wtorek, 19 lipca 2022

Rozdział 21 - Potrzebuję pomocy


Minął tydzień od koszmarnego piątku, który zostawił na umyśle Granger obślizgłe piętno. Była w błędzie sądząc, że nie jest z nią wcale tak źle, że radzi sobie całkiem dobrze. Czuła, że powoli staje się zakładnikiem samej siebie, nie potrafiąc spokojnie i racjonalnie myśleć. Wiedziała, że traci zmysły, staje się rozhisteryzowaną wariatką, obracając się co chwila za siebie, nie będąc pewną czy aby ktoś właśnie nie zdecydował się jej śledzić.


Każdemu potencjalnemu przechodniowi, którego mijała w drodze do pracy, próbowała przykleić łatkę, tego mężczyzny, który wkopał ją do cuchnącego bagna, w którym topiła się, nadaremnie nie mogąc wypełznąć na powierzchnię. Jakoś natrętnie spoglądał na nią właściciel piekarni, chaotycznie rzucając pustymi skrzynkami w samochodzie dostawczym, a to jakiś nastolatek, kilka metrów od niej kopnął piłkę, śmiejąc się głośno do swoich rówieśników. Bezdomny mężczyzna, który siedział na ławce w parku, którego przemierzała w drodze do pracy, również łapał na nią ostrym, wręcz wściekłym spojrzeniem. Elegancki mężczyzna po drugiej stronie ulicy, odziany w beżowy płaszcz, z połyskującymi czarnymi butami i skórzaną aktówką pod pachą, która swoją drogą musiała zostać obita skórą nieludzko zamordowanego zwierzęcia, również uważnie się jej przyglądał, znad papierowego kubka z gorącą kawą.


Czuła na sobie wzrok każdego przechodnia, do tego stopnia, że zaczęła osądzać sędziwą staruszkę, sterczącą w oknie o dosypanie jej do drinka obezwładniającego specyfiku. Tęgawy mężczyzna z warzywniaka na rogu, również nie zdobył jej zaufania, w nerwowym drygu, poruszając lewą brwią ku górze i bełkocząc coś pod nosem.


Starała wmówić sobie, że mijane osoby na ulicach wcale nie łapią na nią w złowrogi sposób, że to tak naprawdę nikt z nich nie dosypał jej do drinka tabletki gwałtu. Wiedząc, że musi trochę wyhamować w swoich podejrzeniach i osądach, każdego, kogo mijała na ulicy, zdecydowała się za każdym razem wybierać inną drogę do pracy, chcąc, aby ścieżki, którymi podąża nie powtarzały się. Jednak pula wyczerpała się tak szybko, że nawet nie spodziewała się tego, musząc na szybko wybierać czy przemierzy park, czy pójdzie okrężną drogą do pracy, mijając po drodze wiele zakrętów i mostów.


Zdyszana wpadła do księgarni, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Sapała ciężko, nie potrafiąc uspokoić rozbieganego oddechu. Uspokój się, to nie jest normalne, co robisz, skarciła samą siebie, rzucając klucze obok kasy fiskalnej. Nikt cię nie śledzi.


Musiała się przyznać sama przed sobą, że najgorsza w tym wszystkim była niewiedza. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, kogo tak naprawdę spotkała w barze. Próbowała kilkakrotnie medytacji, aby uspokoić swój umysł, wsłuchać się w swoje wewnętrzne ja, i być może poznać zagadkę tamtego wieczoru. Oprócz wielkiej czarnej dziury i przechadzającego się co jakiś czas, po jej umyśle wewnętrznego dziecka, nie znalazła nic, co mogłoby jej pomóc.


Założyła nawet, że znalazła się w tym barze z własnej, nieprzymuszonej woli. Może chciała wypić jakiegoś odprężającego drinka po ostatnich szaleńczych wydarzeniach w jej życiu? I być może weszła tam, zamówiła alkohol, a ktoś pod jej nieuwagę dosypał coś do jej drinka? A co jeśli siedziała przy barze pośród innych ludzi? Jeśli obok niej była inna dziewczyna, dla której miał być ten drink i to ona miała zostać skrzywdzona? Hermiona zagryzła wargę do krwi, myśląc nad tym intensywnie. Może ten drink nie miał być dla niej, może przez przypadek wypiła go, ratując życie potencjalnej dziewczyny siedzącej obok..


A jeśli tak naprawdę, ktoś zaprosił ją tam i postawił jej drinka? A co jeśli nie wybrała się tam z własnej woli, jeśli ktoś użył wobec niej siły? Zmusił ją? Być może zastraszył? Następnego dnia, gdy tylko względnie uspokoiła się, szukała na swym ciele siniaków czy otarć, świadczących, że została zaciągnięta siłą do baru. Nie znalazła niczego niepokojącego, oprócz blizny na przedramieniu, po spotkaniu z Bellatrix Lestrange.


Przed oczami ukazała się jej twarz mężczyzny o hipnotyzującym spojrzeniu, z czarnymi kosmykami włosów, okalającymi twarz. Była mu ogromnie wdzięczna, że znalazł się wtedy tamtego dnia, że szukał jej i zabrał bezpiecznie do domu. Jakże chciałaby się bić ze swoimi myślami, wypierać się ich, tak nie mogła oprzeć się przeświadczeniu, że coraz częściej myśli o tym mężczyźnie, co nie raz powodowało u niej szybsze bicie serca.


- Nie możesz – wyszeptała do samej siebie, kręcąc głową. - Wszystko zniszczysz Hermiono.


Starała się zająć swój umysł księgarnią, skupić się na wykonywaniu swoich obowiązków względem Oczytanej, jak na właścicielkę przystało, a nie rozmyślać o nierealnych wyobrażeniach życia, którego nigdy nie będzie mieć. Wyniosła na zaplecze puste kartony po dostawie książek. W dalszym ciągu powieść kryminalna pana Hughes’a była najlepiej sprzedającą się pozycją w księgarni. Hermiona przystanęła przy półce z psychologią i chwyciła jedną z książek, które wyłożyła z najnowszej dostawy. Przekartkowała strony, nieco obszernej publikacji, a jej spojrzenie zatrzymało się na słowie, które powtarzało się na tej stronie kilkukrotnie.


- Depresja – przeczytała na głos. - Jeżeli w ciągu kolejnych 14 dni, co najmniej 5 symptomów wskazanych przez WHO utrzymuje się, należy jak najszybciej zgłosić się do lekarza – przewróciła kartkę na następną stronę. - Brak energii, zmęczenie, smutek, utrata zainteresowań, zmiana apetytu, zaburzenie snu, niska samoocena, poczucie bezużyteczności, niepokój, lęk, myśli samobójcze…


Nie mogąc dłużej czytać o symptomach tej okropnej choroby, zamknęła z hukiem książkę, odkładając ją na półkę. Poczuła się nagle, jakby dostała pięścią w brzuch, gdzie wszystkie objawy zaczęły hulać w jej umyśle, niczym neonowe napisy, a wewnętrzne dziecko stanęło pośrodku by wskazać na nią oskarżycielsko palcem.


- Nic mi nie jest, nie jestem chora – potrząsnęła głową, starając się odepchnąć ze swojego umysłu widok jej wewnętrznego dziecka, nakazującego jej udać się po pomoc lekarską. - Nic mi nie jest… - powtarzała jak mantrę, zduszając w głowie, piskliwi głosik natrętnego wewnętrznego dziecka, które zaczęło zaciskać z nienaturalną siłą drobne rączki wokół jej ramion.

~*~


Wrzuciła do torebki pęk kluczy, chwytając klamkę, upewniając się, czy aby na pewno Oczytana jest zamknięta. Zdarzało się jej kilkukrotnie wracać do mieszkania, ledwo go opuszczając, po wyjściu do pracy, upewniając się, że drzwi na pewno są dobrze zamknięte i nic nie stanie się spokojnie drzemiącemu Krzywołapowi. Zapięła kurtkę pod samą brodę i wcisnęła zmarznięte dłonie do kieszeni. Zanim stanęła przy pasach, oczekując na zielone światło, spojrzała raz jeszcze na księgarnię i czerwone, jarzące się migotanie żarówek alarmu zawieszonego tuż przy drzwiach wejściowych. Załączyłaś go przed wyjściem, uspokój się, upomniała samą siebie, wkraczając wraz z innymi pieszymi na zebrę.


Mijała ludzi ślęczącymi nad parującymi kubkami w pobliskich kawiarniach. Wszyscy z nich byli tacy beztroscy, śmiejąc się głośno w towarzystwie innych, bliskich im osób. Hermiona przyłapała samą siebie, że znalazła się przed kawiarnią, w której kiedyś spotkała się z profesorem. Przy ich stoliku, siedziała właśnie jakaś młoda dziewczyna, z idealnie wykonanym manicure, ułożonymi połyskującymi włosami i piękną, promienną cerą, co chwila energicznie gestykulując do dziewczyny, siedzącej obok niej. Hermiona zastanawiała się, o czym rozmawiają, jaki temat właśnie poruszyły, że obie wybuchnęły gromkim śmiechem, o mało co nie strącając ze stolika latte. Wypuściła ciężko powietrze z płuc, ruszając przed siebie, zdając sobie sprawę, że tylko jej życie jest tak popaprane. Na pewno te dwie dziewczyny, nie utraciły pamięci, ani nikt im nie dosypał do drinka tabletki gwałtu. Gdyby tylko tak się stało, zapewne nie byłyby tak otwarte do przebywania w miejscach publicznych.


Skręciła w zaułek, którym jeszcze nigdy nie przemierzała, bynajmniej się jej tak zdawało, bo za nic nie mogła sobie przypomnieć tych kamieniczek. Obróciła się za siebie. Z oddali, na tle granatowego nieba widać było połyskujący szyld Oczytanej. Jak tylko o tym pomyślała, poczuła okropny ścisk w żołądku. To tutaj musi być ten bar!, wręcz krzyknęła do swojego wewnętrznego dziecka.


Profesor Snape zbyt wiele jej nie powiedział o tamtym wieczorze, zapewne sam będąc w szoku, co tak naprawdę miało miejsce. Hermiona rozejrzała się po migających ulicznych światłach i budynkach przeciwległych do ulicy. W ten jej oczom ukazał się neonowy szyld, który oświadczał, że można znaleźć w środku bar. Nie będąc pewną czy dobrze robi, zbliżyła się tam, widząc na zewnątrz grupkę kobiet, z której jedna z nich, miała uczepiony do włosów welon. Zapewne jeden z wielu przystanków ich wieczoru panieńskiego, pomyślała, spoglądając na drzwi wejściowe, w których zniknął pyzaty okularnik.


Pamiętając słowa profesora Snape’a, że znalazł ją za budynkiem, udała się tam, mijając zaparkowane auto z przyciemnionymi szybami. Za nic nie znalazłaby w sobie odwagi, aby przekroczyć próg baru i zapytać barmana, czy aby nie kojarzył jej z zeszłego tygodnia, czy nie widział jej w towarzystwie kogoś podejrzanego. Pacnęła się dłonią w myślach. W miejscu takim jak te przetaczają się setki osób, a barman akurat miałby zauważyć właśnie ją, pośród innych ludzi. Poszłaby do środka i co by mu powiedziała? Że nie pamięta, jak znalazła się w barze, że ktoś dosypał jej tabletkę gwałtu i o mało co nie zainteresował się jej ciałem? Zapewne zwyzywałby ją od alkoholiczek i łatwych dziewczyn, którym tylko film się urwał, pragnąc wyrwać forsę od nadzianego faceta, kupując ich milczenie, za rzekomą ciążę, którą ich obdarzono po szybkim numerku w toalecie.


Czuła się niewyobrażalnie źle, wiedząc, że to właśnie tu znalazł ją profesor Snape. Obróciła się szybko za siebie na przejeżdżający samochód. A co jeśli trafi zaraz na tego mężczyznę? Co jeśli on tylko pragnął znaleźć ją ponownie w tym miejscu, wiedząc, że wróci tutaj? Poczuła szybsze bicie serca. Powinna uciekać stąd najszybciej, jak się da, a nie spokojnie stać, spoglądając na elewację budynku. Gdyby krzyczała, ktoś usłyszałby ją? Czy tamtego piątkowego wieczoru próbowała krzyczeć? Nie pamiętała nic. Zadarła głowę w górę, spoglądając na pobliskie budynki. Powybijane okna, zabite deskami ramy. Na pewno nie było nikogo, kto zainteresowałby się ledwo trzymającą się na nogach dziewczyną.


Wyciągnęła telefon z torebki, włączając latarkę w telefonie. Oświetliła nią ściany budynku, szukając kamer, czy czegokolwiek innego, co mogłoby jej pomóc rozwiązać tę dziwną sytuację. Już miała schować telefon do torebki, nim nie zauważyła pod butami niewielkiej, czerwonej plamy. Uklękła, spoglądając na nią. Krew nie wyglądała na świeżą. Była tu wcześniej? Nie widziała na swoim ciele zadrapań, czy ran. Profesor Snape również nie wyglądał, jakby stracił trochę krwi. A może to była krew tego mężczyzny? Profesor wspomniał, że odepchnął go zaklęciem ogłuszającym. Może zdrapał sobie skórę na dłoniach, albo stłukł nos, padając na bruk? Chciała pochylić się nieco niżej, uważniej się jej przyjrzeć, nim telefon w jej dłoni nie zawibrował. O mało co nie straciła równowagi, kompletnie będąc skupioną na szkarłatnym płynie. Zerknęła na wyświetlacz telefonu.


- Profesor Snape – szepnęła pod nosem, czując, jak cieplejszy promień, rozlał się w okolicy serca.


Wyłączyła latarkę w telefonie i już miała schować go do torebki, nim usłyszała jak tylne drzwi od lokalu, otworzyły się z potężnym skrzypnięciem. Na zewnątrz wydostała się muzyka, która krążyła w barze, a przez drzwi wyszła para młodych ludzi intensywnie się całujących, kompletnie nieinteresujących się tym, że obok nich znajduje się obca osoba. Hermiona jak najszybciej wrzuciła telefon do torebki, oddalając się od pary kochanków.


~*~


Granger, daj znać, jak wrócisz do domu.


Severus Snape

Mistrz Eliksirów


Odłożył telefon na stolik, wpatrując się w czarny ekran. Już od kilku dni o tej samej porze wysyłał jej wiadomość, czekając na odpowiedź zwrotną. Zawsze jakoś lżej się czuł, gdy dała mu znać, że wróciła do domu, że nic jej nie jest. A on nie wiedząc czemu, czuł wtedy spadający z barków ciężar. Ostatnie wydarzenia również jemu dały mocno w kość.


Ponownie skupił swoją uwagę na wywarze, który stał na palenisku. Cały dzień, zresztą jak poprzednie spędził w pracowni, kompletując podstawowe eliksiry lecznicze służące jemu i niekiedy Malfoyowi. Próbował również wynaleźć eliksir, który, chociaż w minimalny sposób przywróci funkcjonowanie nerwów Granger do pierwotnego stanu. I chociaż początkowo miał dobre przeczucia, że jest na właściwej drodze, że wszystko idzie po jego myśli, tak teraz, nie był niczego pewien. Kolejna mikstura była do niczego. I chociaż był najlepszym z Mistrzów Eliksirów, takie niepowodzenie plamiło jego honor.


Wypróbował niemal wszystkich mikstur, zużył niemal cały swój zapas, by wynaleźć eliksir dla Granger, jednak za każdym razem coś szło nie tak. Nie chodziło o to, że Mistrz Eliksirów utracił swój fach, że nie jest już taki dobry, jak kiedyś, tylko to, że przypadek Granger był tak prosty, a jednocześnie skomplikowany, że Snape stawał dosłownie na rzęsach. Mógł ją oczywiście poić wszystkimi miksturami, jednak wiedział, że żaden z nich nie zadziała, że nie są na tyle silne, by zniszczyć wciąż panującą w jej ciele klątwę cruciatus. Były to silne mikstury, zapewne mogące pomóc innym, jednak do walki z czarną magią nie miały szans.


Zdawał sobie sprawę, że nigdy nikomu nie udało się odwrócić skutków cruciatusa, że czas, z którym Granger zmaga się z drżeniem dłoni, już dawno powinny zakwalifikować ją do przegranej pozycji. Być może nigdy nie zahamuje drżenia samoistnego całkowicie, może nie przywróci nerwów do pierwotnego stanu, tak będzie się czuł lepiej, wiedząc, że próbował cokolwiek zrobić, aby jej pomóc.


Przerażała go myśl, że jego możliwości już dawno wyparowały, że całe to przywrócenie zdrowia Granger, po czarno magicznym zaklęciu jest jedną wielką bzdurą, że w tym wszystkim oszukuje samego siebie. Spędzając całe dnie w pracowni, próbował uciekać myślami od dziewczyny z burzą włosów na głowie, skupiając się na eliksirze, który nigdy nie powstanie. Próbował sam siebie oszukać, że może jest cień szansy, aby pomóc jej, przywrócić jej nerwy do pierwotnego stanu, zmniejszyć drżenie samoistne. Wiedział, że jego wysiłki i dobre chęci, były niczym przy okrutnej prawdzie. Nie można było jej pomóc. To czarna magia, a nie leczenie przeziębienia.


- Martwisz się o nią – odezwał się jakiś głosik w jego głowie. Snape zamknął z hukiem obszerną księgę, kręcąc głową, kompletnie nie mogąc zgodzić się z tą bzdurą, którą podsyła mu jego własna wyobraźnia. - Samego siebie nie oszukasz – dodał na koniec filozoficznym tonem.


Telefon na blacie zawibrował, sprowadzając go na ziemię. Machnięciem różdżki opróżnił zawartość kociołka i posprzątał pracownie przy użyciu prostego chołoszczyć. Pogasił światła, zabezpieczył zaklęciem pracownię, oddalając się do salonu. Gdy tylko odblokował telefon, na jego wąskich wargach ukazało się coś na kształt uśmiechu, zapewne niewidocznego dla mało spostrzegawczego obserwatora.


Dobry wieczór profesorze. Melduję się, jestem już w domu :)


Hermiona Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


P.S. Może jakiś film?


Dziwiąc się samemu sobie, uśmiechnął się lekko pod nosem, wchodząc pod prysznic. Zmył z siebie uciążliwe i duszące opary z mikstur, nad którymi spędził ostatnie kilka godzin. Przymknął powieki, zastanawiając się co on właściwie, ze sobą robi. Ogarnia go dziwne poczucie spokoju i euforii, gdy tylko jego myśli zahaczą o Granger. Bez większego zastanowienia wybiera ponad innymi sprawami. Przecież nie powinna go w ogóle obchodzić ta smarkula. Nie powinien nawet na moment o niej myśleć, spędzać z nią czas, ani próbować odnaleźć do niej drogę pośród innych spraw, by tylko zobaczyć kolejny raz byłą Gryfonkę.


Położył dłoń po lewej stronie klatki, oddychając ciężko. Czyżby możliwe było to, że po tylu latach zaczął miewać ludzkie odruchy? Zaczął czuć jakiekolwiek emocje, zwłaszcza pozytywne? Pokręcił głową, zakręcając kurki z wodą.


- Mięczakiem się robisz na stare lata – skarcił samego siebie, przepasając w biodrach puchaty ręcznik.


~*~


Krzywołap słysząc dzwonek do drzwi, zerwał się z fotela, na którym dotychczas leżał i podbiegł w ich stronę, miaucząc przeciągle. Po niedługiej chwili tuż obok niego zjawiła się jego pani, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Zdecydował się, pomyślała, chwytając za klamkę.


- Cała flota mnie wita – rzucił nieco kąśliwie na powitanie Snape, głaszcząc na swoje niedowierzanie Krzywołapa po gęstym futrze.

- Zawsze i wszędzie profesorze.

I gdy tylko wyprostował barki, spoglądając na nią, poczuła, jak zabrakło jej tchu. Stał przed nią z włosami spiętymi rzemykiem, a parę nieco wilgotnych kosmyków, opadło mu na twarz. Woń perfum, których użył, doszczętnie nią zawładnęła, porywając w dzikie tango, którego nie potrafiła zrozumieć. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że czuła się przy nim malutka, dosłownie jakby była wielkości Krzywołapa. Nie mogąc się powstrzymać, pozwoliła sobie zahaczyć wzrokiem o jego kości jarzmowe, następnie na szczękę i szyję, na której zarysowane było jabłko Adama. Przełknęła gule w gardle, wiedząc, że zapewne wpatruję się w nią, mając wysoko uniesioną jedną z brwi.

- Coś do picia? - zapytała pośpiesznie, przekręcając zamek w drzwiach.

- Herbata może być.


Czuła na swoich plecach jego spojrzenie, gdy tylko krążył po salonie. Lekko drżącymi rękoma wyciągnęła dwa kubki z szafki, kładąc je na blacie. Tak jak wcześniej mogła z nim swobodnie rozmawiać, tak teraz, czuła się onieśmielona, kompletnie nie rozumiejąc tego stanu. Zagryzła wargę, starając się uspokoić.


- Wybrałaś jakiś film?

- Profesor chyba będzie na mnie zły – spojrzała na niego niepewnie, chwytając za parujące kubki. - Próbowałam znaleźć jakiś film, ale przez tę pogodę, antena nie łapie sygnału. Za silny wiatr jest. Przepraszam… - rzuciła, siadając na kanapie.

- Właściwie to nawet nie miałem ochoty na żaden film – zajął miejsce obok niej, a Krzywołap po chwili usadowił się pomiędzy nimi, kładąc łepek na kolanie mężczyzny. - Coś się działo przez ostatnie dnie?

- Wszystko było w porządku.

Uśmiechnęła się delikatnie, chwytając za kubek, a on dopiero zrozumiał, dlaczego dziwne siły ciągnęły go do niej. Granger była ucieleśnieniem dobra i zagubionej, zranionej duszy jednocześnie. Snape nie rozumiał, dlaczego właśnie on sam położył na swoich barkach ogromny ciężar strzeżenia jej. Właściwie nie wiedział, dlaczego za wszelką cenę próbował zapewnić jej bezpieczeństwo. Może gdzieś głęboko w sobie wiedział, że Granger była zagubioną duszą potrzebującą pomocy. Może po prostu zaczął ją… lubić? Nie na pewno nie, zaparł się od razu w myślach, kręcąc głową, na co zdziwiona Granger, spojrzała na niego, znad parującego kubka.


- Na pewno? - dopytał nieco podejrzliwie po chwili.

- Nie działo się nic niepokojącego profesorze.


Przecież nie mogła mu powiedzieć, że traci już całkowicie zmysły, oglądając się za siebie na każdym kroku, że podejrzewa dosłownie wszystkich, których mija na ulicy o dosypanie jej do drinka tabletki gwałtu. Złapałby się za głowę, gdyby tylko wiedział, jakie przerażające tango hula w jej umyśle. Byłby na nią zły, a tego by nie chciała. Zapewne próbowałby ją uspokoić, mówiąc, że nic jej nie grozi, że jest bezpieczna. Upiła dość spory łyk herbaty, zastanawiając się, co zrobiłby, wiedząc, że pojawiła się dziś na tyłach tego nieszczęsnego baru. Chciała tylko sprawdzić, czy coś może pamięta z tamtego wieczoru, być może byłby cień szansy, że przypomniałaby sobie cokolwiek. Planowała już otworzyć usta, zwierzyć mu się, że niczego nie odkryła, ale w porę je zamknęła, besztając się w myślach. Byłby na nią wściekły, że pojawiła się tam. Już wyobraziła sobie, jak unosi w złowrogi sposób palec ku górze, mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy. Im mniej wie, tym lepiej, pomyślała.


- Od jutra nie będę dostępny przez dwa dni – odezwał się, patrząc gdzieś przed siebie.


Poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wyjeżdża? Zostawia mnie?, pomyślała skołowana, uważnie analizując jego twarz. Nagle, otoczyło ją przerażające uczucie wyobcowania, że utraci swą deskę ratunku, że zabraknie go gdyby coś miało się wydarzyć.


Uspokój się!, zbeształo ją w myślach wewnętrzne dziecko. Zrozum, że nic się nie dzieje, dodało na koniec nieco przemądrzałym tonem. To prawda w ciągu ostatniego tygodnia nic niepokojącego nie miało miejsca. Może tak naprawdę ta tabletka gwałtu nie miała być dla niej? Może wypiła drink innej dziewczyny, ratując jej przy tym życie? Chciała liczyć, że tak właśnie było, pomimo wszystkich przerażających szeptów, które podrzucała jej wyobraźnia. Zrozum, że to była fikcja, nic nie miało tak naprawdę miejsca, pomyślała przerażona tym, że to być może jej mózg z nią pogrywa, podrzucając jej chore i sprzeczne obrazy, że w tym wszystkim to ona potrzebuje pomocy.


- Wyjeżdża pan?


Zauważył, jak wyprostowała barki, wpatrując się w niego uważnie. Zarejestrował jakby gasnący blask w jej oczach. Czyżby Granger ogarnął smutek? Nie uszło jego uwadze, jak zaczęła wyginać palce. Widział takie zachowanie u niej, nie po raz pierwszy. Denerwuje się, pomyślał, mrużąc oczy. Czym?


- Potrzebuję zebrać parę ingrediencji do eliksirów – odpowiedział. Nie chciał się jej przyznać, że jego zbiory są praktycznie puste, po nieudanych próbach wynalezienia dla niej eliksiru.

- Daleko pan wyjeżdża?

- Do Doliny Selakano – upił trochę przestudzonej herbaty. - Wyglądasz, jakbyś miała tęsknić, Granger – rzucił nieco kąśliwie. - Chcesz się ze mną wybrać? - zażartował.

- Mogłabym? - zapytała niepewnie, a ten dopiero zrozumiał, że ona odebrała całkiem poważnie jego pytanie. - To znaczy… nie… - zająkała się zmieszana widząc jego minę. - Proszę o tym zapomnieć.

Podrapała się po karku, a następnie chwyciła do połowy opróżniony kubek, stwierdzając, że herbata jednak jej nie smakuje. Patrzył, jak się oddala, nie rozumiejąc kompletnie jej zachowania. Czy przydałaby mu się pomoc w poszukiwaniu ingrediencji? Zapewne nie. Okazy, których miał poszukać, nie były wybitnie trudnymi do odnalezienia. Jednak jakiś głosik w jego głowie podpowiadał mu, że całkiem znośnie byłoby mieć towarzystwo obok.


- Granger – podążył za nią do kuchni, gdzie stała oparta dłońmi o blat, wpatrując się w okno. - Będę się już zbierać.

- Oczywiście profesorze – odwróciła się za siebie, posyłając w jego stronę nieco niepewny, wymuszony uśmiech. - Dziękuję za towarzystwo.

- Herbata była względnie dobra – postawił na blacie pusty kubek, a na jego wargach ukazało się coś, na kształt półuśmiechu.

Był już przy drzwiach wyjściowych, gdy odwrócił się za siebie. Stała nieruchomo, obejmując się ramionami. Oczy były pozbawione blasku, jakby były martwe, nie posiadając w sobie ani grama wesołych iskierek. Już niejednokrotnie zauważył to u niej, lecz za każdym razem, coraz bardziej ten widok nie podobał się mu. Chwycił za klamkę, biorąc głęboki oddech.


- Weź ze sobą tylko ciepłe rzeczy i wygodne buty, nic innego nie potrzebujesz. Będę o siódmej – i wyszedł, nie oczekując nawet odpowiedzi z jej strony. Zostawił ją całkowicie samą z lekkim szokiem zmalowanym na twarzy.


~*~


Hulający wiatr wzmógł na sile, zrywając linie wysokiego napięcia. Hermiona jak i setka innych mieszkańców zamieszkujących jej okolicę została pozbawiona prądu. Tuż po wyjściu profesora zapaliła świece w salonie, chcąc nadać mieszkaniu chociaż trochę przyjemnego ciepła. Malutka cząstka niej cieszyła się na wieść o wyjeździe w poszukiwaniu ingrediencji do eliksirów. Demony przeszłości podrzucały jej myśl, że może poczuje się jak kiedyś, gdy wspólnie odbywali podróże, wykonując misje dla Zakonu. Pomyślała o fotografii spoczywającej w szafce nocnej, którą wykonała na jednej z takich wypraw. Ogromny ból przeszył jej serce, gdy wspomnienia w zastraszającym tempie zaczęły przeskakiwać jej przed oczami. Widziała, jak chodzili skąpani w deszczu, poszukując rzadkich i trudno dostępnych roślin, albo jak siedzieli pod drzewem, czekając na odpowiedni moment zebrania drogocennych owadów, których suszone skrzydła, były niezwykle cennym składnikiem w magicznym świecie. Na jej policzkach ukazał się delikatny i nieco nieśmiały uśmiech, gdy przed oczami ujrzała scenkę, gdy leżeli na sobie w nieco niezręcznej pozycji w namiocie, a ona miała dziwną ochotę skosztować wtedy ust swojego profesora. Pokręciła głową, starając się odrzucić te myśli od siebie. To jest przeszłość, którą powinna już dawno oddzielić wysokim murem od swojego życia.


Wewnętrzne dziecko, które wyszło z kąta, nakazało jej spojrzeć inaczej na zbliżający się nowy dzień. Spędzi czas w towarzystwie mężczyzny, który ostatnimi czasy zrobił dla niej tak wiele. Będą mogli wspólnie posiedzieć, porozmawiać, a ona będzie musiała zrozumieć, że przeszłość, która ciągnie się za nią, jest skończonym tematem, do którego nie powinna już nigdy wracać.


Światło w salonie rozbłysło, rażąc ją swym blaskiem. Malutkie radio, na kuchennym blacie zawyło denną balladą, powodując nieprzyjemne dreszcze na plecach. Sądziła, że awaria potrwa znacznie dłużej, a prąd wróci dopiero nad ranem. Miłe zaskoczenie, pomyślała z małą nutką goryczy, na wizję gaszenia wszystkich świec, rozstawionych w salonie. Jednak wpierw musiała wyłączyć radio, które wprawiało ją w głębsze przytłoczenie.


Po kilku intensywnych godzinach walki ze swoim umysłem, starając się usunąć wizję przeszłości ze swojego umysłu, usiadła skulona w fotelu, czytając publikację, którą wzięła z księgarni. Początkowo biła się ze swoimi myślami, wyzywając samą siebie od słabeuszek, które na siłę próbuje wynaleźć sobie jakąś chorobę. Jednak z każdym przeczytanym rozdziałem, czuła, że coraz bardziej osuwa się ze stabilnego muru, pod którym stała. Drżała wewnątrz na samą myśl strachu, który odbierał jej tlen, który nie pozwalał jej w żaden racjonalny sposób spoglądać na otaczający ją świat. W pewnym momencie wybuchnęła płaczem, rzucając książką w bok.


- Kogo ty chcesz oszukać Hermiono – zagryzła wargę do krwi, ocierając z policzków łzy. - To trwa już zbyt długo, potrzebujesz pomocy…


Pomyślała o różdżce, która spoczywała w głębi szafy, o magii, której bała się używać. Myślała o rodzicach, których jeszcze nie odnalazła, o martwej twarzy Neville’a i uśmiechniętej Luny… o tym, że usunęła wspomnienia jednego z ważniejszych mężczyzn ostatnich czasy w swoim życiu. Przed jej oczami przetoczyła się setka wizji, która jeszcze bardziej pogłębiała u niej rozterkę i wewnętrzny ból.


W kuchni otworzyła wino i nie trudząc się z nalaniem rubinowego płynu do kieliszka, wzięła potężny łyk wprost z butelki. Zakaszlała głośno, ponownie zalewając się łzami. Z kieszeni spodni wyciągnęła telefon i wybrała jeden z niewielu kontaktów, który posiadała. Już nie walczyła ze sobą, dała się poprowadzić swojemu wewnętrznemu dziecku, wybierając połączenie.


- Hallo?


Pociągnęła głośno nosem, czując przeraźliwy ból w gardle. Słyszała swój własny, przyśpieszony oddech. Czuła, jak spocone dłonie, zaciskają się kurczowo na telefonie, jak osłabione ciało, drży niekontrolowanie. Czuła, jak tonie w bagnie własnego strachu i przerażenia, jak wydarzenia z ostatnich tygodni odbierają jej życiodajny tlen.


- Hallo?

- Malfoy...

- Hermiona? - usłyszała ten spokojny, kojący głos po drugiej stronie, który sprawił, że chociaż przez moment poczuła, że podejmuje słuszną decyzję. - Coś się stało?


Oczywiście, że coś się stało, pomyślała zrozpaczona. Dziwne zdjęcia, które dostała, śledzenie ją w nocy, odurzenie jej specyfikiem, nagła choroba pani Morgan, wojna, którą wciąż pamięta, koszmary nawiedzające jej każdej nocy i ten nieszczęsny profesor, któremu wymazała pamięć.


- Przepraszam, że dzwonię o tej godzinie, ale – zacięła się, zaciskając palce na butelce z winem. Wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić. - Potrzebuję twojej pomocy…


Krzywołap zeskoczył z kanapy, obserwując swoją panią zalaną łzami. Stała tam młoda kobieta, siłą trzymając telefon przy uchu. Drżała na całym ciele, nie potrafiąc ukoić nieprzyjemnych spazmów. I chociaż Krzywołap był mądrym kotem, rozumiał wiele spraw, tak był pewien, że jego pani, właśnie podjęła jedną z cięższych, ale i ważniejszych decyzji w swoim życiu. To już nie była ta sama dziewczyna sprzed kilku laty, którą można było spotkać na korytarzach zamku, ściskając pod pachą opasłe tomiszcze Historii Magii. Tamta dziewczyna już dawno nie istniała. Stała przed nim zagubiona i zraniona przeszłością kobieta, kompletnie zagubiona w świecie, w którym się znalazła, w świecie, który po części i ona sama wykreowała. Upadła na kolana, przyciskając telefon do piersi. I gdyby tylko Krzywołap chciał wziąć na siebie cały ból swojej pani, tak nie mógł, wiedząc, że to ona musi się uporać z demonami przeszłości, że to jest w końcu ten czas, by stawić im czoła.






~*~


Dzień dooobry! ♥


Drogi Czytelniku 💕🙏 Witam Cię ponownie w moim magicznym świecie. Z całego serca przepraszam za dość długą nieobecność, która była spowodowana... życiem. Mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć regularność, aby móc zaskakiwać Cię nowymi przygodami Hermiony i Severusa (nie zapominając oczywiście o Krzywołapie 🙏).

Z całego serca dziękuję, że tu jesteś i cierpliwie na mnie czekałaś/eś! 🥰


I... jak wyszło? 🤔 Wyszłam z wprawy po takim czasie, czy jest jeszcze w granicach przyzwoitości? 😅🙈 Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz swoją opinię w komentarzu 😇

Również zapraszam Cię serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie również pojawił się nowy rozdział.

Hermiona i Severus - działa na nią jak Narkotyk 👈🏻


Będzie mi bardzo miło, móc gościć Cię tam 💕


Kolejny rozdział tuż, tuż. Uważnie wyczekuj sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.