, a czas zatrzymał się niebezpiecznie.


- To on… - wyszeptała, nie spuszczając wzroku z drugiego końca ulicy.

- Kto?

- On mnie śledził…


Wskazała palcem gdzieś przed siebie. W kącie burgundowych drzwi stał mężczyzna odziany w ciemne spodnie. Twarz ukrytą miał pod czarnym kapturem. Stał on nieruchomo, mając wciśnięte ręce w kieszeniach spodni, a Hermiona miała okropne przeczucie, że wpatruje się właśnie w nią.


- To on - powtórzyła.

- To może być każdy - próbował uspokoić ją profesor Snape.

- Nie, nie… - potrząsnęła głową, jakby profesor Snape nie zdawał sobie sprawy, kto stał po drugiej stronie ulicy, bezczelnie ich obserwując. - To jest on. Jestem tego pewna!


A gdy już wstała od stolika, nieznajomy odwrócił się na pięcie, oddalając się spod burgundowych drzwi. Hermiona chwyciła torebkę, chcąc jak najprędzej udać się w trop za nieznajomym, nim poczuła na swojej dłoni, delikatny, lecz stanowczy uścisk. Spotkała się z ciemnymi tęczówkami mężczyzny.


- Zostajesz.

- Ale…

- Nie ma żadnego, ale. Zostajesz tu, a ja zaraz wracam.


Obrócił się ostatni raz za siebie, obdarzając ją krótkim spojrzeniem. Opuścił ogródek kawiarni, szybkim krokiem przebiegając na drugą stronę ulicy. A Hermiona z bijącym sercem obserwowała zakapturzonego mężczyznę, który pośpiesznym krokiem, przedzierał się przez tłum przechodniów, odwracając się tylko raz za siebie.


- Proszę być ostrożnym - wyszeptała, obserwując postawną sylwetkę profesora Snape’a, znikającą w tłumie Londyńczyków.


Krzywołap kręcił się nieco nerwowo pod stolikiem. Chyba nawet i on wyczuł napiętą atmosferę. Skaczące nieopodal wiewiórki, przestały być dla niego ciekawym obiektem. Kręcił się, miaucząc niepewnie pod nosem.


- Spokojnie, profesor zaraz wróci… - nie wiedziała, czy próbuje uspokoić Krzywołapa, czy raczej samą siebie, wciąż wpatrując się w burgundowe drzwi. Głaskała go za uchem, uważnie wpatrując się w ruchliwą ulicę.


Czuła, jak z każdą minutą, dłonie drżą coraz bardziej. Profesor Snape nie wracał i nic nie zapowiadało jego rychłego powrotu. Ściskała przy uchu telefon, kolejny raz próbując się do niego dodzwonić. Przepraszamy wybrany abonent, jest w tym momencie nieosiągalny… usłyszała trzeci raz tę samą wiązankę. Poczuła, jak struny głosowe zacisnęły się boleśnie, a strach zaczął paraliżować każdą żywą komórkę.


Drżącymi dłońmi wyciągnęła z torebki małą, czarną fiolkę. Nie miała okazji przetestować jeszcze leku, który w nagłym przypadku przepisał jej Draco. Odkręciła pipetę, wkrapiając do końcówki latte kroplę medykamentu. Zakręciła buteleczkę, wrzucając ją z powrotem do torebki i chwyciła za długą łyżeczkę, mieszając zawartość. Nie zastanawiając się, zbliżyła usta do chłodnej szklanki, przelewając do ust latte. W duchu prosiła Merlina, aby lek zadziałał błyskawicznie. Minuty mijały, a Hermiona nie czuła się ani lepiej, ani gorzej. Może powinnam dać więcej kropli?, pomyślała spanikowana, ponownie otwierając torbę. Na dnie tuż obok portfela i paczki chusteczek, dostrzegła czarną fiolkę. Oczami wyobraźni ujrzała wewnętrzne dziecko, które pokiwało przecząco palcem. Nie mogła przekroczyć zalecanej dawki. Malfoy kilkukrotnie o tym wspominał i podkreślał, jak ważne jest, aby przestrzegała zaleceń. Zagryzła wargę, odrzucając torebkę w bok. Przerażona całą sytuacją schowała głowę między kolana. Starała się za wszelką cenę brać spokojne wdechy, nie pozwalając, aby paraliżujący strach przejął nad nią całkowitą kontrolę.


Ugrzęzła w obślizgłej mazi, która całkowicie odebrała jej wolę walki. Błądziła po omacku, uderzając piąstkami w imaginowane ściany swojej podświadomości. Nie krzyczała. Nie próbowała. Nikt i tak by jej nie usłyszał. Co więcej, wewnętrzne dziecko gdzieś zniknęło, pozostawiając ją całkowicie samą… Gdy wtedy tak nagle i niespodziewanie poczuła, jak całą siłą uderzyła ją fala spokoju i opanowania, wyrywając ją ze obślizgłej mazi. Oddech unormował się, natrętne myśli nieco złagodniały, a spięte mięśnie rozluźniły się, sprawiając, że od dawna nie czuła się tak… swobodnie we własnym ciele.


- Jestem już.


Usłyszała przy swoim uchu głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Podniosła głowę widząc przed sobą kucającego na jednym kolanie profesora Snape’a. Rzuciła na niego szybkie spojrzenie, poszukując ran i zadrapań. A gdy nie zauważyła niczego, co mogłoby świadczyć, że został w jakiś sposób zaatakowany, bez wahania rzuciła się w jego stronę. Wtuliła się w tak dobrze znane ramiona, czując, że właśnie tego jej brakowało.


Paul Anka - Put Your Head On My Shoulder 👈🎵


(Włączcie tę piosenkę. Zaufajcie mi ❤)


Put your head on my shoulder

Hold me in your arms, baby


Uchwyciła wydobywającą się z głośników spokojną melodię. Paul Anka znalazł sobie idealny moment, aby otoczyć ich swoim dziełem. Hermiona zadrżała na słowa, wydobywające się z głośników. Serce zabiło nieco szybciej, a powietrze w nienaturalny sposób zgęstniało wokół nich.


Squeeze me oh-so-tight

Show me that you love me too


Nozdrze zostały zaatakowane cudowną mieszanką, pasującą do mężczyzny o hebanowym spojrzeniu. Wdychała orzeźwiającą woń ziołowo – cytrynową, idealnie połączoną i skomponowaną z nutą sandałowca, imbiru i kadzidła. Perfumy zostały dopieszczone ostrym pieprzem, który wieńczył całość. Poczuła, jak ostrożnie pogłaskał ją po włosach, by w następnej chwili niewinnie przyciągnąć do siebie.


- Nic mi nie jest - zapewnił ją.


Put your lips next to mine, dear

Won't you kiss me once, baby?

Just a kiss goodnight, maybe

You and I will fall in love (you and I will fall in love)



Zgubiła się w ciemnych oczach profesora, szukając w nich poświadczenia jego słów. Nieco niepewnie dotknęła jego policzka, wyczuwając pod palcami delikatny zarost. Profesor Snape ku jej zdziwieniu przymknął powieki, minimalnie wtulając się w jej dłoń. Intymna atmosfera zakręciła się wokół nich, sprawiając, że ludzie przy stolikach obok jakby nie istnieli, jakby znajdowali się tylko oni, wraz z piosenką wydobywającą się z głośników. Przełknęła ciążącą gulę w gardle, przejeżdżając kciukiem po policzku mężczyzny.


People say that love's a game

A game you just can't win

If there's a way

I'll find it someday

And then this fool will rush in


Profesor Snape ostatecznie otworzył powieki. W jego oczach zagościły iskierki, których Hermiona nigdy wcześniej nie spostrzegła. Nie wiedziała, czym mogły być spowodowane, ale miała przeczucie, jakby wzrok profesora był nieco łagodniejszy niż zazwyczaj. Jego wargi odrobinę zadrżały, co nie uciekło uwadze Hermiony. Mogłaby przysiąc, że uchwyciła zaróżowione policzki profesora, ale gdyby tylko mu to wytknęła, na pewno by ją postawił do pionu, ogłaszając, że potrzebna jest jej pilna wizyta u okulisty.


Czuła, że wokoło nich zagościła, jakaś niezwykła, trudna do opisania aura. Poczuła się zupełnie tak samo, jak niegdyś, gdy o mały włos, nie pocałowała swojego profesora. Co prawda nie wiedziała, czy aby na pewno skończyłoby się to pocałunkiem, ale pamiętała, jak dziś, ten wzrok mężczyzny błądzący po jej wargach. Z bijącym sercem obserwowała, jak zajął miejsce przy stoliku, po drodze drapiąc się w policzek.


- Złapał go pan? - zapytała w końcu. - Widział pan jego twarz?

- Goniłem go do stacji metra - głos profesora Snape’a był nieco ochrypły, a jednocześnie w jakiś sposób ekscytujący, co umocniło Hermionę w przekonaniu, że to, co miało przed chwilą miejsce, nie działo się tylko w jej głowie. - Wsiadł do pociągu w kierunku Deptford. Nie zdążyłem go złapać. Przepraszam.

- Najważniejsze, że jest pan cały.

- Powinniśmy wracać - wstał, zapinając marynarkę.

- Krzywołap, idziemy.


A ten jakby gdyby nic, spał spokojnie pod stolikiem, machając przez sen puszystym ogonem. Profesor Snape bez słowa schylił się i ostrożnie wziął Krzywołapa na ręce, starając się go nie zbudzić. Chyba zadziałało, gdyż Krzywołap wyczuwając ciepłe ramiona, jeszcze mocniej skulił się w kłębek, wtulając się w tors mężczyzny.


- Królewicz się znalazł - burknął, wychodząc z ogródka.

- Lubi pana, a zazwyczaj Krzywołap nie lubi zbyt wielu osób.

- Czuję się iście wyróżniony - zironizował, chociaż mogła wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia.


Przez drogę powrotną nie rozmawiali zbyt wiele, nie chcąc zbudzić śpiącego Krzywołapa. Hermiona co jakiś czas, obracała się za siebie, upewniając się, że zakapturzona postać nie zdecydowała się ich śledzić. Może tak naprawdę nieznajomy wysiadł na kolejnym przystanku, wcale nie udając się w kierunku Deptford? Na samą myśl poczuła, jakby ktoś wrzucił do jej żołądka woreczek z lodem. Zagryzła wargę, obserwując każdą mijaną przez nich osobę z dozą niepewności. Oprócz nastolatków na rowerach, grupki roześmianych kobiet, nie było nikogo podejrzanego, kto mógłby chcieć zakłócić ich spokój.

- Znów bramka nie jest zamknięta.


Wywróciła oczyma, na poczynania swoich sąsiadów. Wpisała kod do klatki i wkrótce potem wdrapywała się po schodach, mając za sobą stąpającego mężczyznę. Przekręciła kluczyk w drzwiach i zaprosiła gościa do środka, zapalając światło w korytarzu. Już w progu poczuła iście wyziębione mieszkanie. Firanki w salonie złowrogo powiewały, przez wpuszczony do środka wiatr.


- Zostawiliśmy okno otwarte? - mruknęła do samej siebie, czym prędzej zamykając je. Zasłoniła szczelnie żaluzje w całym mieszkaniu, a nieco wystraszone wewnętrzne dziecko wyszło z kąta, pocierając zziębnięte dłonie.

- Gdzie go położyć?

- Może być na sofie, niech sobie śpi.


Zapanowała między nimi cisza. Oboje pogrążeni byli we własnych myślach. Hermiona nawet nie próbowała zgadnąć, o czym rozmyślać może mężczyzna, chociaż wewnętrzne dziecko szturchnęło ją w bok, że być może to ona jest tematem toczącej się walki w jego umyśle. Zdradzać go mógł wzrok krążący od półki z książkami, po Krzywołapa, a kończąc na Hermionie, siedzącej nieopodal w fotelu.


Chociaż cisza pomiędzy nimi nigdy jej nie przeszkadzała, tak teraz czuła, że nie chce się odzywać, że chce w niej trwać, mogąc posiedzieć we własnym wyimaginowanym świecie. Chwyciła za pilot, włączając telewizor. Przeskoczyła parę kanałów, trafiając na muzyczną playlistę lat 90, a przyjemna melodia Bryana Adamsa rozlała się po salonie. Profesor Snape chwycił za kryminał, chociaż nie wyglądał, jakby miał zamiar go kontynuować. Zdradzić mógł go jeden szczegół - trzymał książkę do góry nogami, ale tego Hermiona nie miała mu już serca wytknąć, kryjąc za włosami uśmiech.


Ze szafki kuchennej wyciągnęła paczkę prażonych orzechów. Zaparzyła herbatę, dokładnie odnotowując w pamięci, że nie ma co kłaść cukierniczki na stolik. Profesor Snape chyba niczego nie słodził. Hermiona pokręciła głową, chwytając za słoik z miodem. Nabrała potężną łyżeczkę, wrzucając ją do kubka. Jesienią nie mogło być nic lepszego niż rozgrzewająca herbata z miodem, świeżym imbirem i cynamonem. Dorzuciła jeszcze parę goździków, czując, że ten napój będzie towarzyszył jej przez najbliższy sezon jesienno-zimowy. A niech pije czarną, gorzką herbatę.


Ustawiła orzechy na stole, kubki z gorącą herbatą i powróciła do kuchni, wyłączając światło. Już miała dłoń na włączniku, nim nie spostrzegła pod miską z jabłkami wystającej brązowej koperty. Korespondencji nigdy nie zostawiała w kuchni, zawsze przeznaczając dla niej kawałek komody w przedpokoju, co sprawiło, że poczuła, jak powietrze wokół niej zgęstniało, zaciskając nieprzyjemnie obręcz na płucach. Drżącymi dłońmi chwyciła za kopertę, podnosząc wzrok. Profesor Snape wciąż siedział w fotelu, zanurzony po same brzegi we własnym świecie. Zagryzła wargę niemal do krwi, wysypując zawartość koperty na blat, a wtedy… czas jakby przestał istnieć. Wpatrywała się w swoją podobiznę na fotografii, czując, jak żołądek zaczął skręcać się boleśnie, podnosząc w górę niedawno skonsumowane brownie. Miała przed sobą zdjęcie, jak stoi w luźnym dresie i kapciach na balkonie, spoglądając na samochody. Kolejne, jak opuszcza kamienicę z Krzywołapem na smyczy, a potem jak ubiera na siebie bluzkę, będąc jedynie w spodniach od piżamy i czarnym staniku. Cokolwiek się nie działo, przestało być zabawne. Ktoś, kto robił jej zdjęcia, nie tylko przejawiał objawy stalkera, ale także, jakimkolwiek sposobem był w jej mieszkaniu, podrzucając osobiście kopertę.


Chwyciła za zdjęcia, spoglądając w stronę zasłoniętych okien. Jak jeszcze niedawno czuła się tu bezpiecznie, mając to miejsce, jako jedyną oazę spokoju, tak teraz, opętał ją strach i obrzydzenie na samą myśl, że ktoś obcy, był w jej mieszkaniu i zapewne dotykał prywatnych rzeczy. Spojrzała na okno, które było otwarte, pomyślała o uchylonej furtce, czy o mężczyźnie spod burgundowych drzwi. Nie zapomniała, jak ktoś śledził ją w nocy, albo, jak odurzoną ją tabletką gwałtu. Na drżących nogach podeszła do profesora Snape’a. Wyciągnęła w jego stronę fotografie, przełykając paskudną gulę w gardle.


- Profesorze, on tu był.


A potem poczuła, jak do oczu napłynęły gorzkie łzy. Zabrakło jej tlenu, płuca ścisnęły się boleśnie. Atak paniki przyszedł tak nagle i niespodziewanie, miażdżąc ją swoją energią. Spod zamglonych od oczu łez, widziała jedynie ciemne oczy profesora Snape’a. Mówił coś do niej, gestykulując, ale nie wiedziała, co chciał jej przekazać. Jedynie czuła, że jego głos był spokojniejszy niż zazwyczaj. Chwycił ją za dłonie, kciukami kreśląc niewielki kółka, zapewne każąc oddychać miarowo i spokojnie. A ten jeden, jedyny raz Hermiona nie chciała ani się uspokoić, ani odpędzić paraliżującego strachu od siebie. Jedynie, o czym marzyła, były ciemne oczy profesora wpatrujące się tylko w nią.


Teraz mogła już umierać…








~*~


Dzień dooobry! ♥



Po wielu trudach i przeciwności losu w końcu mogę oddać Wam nowy rozdział. Jakże długo czekałam, by zsynchronizować aurę, jaka panuje za oknem z opowiadaniem. Jakoś lżej się pisze, gdy można obserwować fruwające kolorowe liście i posłuchać deszczu stukającego o szyby 😏 Idealna pora na pisanie, bez dwóch zdań! 🥰



Troszkę namieszałam w tym rozdziale, spokojnie nie mogło być. Jak już jesteście ze mną jakiś czas, wiecie, że takie zakończenie i nagły zwrot akcji uwielbiam 😍😄



Co sądzisz o najnowszym rozdziale? Będzie mi niezwykle miło, jak zostawisz od siebie parę słów. Wasza obecność jest niezwykle motywująca do dalszej pracy 💕


 

Wyżej podlinkowałam piosnkę, która idealnie komponuje się z rozdziałem. Jeśli jeszcze jej nie odsłuchaliście, wróćcie do fragmentu z kawiarnią i przeczytajcie raz jeszcze. Ciarki gwarantowane 🤭


Dla urozmaicenia sprawdźcie jeszcze tę wersję lofi. Kocham ją równie mocno na równi z oryginałem. Nie musicie dziękować 🥰


Paul Anka - Put Your Head On My Shoulder LOFI REMIX 👈



Również zapraszam Cię serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie pojawił się nowy rozdział 😇

Hermiona i Severus - działa na nią jak Narkotyk 👈🏻


Będzie mi bardzo miło, móc gościć Cię tam 💕



Kolejny rozdział tuż, tuż. Uważnie wyczekuj sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.

poniedziałek, 26 września 2022

Rozdział 23 - Gryfońska odwaga


Autobus o numerze 12 zatrzymał się przed rządkiem wysokich budynków. Hermiona ledwo wydostała się na zewnątrz, o mały włos nie będąc potrąconą przez rozhisteryzowany tłum rzucający się do środka. Zapewne wcześniej zwróciłaby uwagę tym nieposiadającym ani grama wyczucia pasażerom, lub rzuciła pod nosem piękną wiązankę. Jednak teraz te wszystkie przyziemne sprawy były dla niej oddalone, jakby właśnie znajdowała się w innym, odległym wymiarze. W jej głowie panował trudny do zidentyfikowania chaos, a nieprzyjemny dreszcz otulił ją swymi ramionami.


Boję się, wyszeptała do swojego wewnętrznego dziecka, stojąc kilka metrów od szklanego wejścia. Elewacja budynku była dość ciemna, na zewnątrz stały wielkie donice z równo posadzonymi roślinami. Chodnik ciągnął się do wejścia, po obu stronach mając wygodne olchowe ławki do siedzenia. Nie wiele mogła ujrzeć, co znajdowało się wewnątrz, chociaż sama nie wiedziała, czego tak naprawdę próbuje dostrzec. Jej wybujała wyobraźnia podrzucała jej najgorsze z możliwych obrazów. Zacisnęła dłonie w piąstki, starając się ukoić ich drżenie.


- Gotowa?


Spojrzała na mężczyznę, który stał obok niej. Na nic nie była gotowa. Chciała pokręcić przecząco głową i kazać mu zabrać ją do domu, odciąć ją od wszystkiego i od wszystkich. Jednak ten sam mężczyzna, o kruczoczarnych włosach, który stał obok niej, zaoferował jej pomoc, obiecał swoje towarzystwo i wsparcie, przemierzył niemal całe miasto w zatęchłym autobusie miejskim, aby tylko ona nie musiała korzystać z magii. Zatonęła w hebanowym spojrzeniu profesora, chciała mu pokazać, że jest wystarczająco silna, że wszystko to, co zaraz ma się wydarzyć, wcale nie jest jej potrzebne. Jestem wystarczająco silna, powtarzała niczym mantrę, próbując nadaremnie uwierzyć we własne słowa.


Czuła jego hipnotyzujące perfumy, które kiedyś dodawały jej otuchy, jednak dziś, nawet one nie dały rady przerażonej Granger. Pośród ogarniającego ją strachu, próbowała znaleźć w jego oczach, chociaż mały znak, że wszystko będzie dobrze, że boi się niepotrzebnie. Dotknął jej ramienia, lekko ściskając. Profesor Snape, który zwykle nie okazuje wsparcia i otuchy, dla niej zrobił wyjątek.


- Hermiono?

- Tak, tak… jestem gotowa.


Wcale nie była gotowa. Jednak dała poprowadzić mu się do drzwi, wiedząc, że przy nim, nic się jej nie stanie. Przytrzymał szklane drzwi, przepuszczając ją w przejściu, a następnie wskazał dłonią na windę, znajdującą się na końcu pomieszczenia. Nawet nie pamięta, czy mijała kogoś po drodze, czy był to tylko pusty hol, czy było tam pełno krzeseł i foteli. Szła niczym w transie, mając wlepione spojrzenie w barki mężczyzny.


Bez słowa weszli do windy. Snape wdusił guzik z numerem 5, a winda łagodnie sunęła w górę, nie zatrzymując się pomiędzy piętrami. W duchu liczyła, że nastąpi awaria, że winda nieoczekiwanie się zepsuje, krzyżując ich plany. Na jej nieszczęście srebrne drzwi otworzyły się bez żadnego pisku. Westchnęła ciężko, kierując się za towarzyszem. Stanął on przy ladzie recepcyjnej, patrząc łagodnym wzrokiem to na Hermionę, a to na kobietę obserwującą ich znad monitora komputera.


Hermiona poczuła spływający po plecach pot. Co miała powiedzieć tej kobiecie? Cokolwiek musiała jej mówić? A co jeśli będzie patrzeć na nią w taki sposób, że będzie czuć się jeszcze gorzej? A co jeśli…


- Dzień dobry, na którą godzinę są państwo umówieni? - zapytała miłym tonem recepcjonistka. Poczuła na sobie spojrzenie profesora. Otworzyła usta, chciała już powiedzieć, że to jakaś pomyłka, że tylko pomylili piętra, nim mężczyzna nie odezwał się, mówiąc:

- Na godzinę 16, moja przyjaciółka, Hermiona Granger jest umówiona na wizytę do doktora Malfoya.


Przyjaciółka, krzyknęła w myślach. Ma mnie za swoją przyjaciółkę, pomyślała, czując przyjemne ciepło w okolicy serca. Spojrzała na mężczyznę, który wyglądał, jakby słowa, które wypowiedział, były dla niego tak naturalne, tak oczywiste, że uniósł jedynie brew w górę, spotykając się z nieco pytającą miną panny Granger.

- Wizyta pierwszorazowa?

- Tak – odpowiedział, przenosząc na kobietę ciemne spojrzenie.

- Dobrze – mruknęła do siebie pod nosem, przerzucając jakieś kartki. - Panno Granger proszę wypełnić tę broszurę.

- Broszurę? - wydusiła z siebie. Po chwili chrząknęła, oczyszczając gardło z paraliżującego strachu, który zakręcił się wokół strun głosowych.

- Jest ona załączona do kartoteki, do której wgląd ma doktor Malfoy. Podstawowe informacje jak adres, czy numer telefonu. Wypełnioną broszurę przekaże pani na wizycie lekarzowi prowadzącemu.

- Oczywiście – chwyciła kartę i długopis, który podsunęła jej na blacie kobieta.

- Gabinet numer 3, doktor będzie wzywać.

- Przepraszam… - odwróciła się, zanim Snape zaczął kierować się do pustych siedzeń, blisko gabinetu lekarskiego. - Można płacić kartą? Zapomniałam zabrać gotówkę…


Już wyobrażała sobie minę kobiety, jak patrzy na nią oceniająco, jak kpi pod nosem za jej rozkojarzenie, jak komentuje na głos jej brak organizacji. Jednak nic takiego się nie stało, recepcjonistka uśmiechnęła się lekko, zsuwając z nosa okulary korekcyjne.


- Panna Granger, tak? Proszę sekundę zaczekać – przekartkowała opasły kalendarz, a w ten, jej szpiczasty bordowy paznokieć zatrzymał się na jakiejś notatce. - Nic pani nie płaci za wizytę.

- To chyba jakieś nieporozumienie… - potrząsnęła głową, próbując zajrzeć za ladę.

- Skądże – zaprzeczyła. - Mam parafkę doktora Malfoya. Nic pani nie płaci. Doktor sam napisał adnotację na tę i kolejne wizyty.

- Jest pani pewna?

- Oczywiście moja droga, doktor kilkukrotnie podkreślał, że jest to wizyta darmowa, a teraz pozwól, że cię przeproszę…


Tuż za nią pojawił się tęgawy mężczyzna, przepraszająco kiwnęła głową, oddalając się do siedzącego na skórzanej sofie profesora Snape’a. Chwyciła za broszurę, chcąc mieć z głowy tę formalność. Uzupełnianie podstawowych danych kontaktowych nie zajęło jej zbyt wiele czasu. Odłożyła broszurę na stolik, ciężko wypuszczając powietrze z płuc. Mężczyzna, który był za nią w kolejce, usiadł niedaleko nich, splątując dłonie w wieżyczkę i przymykając powieki.


- Dziękuję, że zjawił się pan ze mną – odezwała się w końcu, nerwowo wykręcając palcami. Zauważyła, jak zawiesił spojrzenie na jej piąstkach, a potem na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.

- Nie masz za co dziękować.

Nie rozmawiali zbyt wiele odkąd powrócili z doliny Selakano. Czas spędzony na wyprawie, wywołał w Hermionie wszelkie skrajne emocje. Była przerażona tym, że mężczyzna prawie odkrył, do kogo mógł należeć aparat fotograficzny. Gdy tylko o tym pomyślała, poczuła spływające po plecach nieprzyjemne dreszcze. Był tak blisko, aby poznać prawdę, wyszeptała do swojego wewnętrznego dziecka. Gdyby się dowiedział, zapewne nie byłoby go tutaj, na pewno nigdy by mi nie wybaczył… Zacisnęła mocno powieki, starając się usunąć obraz złego profesora, jak odchodzi i zostawia ją samą z Krzywołapem, jak już nigdy nie przekracza progu jej mieszkania.


Próbowała skupić się na tej niedozwolonej i niebezpiecznej myśli, która w jakiś dziwny i kuriozalny sposób, powodowała u niej szybsze bicie serca. Wręcz czuła na swym czole jego pocałunek, jej nozdrze ponownie zostały zaatakowane hipnotyzującą mieszanką perfum. Gdy tylko pomyślała o bliskości jego ciała, jak mogła się w nie wtulić, poczuć się bezpiecznie, poczuła, że stało się coś, co nie powinno nigdy mieć miejsca. Nigdy nie powinna w ten sposób myśleć o mężczyźnie, który siedział obok niej, który był dla niej wzorcem do naśladowania.


- Hermiona Granger.

Otworzyła powieki, poprawiając się na sofie. Nad nią stał nie kto inny, jak Draco Malfoy. Doktor Malfoy, poprawiła się w myślach. Nie wiedziała, czego w sumie oczekiwała. Sądziła, że ukarze się jej w śnieżno białym kitlu. Była w błędzie. Stał przed nią młody Uzdrowiciel ubrany w wygodny, beżowy sweter i nieco ciemniejsze spodnie, trzymając pod pachą plik kartek.

- Witaj – wyciągnął ku niej dłoń, którą lekko ścisnęła. - Snape – przywitał się z wujem, lekko kiwając głową.

- Malfoy – odpowiedział również skinieniem.

- Zapraszam cię do gabinetu – wskazał dłonią na otwarte drzwi, gabinetu numer 3.

Wygładziła dłońmi sweterek, chwyciła broszurę i skierowała się w stronę pomieszczenia. Zanim zniknęła w progu, posłała mężczyźnie, pełne strachu spojrzenie. Snape obdarzył ją czymś na kształt półuśmiechu, który zazwyczaj u niego nie występuje.

Malfoy wskazał dłonią, aby zajęła miejsce przy biurku, które stało na końcu dość dużego pomieszczenia. Spore okna wpuszczały światło, idealnie komponując się z beżowymi ścianami i drewnianą posadzką. Za biurkiem ustawiony był regał z książkami, który wprawił Granger w niemały zachwyt. Po przeciwległej stronie stała kanapa, fotel i stolik, na której była taca z wodą i chusteczki. Rośliny w doniczkach, przyjemne dla oka pejzaże sprawiły, że gabinet był jeszcze przytulniejszy.


- Malfoy Draco, lek. med. Spec. psychiatra – przeczytała na głos złotą tabliczkę, ustawioną na biurku, które swoją drogą było lepiej uporządkowane niż recepcjonistki, bez walających się wokół papierów, czy zszywaczy. Zauważyła, jak odchylił się na fotelu, uśmiechając się delikatnie w jej stronę.

- Pewnie myślisz, że to sfałszowałem – powiedział spokojnym głosem.

- Wcale, że nie – stwierdziła nieśmiało. - Jesteś w końcu Uzdrowicielem.

- W magicznym świecie mam pełne prawo wykonywania zawodu. Pewnie chcesz zapytać, jak stałem się mugolskim specjalistą w tak młodym wieku?

Nieco ciekawska natura Granger, usadowiła się wygodniej w fotelu, chcąc poznać prawdę. W końcu mugolskich specjalizacji nie robi się ot, tak. Najpierw musiałby przejść sześcioletnie studia medyczne, staż, a następnie wykonać specjalizację, która trwałaby pewnie minimum pięć lat. Zważając, że byli w tym samym wieku, było to iście niewykonalne. W magicznym świecie wszystko toczyło się sprawniej, w końcu magia również robiła tam swoje, ale tutaj nie mieli do czynienia z czarami. Byli wśród niemagicznych.


- Pomógł mi w tym Premier Mugoli i Minister Magii, popierając moje działania, które przydadzą mi się w zebraniu doświadczenia wśród mugoli do utworzenia oddziału psychiatrii w magicznym świecie.

- Musiałbyś igrać z czasem, aby tego dokonać. Jest to niewykonalne – mruknęła.

- Pewnie masz na myśli to – z biurka wyciągnął połyskujący złoty naszyjnik, który wyglądał jak…

- Zmieniacz czasu? - wyprostowała barki. - Ale jak? Skąd go masz?

- Profesor McGonagall przekazała mi go, jak niegdyś tobie, gdzie chciałaś być na wszystkich zajęciach jednocześnie.

- Minister Magii zgodził się na to?

- Tak. Załatwił wszelkie formalności z Premierem Mugoli, aby nikt nie mógł odkryć mojego prawdziwego wieku, ani tego, jak zaliczyłem ponad dekadę nauki w ciągu magicznych dwóch lat.


Spoglądała na połyskującą klepsydrę w dłoni chłopaka. Jeszcze niedawno należał do niej i mogła używać jej, cofając się w czasie o godzinę, aby móc uczęszczać na wszystkie zajęcia na trzecim roku. Pomyślała o tym, jak usunęła mężczyźnie czekającemu na korytarzu pamięć. Gdybym cofnęła się w czasie i zapobiegła swoim działaniom, miałabym teraz z nim kontakt? Wciąż byłby obecny w moim życiu?, spojrzała oczami wyobraźni na wewnętrzne dziecko, które przysiadło się na parapecie, wesoło machając nogami.


- Mogę? - zapytał, wyciągając dłoń po broszurę, którą wciąż mocno ściskała w dłoniach.

- Tak, oczywiście.

- Jest to standardowa procedura – wyjaśnił, rzucając okiem na wypełnioną broszurę. - Zanim zaczniemy, powiedz mi, proszę, jak chcesz, bym się do ciebie zwracał?

- Może być po imieniu – odpowiedziała nieco nieśmiało.

- Dobrze Hermiono, przejdźmy tam – wskazał dłonią na sofę i fotel, w przeciwległym kącie pomieszczenia.

Sofa w gabinecie była jeszcze wygodniejsza, niż ta na korytarzu. Gdy tylko zajęła miejsce, czuła, jak zapada się w miękkości materiału, będąc otoczona z każdej ze stron równie wygodnymi poduszkami. Malfoy zajął miejsce w fotelu, zakładając nogę na nogę. W dłoni trzymał skoroszyt wraz z długopisem. Hermiona spodziewała się, że będzie korzystać z magicznego pióra, które było nieodłącznym atrybutem Rity Skeeter. Kolejne miłe zaskoczenie, pomyślała.


- Dlaczego się do mnie zgłosiłaś?

- Ja… - zaczęła, czując okropny ścisk w gardle. Czuła, że ogarnia ją przerażający strach, niepozwalający przyznać się, po co właściwie znalazła się w gabinecie swojego rówieśnika.

- Nie musisz odpowiadać na razie – powiedział łagodnie. - Zaczniemy od innych pytań. Korzystałaś wcześniej z pomocy psychiatry, psychologa, czy psychoterapeuty?

- Nie.

- Stosujesz używki?

- Nie.

- Chorujesz na coś przewlekle?

- Nie.

- Stosujesz regularnie jakieś leki?

- Nie.

- Czy w twojej rodzinie zmagał się ktoś z zaburzeniami psychicznymi?

Pierwszy bolesny punkt. Rodzina. Poczuła, jak do oczu zaczęły napływać łzy. Widziała oczami wyobraźni kochanych rodziców, którym wymazała pamięć ratując ich przed Voldemortem, tych samych rodziców, których nigdy nie odnalazła. Są szczęśliwi? Bezpieczni? Co porabiają?, spojrzała na wewnętrzne dziecko, które zeskoczyło z parapetu, krocząc w jej stronę.


- Nie – odchrząknęła, chcąc brzmieć neutralnie.

- Opowiedz mi pokrótce, czym się zajmujesz, jakie masz zainteresowania, z kim mieszkasz.

Spojrzała na niego, jakby spadł z choinki. W końcu ją znał. Była to Hermiona Granger, najpilniejsza uczennica w Hogwarcie, a ten zadaje tak niedorzeczne pytania, jakby była co najmniej obłąkana. Zagryzła wargę, czując lekkie poirytowanie. Chociaż ta sama Hermiona, która siedziała w jego gabinecie, nie zdawała sobie sprawy, że jest to część jego pracy, że jest to część badania psychiatrycznego, które właśnie się zaczęło, mogące ocenić jej nastrój i afekt.


- Po skończonej nauce w szkole przeprowadziłam się do Londynu, gdzie znalazłam pracę i mieszkanie. Od miesiąca jestem właścicielką księgarni. Mieszkam ze swoim kotem Krzywołapem – na samą myśl małego, kudłatego sierściucha pojawił się delikatny uśmiech na jej twarzy, który niestety szybko zgasł. - Utraciłam zainteresowania sprawami, które niegdyś sprawiały mi przyjemność.

- Jak opiszesz swój sen? Masz problem z zasypianiem?

- Zasnąć, zasnę, ale potrafię wybudzić się w środku nocy i nie spać do rana.

- Potrafisz zweryfikować, kiedy się budzisz? Czym jest to spowodowane?

- Miewam koszmary.

- Od jak dawna?

- Od dwóch lat.

- Jak często je miewasz?

- Codziennie – zauważyła, jak zapisał coś w skoroszycie.

- Tematyka koszmarów jest ta sama, czy zmienna?

- Cały czas to samo, te same sceny...

- Chciałabyś mi o nich powiedzieć? O czym dokładnie śnisz?

Pomyślała o martwej twarzy Neville’a i uśmiechniętej Luny. O martwych ciałach leżących na szkolnych korytarzach, którymi niegdyś spokojnie przechadzała się, trzymając pod pachą opasłe tomiszcze Historii Magii. Pamiętała dokładnie dzień, gdy wymazała swoim rodzicom pamięć, teleportując się wprost do Nory. Od razu wyczuła w powietrzu zbliżającą się wojnę i napiętą atmosferę wszystkich obecnych w domu Weasleyów. Zatrzymała spojrzenie na opanowanej twarzy Malfoya, wyglądał iście profesjonalnie, czuła, że jego pytania są delikatne i wyważone, a gdy tylko pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że nie jest jeszcze gotowa z tą odpowiedzią, nie chce wypowiadać na głos, czego tak naprawdę się boi, on uśmiechnął się delikatnie, mówiąc: nic nie szkodzi, na wszystko przyjdzie czas.


- Jak ocenisz swój apetyt? - zapytał następnie.

- Jest marny, potrafię nie jeść całe dnie. Nie czuję głodu. Czasem zmuszam się, aby mieć cokolwiek w żołądku.

- Wcześniej było inaczej?

- Tak – kiwnęła głową. - Chociaż już nie pamiętam kiedy to było.

- Wystąpiły u ciebie objawy psychotyczne, takie jak omamy słuchowe, czuciowe, ruchowe, wzrokowe, czy urojenia?

Pomyślała o ostatnich tygodniach, w których pojawiły się dziwne listy wraz ze zdjęciami, albo to, jak ktoś śledził ją w środku nocy, czy nieszczęsny piątkowy wieczór w barze, gdzie została odurzona tabletką gwałtu. Spojrzenie przechodniów na ulicy również stało się natrętne i przyprawiające ją o nieprzyjemne ciarki na całym ciele. Czy to wydarzyło się naprawdę?, spojrzała na swoje wewnętrzne dziecko, które przysunęło wyimaginowane krzesło tuż obok Malfoya, usadawiając się tam wygodnie. Czy sobie to wyobraziłam? Tracę zmysły? Wariuję?


- Hermiono? - wyrwał ją z rozmyśleń spokojny głos. Nie miała pojęcia, jak długo znajdowała się w swoim świecie, zmuszając go doczekania na odpowiedź.

- Nie – odpowiedziała z pełną powagą.

- Miewasz trudność w podejmowaniu decyzji?


Czy zaliczało się do tego to, że okłamywała jednego z ważniejszych mężczyzn w swoim życiu i nie potrafiła otworzyć się przed nim wystarczająco, wyjawiając mu prawdę? Trwa to już tyle lat, jak dusiła w sobie poczucie winy względem profesora Snape’a. Lepiej jest, jak o niczym nie wie, podsunęło jej wewnętrzne dziecko, a ona niestety musiała się z nim zgodzić. Nie wybaczyłaby sobie, tracąc go ze swojego życia.


- Nie mam pojęcia, ale raczej nie mam – przyznała się, patrząc w stronę Uzdrowiciela.

- Spokojnie – powiedział, spoglądając na coś w skoroszycie. - Zaobserwowałaś u siebie doznania lękowe?

- Tak, praktycznie cały czas.

- Jak oceniasz ich nasilenie?

- Są dość silne, czasem jak tylko się obudzę, czuję przeszywający mnie lęk i strach.

- Dobrze – zanotował coś ponownie w skoroszycie. - Masz myśli, lub zamiary samobójcze?

- Nie, ale… - dodała po chwili, gdy ponownie zawiesił spojrzenie na jej dokumentacji medycznej. Musiał w końcu wiedzieć, przecież jest tutaj, aby jej pomóc, obowiązuje go tajemnica lekarska...

- Tak? - dopytał.

- Miałam próbę samobójczą. To był jeden, jedyny raz – dodała nieco szybko, energicznie machając rękoma. Musi mi uwierzyć, że to był jeden raz, pomyślała przerażona, nie mogąc odczytać z jego twarzy żadnych emocji. Spojrzała w stronę drzwi. A co jeśli zaraz zjawi się dwóch rosłych mężczyzn i zawiążą ją w kaftan bezpieczeństwa, wysyłając na oddział zamknięty?

- Hermiono, spokojnie – wyrwał ją z histerycznych rozmyślań, pokoju bez klamek. - Chciałbym, abyś mi teraz coś opowiedziała o sobie.

- To znaczy?

- Jak się czujesz? Jak opiszesz swój nastrój? Co skłoniło cię, aby poprosić mnie o pomoc? I kiedy uznałaś, że to z czym przyszłaś do mnie, stało się twoim problemem.


Odłożył zapisany skoroszyt na stolik, poświęcając jej całą uwagę. Jego łagodne spojrzenie sprawiło, że poczuła, jak jej dusza rozrywa się na drobne kawałki, jak widziała w platynowym spojrzeniu, że chce jej pomóc, że chce, aby się przed nim otworzyła. Wewnętrzne dziecko zeskoczyło z wyimaginowanego krzesełka i przysiadło się obok niej, kładąc swoją rączkę na jej zaciśniętych piąstkach. Wzięła głębszy oddech, znajdując w sobie resztki Gryfońskiej odwagi.


- Od dłuższego czasu, mam ciągłe i nieprzerwane poczucie winy. Czuję się niewystarczająco dobra, bezradna, musząc prosić wciąż kogoś o pomoc. Czuję, że jestem ratowana z opresji, chociaż nie chcę być, chcę pokazać, że jestem silna, ale tak nie jest. Jestem zmęczona, sypiam, ale ten sen nie jest regeneracyjny, po nim czuje jeszcze większe zmęczenie. Nie jadam jak kiedyś, odczuwam silny lęk i niepokój. Czuję się całkiem pusta w środku, jakby nie było tam niczego dobrego. Mam wrażenie, jakby coś siedziało na moich barkach, ciągnąc mnie w dół. Nie mam kompletnie siły, czasem trzymanie kubka z kawą wymaga ode mnie ogromnego wysiłku. Boję się zamknąć oczy, bo wiem, jaki koszmar tam czeka. Cały czas czuje, jak moje ciało jest w pogotowiu, jak przygotowuje się na nieoczekiwany atak. Ciągle myślę i myślę, analizuje jakieś chore sytuacje w mojej głowie. Potrafię się uśmiechać, jednak jest to maska. W środku czuje się pusta, jakby mnie samej już tam dawno nie było. Miewam natrętne i bolesne wspomnienia, moje ciało reaguje histerią, na bodźce przypominające przeszłość. Podejrzewam, że nieświadomie odsunęłam się od przyjaciół, wiedząc, że mogłoby to przywołać bolesne wspomnienia... wojny. Obwiniam siebie, każdego dnia za to co się stało za to, że Neville i Luna… oni...

Nastał kulminacyjny moment w życiu Hermiony, gdzie udało się jej wypowiedzieć na głos wszystkie swoje obawy i lęki. Stanęła twarzą w twarz z demonami przeszłości, które złożyły na jej policzku bolesną pięść, nie wiedząc, jak ktoś śmiał im podskoczyć, sprzeciwiając się chaosowi, jaki wywarły na życiu panny Granger. Leżała na posadzce w swojej wyobraźni łapiąc się boleśnie za brzuch, będąc kopaną przez bolesne wspomnienia krwi, wojny, martwych ciał przyjaciół. Płakała i krzyczała z bezradności, chcąc, aby jej wewnętrzne dziecko zabrało ją z tego piekła.


- Już dłużej tak nie mogę, już tak nie potrafię – wyszeptała, czując ściekające po policzkach ciepłe łzy. - Potrzebuję twojej pomocy… Draco.

Podsunął jej pudełko z chusteczkami, które z chęcią przyjęła. Ten dawny i nieco sarkastyczny profesor Snape, gdyby tylko ją widział, na pewno nazwałby ją Smarkatą Kluską, a ona chciała być w tym momencie tą Smarkatą Kluską. Obecny profesor Snape, powiedziałby, że nic się nie stało, że to nie wstyd poprosić o pomoc. Czuła, jak słone łzy delikatnie oczyszczają jej duszę, jak wszystkie mięśnie rozluźniają się, łapiąc długo wstrzymywany oddech. Otarła z policzków łzy, uśmiechając się nieco blado, nieco przepraszająco w stronę Uzdrowiciela, zastanawiając się, jak wiele już widział ataków, histerii, załamań nerwowych na tej kanapie. Na pewno nie była pierwszą pacjentką, która otworzyła się w ten sposób, przez kilka lat, dusząc w sobie ból.


- Hermiono, mamy do czynienia z zespołem stresu pourazowego, który pociągnął za sobą depresję, ostry i przewlekły lęk. Moja propozycja na leczenie wygląda następująco. Chciałbym wprowadzić farmakoterapię połączoną z psychoterapią.

- Jakby miało to wyglądać? – spojrzała na niego, ocierając łzy.

- Leki przeciwdepresyjne z założenia mają poprawić ogólny nastrój, ustabilizować go. Wpływają również na napęd, który poprawia zdolność do podejmowania jakiejkolwiek aktywności, jak wstanie z łóżka, czy rozmowa z kimś bliskim. Leki te mogą również działać na nieuzasadnione poczucie winy, apetyt, zaburzenia snu, myśli samobójcze, utraconą motywację, poczucie beznadziejności. Zmniejszają uczucie niepokoju, lęku, obniżają napięcie, jednak nie działają od razu, lecz po pewnym czasie.

- Jak one działają?

- Więc tak – chwycił czystą kartkę, robiąc na niej szkic. - Tutaj – wskazał długopisem. – Znajduje się ośrodkowy układ nerwowy. Mamy substancje, które określane są jako – nakreślił kolejne linie długopisem. - Neuroprzekaźniki, inaczej neurotransmitery. Zaliczamy do nich różne związki w tym serotoninę, dopaminę, noradrenalinę. Zaburzenia psychiczne występują wtedy gdy dochodzi do niedoboru, albo nadmiaru pewnych neuroprzekaźników w określonych strukturach mózgowia. Leki przeciwdepresyjne działają głównie na neuroprzekaźniki i niektóre z nich przykładowo blokują wychwyt zwrotny przez komórki nerwowe, dzięki czemu neurotransmiterów jest dostępnych dla neuronów o wiele więcej.

- Mogę się uzależnić?

- Absolutnie nie. Jest to jeden z mitów, który wciąż krąży po świecie. Niektóre leki przeciwdepresyjne mogą uzależnić, ale te, które chciałbym ci zaproponować, nie uzależniają.

- Po jakim czasie działają?

- Pierwsze efekty można zaobserwować po 2-4 tygodniach przyjmowania leku. Pełne działanie leku rozwija się zwykle w ciągu 4-8 tygodni.

- Jak długo trzeba je brać?

- Standardowo pacjent przyjmuje je od 6 do 12 miesięcy. Ten czas ma doprowadzić do poprawy pacjenta i ustabilizowania jego stanu. Jeśli będzie zauważalna poprawa, można pomyśleć o stopniowym odstawieniu leku. Leków nie można odstawiać z dnia na dzień, jeśli szybko zostaną odstawione, może dojść do nawrotów zaburzenia, nawet ze zdwojoną siłą.

- Jakieś skutki uboczne mogą wystąpić?

- Jak w przypadku prawie każdego leku może wystąpić skutek uboczny. W przypadku tych leków możemy mieć do czynienia ze sennością, bólami głowy, bólami brzucha, spadkiem libido czy utratą apetytu. Należy przeczekać, gdyż zwykle skutki uboczne ustępują po dwóch tygodniach.

- Chyba jakoś to przeżyję...

Kiwnął ze zrozumieniem głową, wskazując na biurko. Nieco niechętnie powstała z wygodnej kanapy, a jej wewnętrzne dziecko poszło w jej ślady, pociągając mizernie nóżkami. Malfoy zasiadł przy biurku, chwytając plik kartek, na których jak już zauważyła, były jego dane kontaktowe, wraz z adresem. Złoty napis, który odcinał się na śnieżnobiałej kartce papieru, która swoją drogą wyglądała na nieco połyskującą i zapewne absolutnie drogą, przypomniało jej o Gryffindorze, gdzie złote elementy połyskiwały w pokoju wspólnym Gryfonów, mieszając się z czerwono-bordowymi dodatkami. Jakiś nieprzyjemny ścisk zawieruszył się w jej brzuchu, na samo wspomnienie tamtych magicznych lat.


Siedziała w ciszy, patrząc na biblioteczkę tuż za nim. A przez moment, który trwał kilka sekund, poczuła, jak przyjemne ciepło ścisnęło ją za serce, gdy zauważyła wśród publikacji Uzdrowiciela pozycje, którą osobiście dostarczyła mu do Rye. Wspomnienia tamtego deszczowego popołudnia zastukały do jej podświadomości, sprawiając, że chciałaby raz jeszcze zjawić się w mieszkaniu profesora Snape’a. W czasie jesieni, która zbliżała się wielkimi krokami, musiało być tam przepięknie, a płynąca w oddali rzeka Rother, zapewne obdarzyłaby ją swym przepychem. Zastanowiła się jak profesor, który siedział tuż za drzwiami, spędzał samotne wieczory, gdy Malfoy przebywał w Św. Mungu. Czy przechadzał się wzdłuż rzeki Rother? A może siedział przy rozpalonym kominku, czytając powieści? Może zaszywał się w pracowni, tworząc nowe eliksiry, eksperymentując nad czymś? A może po prostu siedział na ganku z kubkiem gorącej kawy, wpatrując się na płynącą w oddali rzekę Rother, ciesząc się ze swojego spokojnego już życia, nie musząc skakać od jednego, do drugiego pana. A Hermiona przez krótką chwilę chciałaby towarzyszyć u jego boku w tak prostych i prozaicznych czynnościach dnia codziennego. Wewnętrzne dziecko, które nieco bezczelnie wdrapało się na biurko Malfoya, machając niewinnie nogami, podsunęło jej obraz Krzywołapa, który zapewne polubiły Rye.


Odgłos zamykania skuwki pióra przywołał ją do porządku. Malfoy odłożył je tuż obok leżącej pieczątki i opasłego kalendarza. Przeczesał palcami platynowe włosy, zatrzymując na niej spojrzenie.


- Tu są leki, które chcę, byś wykupiła. Zaczniemy od małej dawki, którą stopniowo możliwe, że będziemy zwiększać, jednak zanim to nastąpi, muszę mieć cię pod całkowitą kontrolą i obserwacją. Przepisałem ci lek przeciwdepresyjny i dodatkowo, krople, które pomóc ci mogą w czasie silnego lęku i niepokoju. Jednak musisz pamiętać, że nawet jedna kropla, rozcieńczona z płynem, może zadziałać efektywnie. Nie chcę, byś przekroczyła zalecanej dawki. Więc tak – odwrócił kartkę w jej stronę, wskazując na swoje zapiski końcem pióra. - Przyjmowanie leków wygląda następująco…


Jednak Hermiona już go nie słuchała. Dryfowała w swojej wyobraźni, czując się tam nad wyraz bezpiecznie, a widok małego kamiennego domu w Rye, niezwykle pobudzał jej wyobraźnie, na myśl, spędzenia tam kilku chwil, w towarzystwie dawnego profesora. Wzrok miała utkwiony w księgozbiorze Uzdrowiciela, oddychając miarowo i spokojnie, chociaż jej piąstki zaciśnięte były tak mocno, że o mało co, nie przebiła paznokciami delikatnej skóry.


- Hermiono, rozumiesz wszystko?

- Oczywiście – wyprostowała barki, spoglądając w stronę rówieśnika. Zauważyła, jak wewnętrzne dziecko zakryło dłońmi zaróżowioną od zażenowania twarzyczkę. Przyłapała samą siebie, że zbyt często zawierusza się myślami, krążąc i dryfując we własnym świecie.

- W razie co rozpisałem dokładniej całe dawkowanie – podsunął kartkę w jej stronę. - A tu jest recepta. Najlepiej będzie, jak najszybciej wdrążymy farmakoterapię.

- Rozumiem.

- Chciałbym, byś zastanowiła się nad terapią. Najlepsze efekty będą jeśli połączymy farmakoterapię z psychoterapią.

- Tylko że nie znam nikogo…

- Mam namiary na kilku świetnych specjalistów. Co prawda są oni mugolami… i dość ciężko może być ci otworzyć się przed nimi.

- Uznają mnie za wariatkę, kiedy będę opowiadać o szalonym czarnoksiężniku i niezwykłym chłopcu, który pokonał złego czarodzieja… - mruknęła z ironią.

- Mniej więcej mam to na myśli. Gdybyś chciała, mogę wziąć się pod swoje skrzydła i razem możemy przeprowadzić psychoterapię. Musisz się nad tym zastanowić. W razie co to są numery mugolskich specjalistów.

- Psychoterapia mogłaby być równie skuteczna, gdybym lekko zmieniła historię? Nie wspominając przykładowo o Czarnym Panie, czy wojnie, a może o jakiś tragicznym wypadku samochodowym?

- Zależy, jak wiele prawdy byłoby w twoich odczuciach – otworzył opasły kalendarz, przekartkowując zapisane po same brzegi kartki. - Chciałbym, abyśmy umówili się na kolejną wizytę za 4 tygodnie.

- Możemy spisać się przez wiadomość? - zapytała niepewnie.

- Oczywiście, widzę, że już ciężko ci wytrzymać w moim gabinecie – zaśmiał się delikatnie. - Jeśli chodzi o niego – wskazał palcem w stronę drzwi. - Na pewno się tam nie nudzi. To co Hermiono, jesteśmy w kontakcie, dobrze?

- Dziękuję Draco – zgarnęła kartki z biurka Uzdrowiciela. Miała rację, papier był niezwykle aksamitny w dotyku.

- Pamiętaj, że możesz do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy – wyciągnął w jej stronę dłoń, lekko ściskając.

- Pamiętam.

Otworzył przed nią drzwi od gabinetu. Zanim wyszła, zatrzymał ją na krótką chwilę, mówiąc: Cieszę się, że mi zaufałaś. Nie ma nic złego w proszeniu o pomoc. A ona uśmiechnęła się z wdzięczności, czując napływające do oczu łzy. Zdecydowanie nie zasługiwała na jego wsparcie. Jak wiele razy jej nie skrzywdził w przeszłości, nie miało to już znaczenia. Drań się zmienił i to bardzo. Do jej podświadomości zapukało wspomnienie, jak pomógł jej przejść przez atak paniki, jak wytłumaczył jej, co właśnie działo się z nią i jej umysłem, jak zaoferował swą pomoc i wsparcie, jak po prostu tam był i nie oceniał. Czym prędzej starła z policzków łzy.


- Oddaje cię w dobre ręce – powiedział, zatrzymując wzrok na wuju, który poderwał się z kanapy. Snape na krótką chwilę zatrzymał spojrzenie na zapłakanej twarzy Hermiony, a następnie na chrześniaku, który nałożył na usta bardzo delikatny uśmiech.

- Chcesz wrócić do domu? Czy masz ochotę na spacer? Kawę?


Zaproponował uprzejmie profesor Snape. Sam do końca nie wiedział, jak powinien zachować się z Hermioną, która odbyła swoją pierwszą konsultację psychiatryczną. Nie miał pojęcia, co działo się za drzwiami gabinetu, jednak czuł, że Granger podczas godzinnej konsultacji otworzyła się na tyle, na ile mogła, nie uciekając po pięciu minutach z gabinetu, jak początkowo przypuszczał, widząc jej poddenerwowanie i rozdrażnienie. Zauważył, jak ściskała w dłoni kartki z odręcznym pismem swojego chrześniaka. Zbyt wiele nie mógł rozczytać, ale przeczuwał, że trzyma w dłoni receptę. Zatrzymał spojrzenie na brązowej czuprynie, czując, gdzieś tam w środku ogromną dumę. Zrobiła to! Zgłosiła się po pomoc.


- Mam ochotę na pizzę.

Jej szczera i delikatna odpowiedź sprawiła, że na ustach Snape’a pojawił się tak piękny i niewymuszony uśmiech, że nieco zarumieniona tym widokiem, podrapała się w policzek, spuszczając wzrok na trampki.

- Uważaj tylko Hermiono, Snape nie toleruje ananasa na pizzy – powiedział pół żartem, pół serio Malfoy, puszczając w jej stronę oczko. - Życzę wam smacznego, a ja zbieram się na dyżur do Św. Munga. Jesteśmy w kontakcie Hermiono.

- Do usłyszenia.

- Na razie dzieciaku – powiedział Snape, podając Hermionie torebkę. Widocznie profesor miał świetny humor, którym chciał, chociaż troszkę otoczyć Granger.

- Znam świetną knajpkę – spojrzała na niego, wciskając guzik przywołujący windę.


Po niedługiej chwili otworzyły się przed nimi srebrne drzwi. Weszli do środka, gdzie znajdowała się już jakaś emerytka, przeszukując zachłannie zawartość łososiowej torebki. Hermiona stanęła w wolnym kącie, opierając głowę o ścianę i przymykając powieki. Winda łagodnie ruszyła w dół, a Snape zauważył, jak spod gęstych rzęs wydostały się pojedyncze łzy. Poczuł, jak ciężki kamień opadł na dno żołądka, ściskając go boleśnie. Nie chciał, aby cierpiała, była ostatnią osobą, która zasłużyła na ten ból. Nieco niepewnie, troszkę nieśmiało dotknął jej dłoni, splatając ich palce razem. Wiedział, że samej ciężko będzie jej przejść przez proces leczenia, wsparcie bliskiej osoby na pewno pomoże jej przebrnąć przez ciężki etap. Chciał jej pokazać, że jest przy niej i nigdzie się nie wybiera.


W sumie chyba nigdzie nie chciał się wybierać...




Tekst nie powinien być odebrany jako porada medyczna. Nie jestem lekarzem, ani nie mam wykształcenia medycznego. Rozdział powstał na podstawie wiarygodnych źródeł medycznych, oparłam się na wiedzy i doświadczeniu lekarzy z dziedziny psychiatrii. 


Jeśli czujesz, że któryś z problemów może Cię dotyczyć,  porozmawiaj z zaufaną osobą dorosłą, a najlepiej umów się na wizytę ze specjalistą. Lekarz pierwszego kontaktu również może okazać Ci pomoc i wsparcie.


Bezpłatny i anonimowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży:  116 111

Bezpłatny i anonimowy telefon zaufania dla osób dorosłych: 116 123



~*~


Dzień dooobry! ♥


Rozdział ten zaczęłam pisać w marcu, a mamy już wrzesień. Długo zajęło mi zbieranie wszystkich informacji, dopracowaniu go do stanu, w którym czuję, że jestem gotowa, aby Wam go przekazać. Jestem z niego dumna. Skromnie mogę stwierdzić, że powiało dojrzałością. Wydaje mi się, że jest to jeden z lepszych rozdziałów, jakie udało mi się napisać, a zazwyczaj… miła i pochlebna do swojej pracy nie jestem 😏


Hermiona pokazała skrywaną Gryfońką odwagę. Pierwszy krok ma już za sobą 💕 Myślicie, że proces leczenia przebiegnie spokojnie? Czy pojawią się niespodziewane komplikacje? Jak oceniacie doktora Malfoya? Wzbudził Wasze zaufanie? 🤔

Będę naprawdę szczęśliwa jeśli docenisz moją pracę i zostawisz parę słów pod tym rozdziałem. Wasza obecność jest niezwykle motywująca do dalszej pracy 💕

Również zapraszam Cię serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie pojawił się nowy rozdział 😇

Hermiona i Severus - działa na nią jak Narkotyk 👈🏻


Będzie mi bardzo miło, móc gościć Cię tam 💕


Kolejny rozdział tuż, tuż. Uważnie wyczekuj sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.