poniedziałek, 29 marca 2021

Rozdział 13 - Hogwart

Drugi dzień otwarcia Oczytanej przyniósł ze sobą sporą ilość nowych klientów. Hermiona nie miała ani chwili, żeby usiąść czy napić się ulubionej zielonej herbaty, gdyż drzwi księgarni nie zamykały się nawet na moment. Książki pana Hughesa cieszyły się ogromną popularnością, tak samo, jak pozostałe powieści, które zamówiła Hermiona. Ludzie co rusz podchodzili do niej i z zachwytem komentowali nowy wygląd księgarni. Jeśli pójdzie tak dalej, że lokal będzie wypchany po same brzegi klientami, Hermiona będzie musiała pomyśleć poważnie o zatrudnieniu dodatkowej osoby do pomocy. Chociaż z drugiej strony ciężko było jej wyobrazić to miejsce z kimś całkiem obcym, z kimś, kto nie jest panią Morgan. Zagryzła nerwowo wargę. Postara się wytrzymać jak najdłużej sama, a w ostateczności zamieści ogłoszenie z ofertą pracy. Chociaż jej wewnętrzne dziecko założyło zuchwale ręce na biodra i uniosło wysoko głowę, dając znać, że sobie poradzi, że nie potrzebuje tutaj żadnej nowej, wścibskiej osoby, a Hermiona na ten widok lekko wygięła wargi w malutkim uśmiechu.


Zerknęła na panią Morgan, która spoglądała na nią spod grubej ramy obrazu. Zbliżyła się ku niej, zadarła głowę w górę i uśmiechnęła się ciepło, spoglądając w niebieskie tęczówki kobiety.


- Niedługo się spotkamy pani Morgan – zapewniła kobietę jakby była tuż obok niej. Posłała jej ostatnie, długie spojrzenie i zabrała się za wyłączanie wszelkich sprzętów i urządzeń. Kilka minut po czternastej włączyła alarm, zamknęła sklep i udała się w drogę powrotną do domu.


Zdało się czuć w powietrzu zbliżającą się jesień, a słońce ostatnimi ciepłymi promieniami otulało mieszkańców miasta. Sobotnie popołudnie mijało spokojnie, ludzie spacerowali po ulicach, ciesząc się tak pięknym leniwie płynącym dniem. Krocząc chodnikiem, nagle zatrzymała się przed jednym budynkiem, z którego buchał czerwony, neonowy napis oświadczając, że w środku można znaleźć shot bar. Hermiona nigdy nie była w takim miejscu, nigdy nawet nie chodziła na imprezy, a co dopiero wkraczając w progi takiego lokalu. Spojrzała na swój strój, gdzie miała na sobie granatową sukienkę przed kolano, a na barki zarzuconą miała jeansową kurtkę. Jej białe adidasy były ukojeniem dla stóp, które wczorajszy wieczór spędziły w o zgrozo szpilkach, które swoją drogą okazały się paskudnie niewygodne. Zagryzła wargę, rozglądając się wokół. Był środek dnia, a jej wewnętrzne dziecko, aż pchało się, by zajrzeć do posępnego lokalu. Niewiele myśląc, wdrapała się po schodkach i sięgnęła za klamkę.


Na wejściu uderzył ją zapach alkoholu i papierosów, który unosił się leniwie w górę. Jak na taką porę dnia ludzi było całkiem sporo, zajmowali miejsca przy długiej ladzie barowej, czy stolikach rozstawionych w głębi sali. Głównym centrum lokalu był bar, który został oświetlony niebieskimi listwami ledowymi, a z głośników wydobywała się leniwa dla uszu muzyka. Względnie przyjemna, pomyślała Hermiona. Podeszła nieco bliżej baru i zadarła głowę na białe neonowe tablice, które prezentowały ofertę shot baru. Spojrzała na całą ścianę, która była zastawiona kolorowymi trunkami i przełknęła ślinę. Nigdy w życiu nie była w takim miejscu, a ten fakt sprawił, że poczuła się lekko skołowana. Ludzie wokół niej pili, śmiali się głośno i korzystali z uroków, jakie oferował im lokal.


- Pierwszy raz? - zagadała do niej barmanka, która właśnie polerowała szkło.

- To widać? - odpowiedziała Hermiona, powodując uśmiech na twarzy kobiety. Zajęła wysokie siedzisko i ponownie spojrzała w górę.

- Polecam wściekłego psa, jak na pierwszy raz powinien ci smakować.

- A czym jest ten wściekły pies? - zapytała lekko zarumieniona swoim brakiem obeznania w dziedzinach alkoholi. Jedyna jej wiedza zataczała się wokół Ognistej Whisky, ale zważając, że przebywa wśród mugoli, taki zasób wiedzy był jedną wielką niewiadomą dla niemagicznych. Kobieta zarzuciła szmatkę na ramię i oparła się dłońmi o bar, spoglądając uważnie na pannę Granger.

- Wódka, syrop malinowy i odrobina sosu tabasco. Chcesz spróbować?

- Jasne, niech będzie.

Barmanka przetarła ladę, postawiła na niej kieliszek, a następnie wlała na dno wcześniej wspomniany sok malinowy, wódkę i odrobinę sosu tabasco. Na samą górę dała szczyptę czarnego pieprzu i podsunęła gotowy shot w stronę dziewczyny. Hermiona spojrzała na kieliszek i po chwili przechyliła całość do ust. Cudowna słodycz zdusiła ostry, palący posmak tabasco. Potrząsnęła głową, co spotkało się ze śmiechem barmanki.


- Jeszcze raz to samo.

- Wiedziałam, że ci posmakuje – powiedziała barmanka, przygotowując kolejnego shota. Tak jak wcześniej zajęło jej to chwilę, aby opróżnić cały przygotowany trunek.

- Poproszę jeszcze jakiś drink, coś już na spokojnie – zaśmiała się, czując rozgrzane policzki. - Mogę przejść tam? - wskazała na wolny stolik w głębi baru.

- Jasne, zaraz przyniosę ci drinka. Piňa Colada może być? Baza to rum i mleczko kokosowe – wyprzedziła jej pytanie, widząc jej zdezorientowaną minę.

- Oczywiście – uśmiechnęła się w stronę barmanki, zostawiła kilka banknotów na ladzie i przeszła do pustego stolika.

Po niedługiej chwili pracownica postawiła przed nią gotowy drink i odeszła z powrotem do lady gdzie czekali na nią nowi klienci. Hermiona rozejrzała się po lokalu, powoli sącząc swojego drinka, a jej myśli zaczęły hulać wokół wczorajszego wieczoru. Poczuła dziwny dreszcz przeszywający jej kręgosłup, wciąż przed oczami widziała minę Maxa, kiedy odmówiła mu wspólnego wyjścia na kawę. Po części czuła się winna, że tak postąpiła, że odrzuciła go, ale starała się zdusić w zarodku tę myśl. Gdyby tylko się zgodziła wyjść z nim, nawet na tę głupią kawę, zrobiłaby to wbrew sobie, a tego by nie zniosła. Grzecznie się z nią pożegnał i odszedł, a ona spotkała się z natłokiem pytań ze strony przyjaciół. Wyjaśniła im po części, że wpadała już na niego parę razy, ale to, że jest w jakiś sposób przystojny, nie zmieniało faktu, że nie była zainteresowana zawieraniem nowych znajomości.


A potem przed oczami pojawił się on, Severus Snape. Gdyby tutaj siedział razem z nią, zapewne przeszyłby ją intensywnym spojrzeniem, powodując w dziwny sposób przyjemne dreszcze na całym ciele. Wiedziała, że nie powinna o nim myśleć, ale jej wewnętrzne dziecko cały czas z nią walczyło, podsuwając w jej stronę obrazy z przeszłości, jeszcze sprzed wojny, kiedy znała profesora Snape’a. Potrząsnęła głową, odsuwając od siebie wspomnienia, kiedy przebywała z nim w jego pracowni, spędzając czas nad warzeniem eliksirów dla Zakonu. Nie myśl o tym, nie możesz, to jest przeszłość, skarciła się w myślach.


Upiła dość spory łyk alkoholu i chwyciła torebkę. Wyciągnęła z niej telefon, a następnie małą, zgiętą w pół karteczkę. Rozłożyła ją i wpatrywała się w nią dość długo, bijąc się ze swoimi myślami. Odblokowała telefon, wprowadziła nową nazwę kontaktu i weszła w kreator wiadomości. Patrzyła w puste pole, a jej dusza była rozerwana pomiędzy dwoma tak różnymi sobie światami. Przymknęła powieki, czując zbierające się w oczach łzy. Jej wewnętrzne dziecko tak bardzo chciało znaleźć się w zamku, zajrzeć w każdą jego część, ale z drugiej strony, to samo dziecko zapierało się nogami i rękoma, nie chcąc nigdzie się ruszać. Chcąc najlepiej zostać z Krzywołapem w mieszkaniu i spędzić wieczór w łóżku zajadając się czekoladą i oglądać mugolskie wyciskacze łez, jak zwykle miała w zwyczaju robić.


Otworzyła oczy i otarła rękawem zgromadzone w kącikach oczu łzy. Dopiła drinka, czując przyjemne rozgrzewające ciepło, które zaczęło oblewać całe jej ciało. Ponownie chwyciła telefon i weszła raz jeszcze w kreator wiadomości.


Malfoy, czy byłby problem, jeśli zabrałabym się z Tobą do Hogwartu?


Granger


Nawet nie widziała, dlaczego pomyślała akurat o nim. Może dlatego, że to właśnie on był najbliżej ze wszystkich z Mistrzem Eliksirów, albo to, że w jakiś dziwny i kuriozalny sposób okazał jej wsparcie, same jego słowa chętnie cię wysłucham, sprawiły, że patrzyła na niego nieco inaczej. Zmienił się, to już nie był ten sam Draco Malfoy, którego znała ze szkoły. Drań wydoroślał i to bardzo, westchnęła w myślach. Telefon na stoliku zawibrował, czym prędzej chwyciła go i odczytała wiadomość.

Zdecydowałaś się jednak. Nie widzę żadnego problemu, będę po Ciebie o 18. Wyślij mi tylko adres.


Draco Malfoy

Uzdrowiciel w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga


Chwyciła torebkę i zanim opuściła shot bar, wysłała mu wiadomość zwrotną z adresem. Kiedy wyszła na świeże powietrze, poczuła lekki zawrót głowy. Głupotą było, że zabierała się za jakikolwiek spożycie alkoholu na pusty żołądek. Gdyby tylko profesor Snape dowiedział się, że od kilku dni tak naprawdę nic nie jadła, zapewne dałby jej niezłe kazanie, a Hermiona pomyślała, że chciałaby jednak usłyszeć kazanie z jego ust, chciałaby ponownie go spotkać, ponownie go zobaczyć… Uspokój się, zaskrzeczało ponownie jej wewnętrzne dziecko. Musiała się z nim zgodzić. Myśl o nim do niczego dobrego nie prowadziła. Cholerny profesor Snape.


~*~


- Umazana farbą w ogrodniczkach wyglądałaś lepiej. - powiedział na powitanie Draco Malfoy, a ona mogła wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia. Akurat musiał zadzwonić, gdy skończyła brać prysznic. Odgarnęła z czoła mokre kosmyki włosów, które wydostały się z wielkiego turbana na głowie. Otworzyła szerzej drzwi, zapraszając go do środka. Uzdrowiciel wszedł, rzucając kąśliwą uwagę na temat jej pluszowych kapci, po czym zupełnie jak Snape, podniósł brew ku górze.

- Ciebie też miło widzieć, Malfoy – odpowiedziała nieco kąśliwie, mocniej zaciskając w pasie szlafrok. Zapewne wyglądała teraz żałośnie, coś pomiędzy zmokłą kurą a Smarkatą Kluską. - Jesteś przed czasem – powiedziała nieco chłodno, dając mu do zrozumienia, że nie chciała, żeby oglądał ją w takim krępującym wydaniu.

- Snape’a nie ma, a mi nie chciało się samemu siedzieć w mieszkaniu.


Mała wzmianka na temat mężczyzny sprawiła, że poczuła małe igiełki wbijające się w kark. Draco chyba nie zauważył, jak zaczęła nerwowo wykręcać palce, gdyż dopadł go Krzywołap, ocierając się o jego nogę, oczekując uwagi. Merlinie, jak ten kot lubi wszystkich Ślizgonów, przechyliła głowę w bok, zdając sobie sprawę, że czarnowłosego mężczyznę również polubił. Draco zaczął rozglądać się po mieszkaniu, oczywiście dłużej zatrzymując się przy księgozbiorze, który posiadała. Ubrany był w idealnie wyprasowaną i zapewne niezwykle drogą białą koszulę i ciemnoszarą marynarkę. Wyciągnął ręce z kieszeni eleganckich spodni, jak miał w zwyczaju robić i chwycił jedną z ksiąg, pragnąc zapoznać się z jej treścią.


- Chcesz coś do picia?

- Nie dzięki – usiadł na kanapie wraz z książką, którą zgarnął z jej półki, różdżkę odłożył na stolik, a Krzywołap oczywiście usadowił się obok niego, ciesząc się z towarzystwa.

- Zaraz wracam.


Po osuszeniu włosów użyła dość sporej ilości Ulizannej, aby okiełznać niesforne kosmyki, które na złość tego dnia nie chciały z nią współpracować. Wypuściła z (nie)idealnego koka kilka pasemek, które okalały jej twarz, aby nadać fryzurze nieco naturalny wygląd. Makijażem udało się jej ukryć fioletowe sińce pod oczami, które oświadczały każdemu wzdłuż i wszerz, jak to panna Granger ma problem ze snem. Na usta nałożyła czerwoną szminkę, licząc podświadomie, że ten kolor doda jej w jakiś sposób odwagi, której w tym momencie nie posiadała ani grama. Kierując się do łazienki, spotkała się z widokiem, który nieco ją rozbawił. Uzdrowiciel jak nic siedział na kanapie, czytając książkę, a jej kot, machał swoim puchatym ogonem, żądając uwagi od gościa. Draco tylko co chwila przejechał dłonią po miękkim futrze, aby ten mały sierściuch nie wbił mu się przypadkiem w nadgarstek swoimi pazurami.


W sypialni założyła na siebie długą, białą sukienkę, którą trzymała na specjalne okazje z delikatnym rozcięciem wzdłuż nogi. Wsunęła stopy w cieliste szpilki, lekko krzywiąc się pod nosem. Wciąż jej kończyny były podrażnione, a nie mogła znaleźć innego obuwia, które zapewne Krzywołap gdzieś przed nią schował -  zresztą jak większość jej rzeczy dziwnym przypadkiem znikała. Spryskała się perfumami, na wierzch zarzuciła złotą pelerynę, która idealnie wieńczyła całość. Już zamykała szafę, gdy jej spojrzenie powędrowało w górę. Podłużne granatowe pudełko, obite delikatnym, przyjemnym w dotyku materiałem, wystawało spod letniego plecionego kapelusza. Nieprzyjemny ścisk w sercu spowodował, że wsunęła pudełko ze spoczywającą w nim różdżką w głąb szafy, tak, że kapelusz już całkowicie go zakrywał. Na wierzch zarzuciła jeszcze kolorową apaszkę, żeby tylko przypadkiem nie zauważyć wystającego granatowego pudełka. Wewnętrzne dziecko znów zadecydowało za nią, zanim rozpłynęła się nad rozmyślaniem, czy powinna ją zabrać ze sobą, czy powinna wziąć ją w dłonie, poczuć rozpływającą się pod palcami magię. Zamknęła szafę, oddalając od siebie nieprzyjemne myśli. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie, na tę przestraszoną młodą kobietę, którą właśnie była. Czerwona szminka nie dodała jej ani grama pewności, na którą liczyła. Spod wachlarza długich i gęstych rzęs spoglądała na nią smutna dusza jej wewnętrznego dziecka. Zagryzła od wewnętrznej strony policzek, starając się nie myśleć o tym, co ma się wydarzyć, o tym, że niedługo odwiedzi Hogwart, o tym, że w tym pokoju spoczywa jej różdżka, z którą była związana przez ostatnie lata, ani tym, że w jej salonie, z jej magicznym kotem przebywa sam Draco Malfoy, ucieleśnienie prawdziwego czystokrwistego czarodzieja. Delikatnie wygładziła dopasowaną sukienkę, chwyciła torebkę i wyszła z sypialni.


- Granger – spojrzał na nią od góry do dołu, a ona nie wiedząc czemu, poczuła jak jej wewnętrzne dziecko, zarumieniło się delikatnie, chociaż wciąż pociągało niezdarnie nosem. - No nieźle.

- Dzięki Malfoy.

- Musimy porozmawiać – poklepał miejsce obok siebie. - Usiądź.

- Czy coś się stało? - zapytała niepewnie, zajmując miejsce obok niego. - Krzywołap coś ci zrobił?


Spojrzała w bok, gdzie właśnie siedział kot. Ten zadarł wysoko ogon w górę, zeskoczył z kanapy i podbiegł w stronę okna. Wskoczył na parapet i spojrzał na nich jakby z wyrzutem. Draco pokręcił przecząco głową, a ona już nie rozumiała, o czym tak naprawdę chciał z nią rozmawiać.


- Odpowiedz mi. proszę jak Uzdrowicielowi. Dobrze? - pokiwała głową, nie rozumiejąc, do czego tak naprawdę zmierza. - Granger, czy ty w ogóle coś jesz?

- Oczywiście, że tak – odpowiedziała całkiem poważnym głosem, jednak on nie uwierzył. Podniósł brew ku górze, spoglądając na jej wychudzoną sylwetkę i zapadnięte policzki. Zachowuje się zupełnie jak Snape, zdecydowanie spędza za dużo czasu razem. Poczuła dziwny ścisk w żołądku na myśl o mężczyźnie posiadające tajemnicze, hebanowe spojrzenie.


Ten pokręcił głową i wstał z kanapy, kierując się do kuchni. Zauważyła, jak krząta się, przeszukując wszystkie szafki, lodówkę, gdzie spotkało go jedynie światło i resztka mleka w kartonowym opakowaniu. Zaczął mruczeć pod nosem, że nie ma nic w tym domu do jedzenia. W jednej ze szafek tuż obok zmywarki znalazł kilka puszek jedzenia dla Krzywołapa, jakieś kruche chrupki, czy saszetki, z nieznaną mu zawartością, ale widząc na etykiecie czarnego kota, uznał, że Krzywołap musi się tym zajadać, bo widniało tam, aż sześć takich saszetek, czymkolwiek to było.


- Malfoy co ty robisz? Malfoy? - powtórzyła zdezorientowana.

- Cieszę się, że chociaż dla swojego kota masz jedzenie. Przez twoją głodówkę możesz się doprowadzić do wystąpienia objawów niedoborów witamin i składników mineralnych, o anemię też nietrudno, nie wspominając o możliwości utraty miesiączki – powiedział poważnym tonem, jak na Uzdrowiciela przystało.

- Malfoy – jęknęła, kiedy ten znalazł w jednej ze szafek masło orzechowe i chleb tostowy.

- Mówię ci to wszystko jako Uzdrowiciel Granger – podsunął pod jej nos przygotowaną kanapkę. - Jedz.

- Ale...

- Nie marudź, jedz – oparł się o szafkę kuchenną, spoglądając na nią, kiedy zaczęła ostrożnie, rzuć pieczywo. - Masło orzechowe poprawia funkcjonowanie układu krwionośnego, mózgu, a także samopoczucia. Jest pełne w magnez, białko roślinne, potas, nienasycone kwasy tłuszczowe i witaminy z grupy B.

- Dzięki Malfoy – przyznała się całkiem poważnie, kiedy wcisnęła w siebie całe pieczywo. Chyba wszyscy Ślizgoni, których znała, wzięli sobie za punkt honoru dokarmianie panny Granger. Zacisnęła palce w piąstki. Tak bardzo nie chciała uchodzić za Smarkatą Kluskę, jak zaczął nazywać ją profesor Snape, ale ona nie była w stanie zrobić czegokolwiek, aby to zmienić. Jej wewnętrzne dziecko schowało się do kąta zażenowane. Pragnęła być silną kobietą, jaką kiedyś była, ale jak zwykle jej to nie wychodziło, jak zwykle demony przeszłości ciągnęły ją w dół. Podniosła na niego wzrok. - Chcesz zostać na noc w zamku? - zapytała, starając się, żeby chłopak nie wrócił do tematu jej odżywiania.

- To zależy od ciebie.

- Słucham?

- Chciałaś, żebym zabrał cię ze sobą, tak? - oparł się o blat, kładąc ręce po bokach. - Więc wrócimy, kiedy będziesz chciała. Możemy po kolacji albo po jutrzejszym meczu. Możemy w ogóle tam nie iść.

- Dlaczego w ogóle to robisz? - wydusiła z siebie pytanie, które siedziało w niej od dłuższego czasu. Chłopak wziął głębszy wdech i ponownie oparł się o skraj szafki kuchennej, zakładając ręce na piersi.

- Po prostu się martwię. Martwię się z Magomedycznego punktu widzenia, martwię się z punktu widzenia osoby, która cię kiedyś znała.

- Malfoy, a co z twoją specjalizacją? - odbiła piłeczkę, zmieniając temat.

- Nie ma co opowiadać - zauważyła jak zacisnął nerwowo szczękę.

- Dlaczego, co się dzieje?

- Ministerstwo odrzuciło kolejny raz mój wniosek. Oświadczyli, że jeżeli przedstawię im historię choroby pacjenta i ukarzę podstawę do leczenia, to może, podkreślam, może będą skłonni, aby rozpatrzyć mój wniosek. - chwycił jej pusty talerz i wstawił do zlewu. - Więc tak wygląda sprawa z Ministerstwem, nic się nie zmieniło, wciąż siedzą tam zadufane gnojki i uważają, że psychiatria nie jest wcale potrzebna, jakby się w ogóle na tym znali.

- Przykro mi – przyznała szczerze.

- Mnie też jest przykro, bo wiem i zdaje sobie sprawę ile czarownic i czarodziejów, zmaga się z chorobami psychicznymi, ile osób z nich potrzebuje pomocy. Wiem, bo sam byłem taką osobą – spojrzał gdzieś za okno, wracając myślami w przeszłość. - Również przeszedłem terapię, również szukałem pomocy. - chrząknął po chwili, przeczesując palcami włosy. - To jak, odwiedzimy Hogwart? Czy darujemy sobie? - odezwał się nieco cieplejszym tonem, zmieniając temat.

- Odwiedzamy – odpowiedziała po dłuższej chwili dość pewnym siebie głosem. Mogła zauważyć na ustach Ślizgona mały i dość nieśmiały uśmiech, zapewne niezauważalny dla mało spostrzegawczego obserwatora.


Ze stolika w salonie zgarnął swoją różdżkę i spojrzał na nią, jak żegnała się ze swoim kotem, drapiąc go za uchem i szepcząc parę ciepłych słów, patrząc mu przy tym głęboko w złote oczy. Malfoy wywrócił oczyma niczym Snape widząc te czułości Gryfonki ze sierściuchem.


Wyciągnął w jej stronę ramię, które po chwili przyjęła. Odrobinę mocniej zacisnęła palce na jego ramieniu, przypominając sobie ostatni raz teleportację z profesorem Snape’m, która nie była wcale przyjemna. Rzucił jej ostatnie, krótke spojrzenie i poczuli mocne szarpnięcie w okolicy pępka. Zniknęli z głośnym pyknięciem zostawiając Krzywołapa samego.

Znaleźli się na kamiennej ścieżce, która prowadziła przez błonia do Hogwartu. Tak nagle, tak niespodziewanie poczuła zaciskający się supeł w żołądku. Starała się nie patrzeć na swojego towarzysza, aby nie zdradzić mu, jak strasznie się boi tego, co ma niedługo nastąpić. Była w Hogwarcie, w którym miejscu spędziła siedem lat swojego życia, które kiedyś było jej azylem, opoką. Widziała w oddali sowiarnię, chatkę Hagrida u zbocza wejścia do Zakazanego Lasu, a także jezioro, które zamieszkiwało wiele magicznych stworzeń. Chłodny wiatr otulił ich ze wszelkich stron, a ona wciągnęła powietrze, starając się uspokoić, starając się nie myśleć o potężnym i majestatycznym zamku, do którego się kierowali. Granger była tak zatopiona w swoim wyimaginowanym świecie, że obcas niefortunnie wbił się pomiędzy kamienie i o mało co, nie poleciałaby jak długa przed siebie. Na szczęście refleks Malfoya włączył się na czas i szybko ją złapał, stawiając do pionu. Wyciągnął w jej stronę ramię, a ona spojrzała na nie nieśmiało.


- Spokojnie, nie pogryzę cię – wsunęła dłoń pod jego ramię, czując się już nieco pewniej, stąpając po kamiennej ścieżce.


Po kilku minutowym marszu znaleźli się na dziedzińcu. Wokół nich teleportowali się czarodzieje, którzy zapewne byli dawnymi absolwentami Hogwartu. Żwawo rozmawiając w grupach, kierowali się ku otwartym drzwiom. Wciąż trzymając Draco pod ramię, wskazała dłonią na bramę, gdzie zaczęły zbliżać się wozy zaprzężone przez Testrale. Również je widzę, wyszeptał Draco, patrząc w to samo miejsce. Oczywiście, że je widział, również jak ona, spotkał się ze śmiercią, która pozwoliła im teraz dostrzec te magiczne stworzenia, łudząco przypominające konie, z wielkimi skrzydłami niczym u nietoperza. Minęli powóz, z którego wysiadła jakaś tęga czarownica i stanęli u progu głównych drzwi. Draco posłał jej spojrzenie, lekko unosząc kąciki ust w górę, starając się dodać jej otuchy.


- W każdej chwili możemy wrócić, dobrze? - a ona pokiwała głową, zgadzając się z nim.


W twarz uderzyła ją czysta magia. Magia, której nie czuła od dawna. To był Hogwart, ten słynny Hogwart, gdzie spędziła siedem lat. To tutaj pożegnała bliskich przyjaciół, którzy zginęli podczas bitwy, to tutaj biegała po korytarzach jako pani Prefekt Naczelna, upominając młodszych uczniów o zakazie czarowania poza salami lekcyjnymi. To tutaj narodziła się jej przyjaźń z Harrym i Ronem. Tutaj otrzymała swoje pierwsze w życiu szlabany, to tutaj pierwszy raz się zakochała. To tu się wszystko zaczęło. Zagryzła wargę, czując zbierające się w oczach łzy. Malfoy chyba zauważył jej zmianę, bo po chwili zaczął szeptać w jej stronę parę słów, ale nie wiedziała, co do niej mówi, wszystko było jakby przez mgłę. Jedynie była pewna, że jego głos był cieplejszy niż zazwyczaj. To był ten nowy Draco Malfoy, do którego jeszcze nie przywykła.


Czuła się trochę dziwnie, a jednocześnie nieco pewniej idąc w tłumie czarodziei pod rękę z Malfoyem. Schyliła nieco głowę, maskując swoje czerwone oczy, starając się tym samym ukryć od wścibskich spojrzeń innych, również kroczących korytarzami Hogwartu. Wiele osób widziało ją po raz pierwszy od zakończenia wojny, wciąż nazywając ją bohaterką wojenną, którą ona się nie czuła. Udało im się przejść przez pierwszy tłum i zaczęli wdrapywać się po schodach, a u ich szczytu stał nie kto inny jak Argus Filch, ze swoją kotką panią Norris, która dumnie siedziała na jego ramieniu. Woźny skłonił głową na byłego Ślizgona, a Malfoy odpowiedział mu tym samym. Zawsze mieli ze sobą dość dobre stosunki. Hermiona również lekko kiwnęła głową na powitanie, chociaż Argus Filch łapał na nią złowrogo, zresztą jak na każdego Gryfona w tym zamku.


Nad ich głowami zaczęły krążyć duchy. Wśród nich był Krwawy Baron, rezydent Slytherinu, a tuż za nim lewitował Prawie Bezgłowy Nick, który swoimi czasy pilnował uczniów z Domu Lwa, przypominając o zakazie łamania szkolnego regulaminu. Zauważyła wśród nich Jęczącą Martę, która nigdy nie opuszczała swojej łazienki dziewcząt znajdującej się na pierwszym piętrze. Marta wydawała się nieco pogodniejsza niż zazwyczaj.


Znaleźli się praktycznie u wejścia do Wielkiej Sali, ale Hermiona nie chciała tam wchodzić. Jej spojrzenie zatrzymało się na magicznych sztalugach, które lewitowały w górze, upamiętniając wszystkich poległych w Drugiej Bitwie Czarodziejów. Wypuściła ramię Draco i zbliżyła się do pierwszej sztalugi, a czarno-biały portret ukazał ruchomą postać uśmiechniętego Gryfona, Colina Creeveya. Zacisnęła mocno wargi, czując krew na języku. Supeł w żołądku zacisnął się jeszcze bardziej, przypominając o dawce alkoholu, którą spożyła wcześniej na pusty żołądek. Sunęła dalej wzrokiem i spojrzała na nią Lavender Brown, a tuż obok niej był uśmiechnięty od ucha do ucha Fred Weasley. Remus Lupin wraz ze swoją ukochaną u boku, Nimfadorą Tonks, niestety również się tam znaleźli.

Spojrzała w górę, a u szczytu wisieli Bohaterowie Wojenni, otoczeni złotą poświatą, tak by nikt nie mógł ich przeoczyć. Na wszystkich zgromadzonych spoglądał słynny Harry Potter, ten sam chłopiec, który pokonał Lorda Voldemorta. Tuż obok niego wisiał Ronald Weasley i ona Hermiona Granger, która na tym ruchomym portrecie była uśmiechnięta, zapewne to zdjęcie było wykorzystane jeszcze za czasów szkolnych, gdy uczęszczała do Hogwartu. Zacisnęła piąstki, czując ponowny ścisk w żołądku. Nie była bohaterką wojenną, nie czuła się nią, ani przez chwilę. Wyczuła, że ktoś się zbliża, że ktoś staje obok niej. Nie musiała się odwracać, by zdać sobie sprawę, że zjawił się Draco. Milczał tak samo, jak ona. Uniosła niepewnie wzrok na niego, spoglądając czerwonymi oczami, w platynowe spojrzenie Ślizgona. Tak bardzo chciała ukryć swoje emocje, tak strasznie nie chciała, żeby wiedział, jaka walka rozgrywa się w jej duszy, że stanie tutaj pośród portretów upamiętniających ofiary wojny, nie jest wcale dla niej takie łatwe. Nie minęło może dziesięć minut, jak jest w murach zamku, a jej wewnętrzne dziecko zapragnęło znaleźć się z Krzywołapem w mieszkaniuPokręciła głową, krocząc dalej ku sztalugom, robiąc miejsce innym czarodziejom, którzy również pragnęli zapoznać się z wystawą upamiętniającą ofiary bitwy. Mijała portrety uczniów, których widziała na zajęciach, czy biegających na szkolnych korytarzach. Obok nich znaleźli się również członkowie ich rodzin. Sunęła wzrokiem po twarzach, było ich tak wiele, jakby wystawa nie miała mieć końca. Ponownie zagryzła wargę do krwi. Neville, kochany Neville Longbottom patrzył na nią, a przy nim była Luna, ta zwariowana i czasem niezrozumiała przez innych Luna Lovegood. Dotknęła dłonią policzka przyjaciela, czując jak, łza spływa po jej twarzy.


Wyczuła, że Draco odszedł, zostawił ją samą. Obróciła się za siebie i ujrzała go, wpatrującego się w czarno-biały portret, uśmiechniętego Blaisa Zabiniego. Tego samego Blaisa, z którym chłopak spędził prawie wszystkie lata szkolne, którego mógł nazwać swoim jedynym przyjacielem. Podeszła ostrożnie do niego, również zatrzymując spojrzenie na uśmiechniętej twarzy byłego Ślizgona. Draco miał ręce założone na piersi, a jego barki były wyprostowane. Zerknęła na jego twarz, był opanowany, nie znalazła w nim żadnych emocji, jakby był już dawno pogodzony z odejściem przyjaciela. A może to, że jest Uzdrowicielem, sprawiło, że nie raz oglądał śmierć innych, nie raz asystował przy stole operacyjnym, gdzie nieszczęśliwe dusze przegrały walkę. Jego zawód nakazał mu radzić sobie z emocjami, a to, że interesował się również psychiatrią i psychologią, pragnąc stworzyć nowy oddział w Św. Mungu, sprawiły, że jeszcze łatwiej było mu radzić sobie z emocjami niż innym. Draco szybko się zreflektował, potrząsnął głową, odrzucając od siebie wspomnienia przyjaciela.


Milcząc, dalej kroczyli przed siebie, a koło nich pojawiały się twarze poległych. Wciągnęła mocniej powietrze, nie mogąc ruszyć się dalej, jakby została spetryfikowana. Poczuła, jak spadała przez lodowatą głębię oceanu, jak zimne języki zaczęły muskać jej ciało. Na chyba możliwie największym płótnie, spoglądał na nich Severus Snape, we własnej osobie. Jego brew jak zwykle sunęła ku górze, nadając jego twarzy charakterystyczny wygląd. Czarno-biały portret jeszcze intensywniej podkreślał czerń jego oczu, a ciemna szata, która na nim wisiała, dodała mu jeszcze większej mroczności, niż zazwyczaj. Czuła się nieswojo, patrząc na niego, jako jednego z poległych w bitwie, wiedząc, że on wciąż jest wśród nich, że wciąż stąpa po ziemi, rzucając na około swoim wrednym charakterem, czy humorkiem, który rozumieli tylko nieliczni. Czarne oczy patrzyły na nią, a Hermiona była pewna, że gdyby stał obok niej, ramię w ramię, nazwałby ją Smarkatą Kluską. Delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, wędrując myślami do kamiennego domu w Rye, gdzie zapewne w fotelu siedzi mężczyzna, popijając kawę, albo stojąc nad kociołkiem, warząc piekielnie trudny eliksir.


- To by się wszyscy zdziwili – odezwał się Malfoy z wrednym uśmieszkiem na ustach spoglądając na swojego wuja.





~*~

Dzień dooobry! ♥


Sporo czasu minęło od ostatniego rozdziału. Był to dość intensywny i wymagający czas. Niemniej jednak pozwoliłam sobie zabrać Was w małą podróż i znaleźliśmy się w murach Hogwartu.


I jakie Ci się podobało?

Śmiało podziel się swoją opinią w komentarzu, będzie mi niezmiernie miło przeczytać parę słów od Ciebie 💕


Najmocniej Was przepraszam, ale nie mam pojęcia dlaczego tekst nie został wyjustowany. Na laptopie wszystko jest idealnie, ale już na telefonie widzę, że z tekstem coś jest nie tak i nie mogę tego zmienić. Tylko trzasnąć Avadą tego bloggera...


Kolejny rozdział pojawi się w kwietniu, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia 🤗



Całuję,

Jazz ♥

sobota, 13 marca 2021

Rozdział 12 - Ponowne otwarcie Oczytanej

  Kolejny dzień, kolejne niezmierzone ilości kartonów z książkami przetaczały się przez księgarnię. Zostały dwa dni do ponownego otwarcia lokalu, a Hermiona mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że w prawie dziewięćdziesięciu procentach jest już ze wszystkim gotowa. Zostało jedynie zagospodarowanie kącika, w którym swoją promocję będzie miał pan Hughes ze swoją nową powieścią kryminalną. Książki, które podrzucił z rana jego asystent, zostały już ułożone w witrynach sklepowych oraz półkach.


Założyła ręce na biodra, rozglądając się wokół. Cały lokal był w przyjemnych odcieniach beżu oraz ceglanych akcentach umieszczonych na ścianach. Podłoga była z jasnego drewna, która optycznie powiększa pomieszczenie, wraz z oknami, które również zostały wymienione – teraz wpuszczały jeszcze więcej światła do wnętrza. Regały, na których stały książki były białe, wykonane z niezwykle solidnego i drogiego drewna. Na parapetach Hermiona umieściła wygodne poduszki do siedzenia. Można tam było również znaleźć kilka wygodnych puf oraz foteli wypoczynkowych. Samo wnętrze poprzez odkupienie od pani Morgan lokalu, który znajdował się obok, sprawiło, że wszystkie regały mogły stać luźno, każdy gatunek literacki miał swoje miejsce, przez co nie było ciasno, jak można było spotkać się w innych tego typu miejscach, gdzie powierzchnia użytkowa była po prostu znikoma.


Wciągnęła głęboko powietrze do płuc, a w oczach poczuła zbierające się łzy. Prawie się jej udało, jest już na ostatniej drodze do spełnienia życzenia pani Morgan. Musi przeżyć tylko otwarcie i już będzie po wszystkim, ponownie wróci do pracy, a klienci dostaną nowe, wyremontowane miejsce na mapie Londynu, gdzie będą mogli się okupować ulubionymi powieściami.


Wyciągnęła z kieszeni jeansów telefon. Odblokowała go i weszła w skrzynkę odbiorczą, tam otworzyła ostatnią i jedyną wiadomość od mężczyzny. Zagryzła nerwowo wargę, wchodząc w edycję kontaktów. Nie wiedziała, czy powinna w ogóle wprowadzać ten numer, czy ta wiadomość nie była po prostu pierwszą i ostatnią, jaką otrzymała. Jednak ciekawość i jakaś cicha nadzieja jej wewnętrznego dziecka zadecydowała za nią. Ustawiła nową nazwę kontaktu na Profesor Snape, a następnie uśmiechnęła się nieśmiało pod nosem.


Wpatrywała się w ekran telefonu, bijąc się ze swoimi myślami. Nie wiedząc czemu, chciała do niego napisać, chciała zapytać, jak mija mu dzień, kiedy będzie miał w planach odwiedzić ją ponownie w księgarni. Niewiele myśląc, weszła w ostatnią wiadomość i zaczęła stukać palcami w ekran.


- Dzień dobry profesorze, jak mija panu dzień? - przeczytała w myślach, po czym walnęła się w czoło. - Jaka ty głupia jesteś! Wymyśliłabyś już coś lepszego, jeśli tak bardzo chcesz napisać – warknęła pod nosem. Nie sądziła, że stworzenie wiadomości może być takie ciężkie. Od kilku minut siedziała i tworzyła wiadomość, a następnie ją usuwała, potem kolejną i kolejną. Zablokowała zła telefon i wcisnęła go ponownie w kieszeń spodni. - Weź się za pracę lepiej – skarciła samą siebie.

Krzątała się po księgarni, ścierając kurze, poprawiając książki, czy segregując różne dokumenty znajdujące się na zapleczu. Jednak jej myśli cały czas krążyły wokół telefonu spoczywającego w kieszeni. Nie rozumiała samej siebie, dlaczego, aż tak bardzo chce do niego napisać. Przecież to niemoralne mieć prywatny numer swojego profesora. Byłego profesora, poprawiła się w myślach. Usiadła na parapecie, zagryzając nerwowo wargę. Ponownie wyciągnęła telefon, weszła w skrzynkę odbiorczą i podeszła do swojego zadania, nieco już opanowana.


Dzień dobry profesorze! Chciałabym Panu raz jeszcze podziękować za pomoc, którą mi Pan zaoferował w księgarni. Naprawdę ją doceniam, sama nie dałabym rady z tym wszystkim. W ramach mojej wdzięczności pragnę oficjalnie Pana zaprosić na otwarcie księgarni w piątek o 17:00. Ognistej Whisky nie będzie, ale za to mogę zaoferować czerwone wino :)


Hermiona Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


P.S. Krzywołap ma maniery na wysokim poziomie.


Raz kozia śmierć, wysłała wiadomość, a serce zaczęło jej tłuc jak szalone. Uspokój się Granger, najwyżej nie odpisze, upomniała się w myślach. Przez pierwsze dwie minuty wpatrywała się w ekran, czekając na odpowiedź, ale taka się nie pojawiła. Westchnęła i zabrała się za sałatkę z kurczakiem, którą kupiła za rogiem. Wciąż w uszach dudniały jej słowa Snape’a, że zapewne nic nie je. Była to prawda, przez księgarnie, która pochłonęła całe jej obecne życie, nie miała, nawet kiedy jeść, a co dopiero gotować. Nadziała na widelec pomidor koktajlowy i wcisnęła go do ust, gdy nagle telefon na blacie zawibrował. Odsunęła sałatkę w bok, zapominając całkowicie o posiłku i odblokowała telefon, czując delikatne wypieki na policzkach.


Panno Granger, złożona przez panią propozycja ani trochę nie jest kusząca. Proszę mi wybaczyć, ale oglądanie mugoli, bijących się o książki, nie należy do mojego ulubionego sposobu na spędzanie wolnego czasu.


Severus Snape

Mistrz Eliksirów


P.S. Widocznie owe maniery Krzywołap przejął od Pani, Panno Granger.


Zagryzła wargę, czując oblewające ją poczucie żalu. Nie będzie go. Nie zjawi się na otwarciu księgarni. Nie miała pojęcia, dlaczego tak naprawdę liczyła, że się zjawi. Być może powoli przyzwyczajała się do jego obecności? Lubiła, jak zjawiał się bez powodu, bez żadnej zapowiedzi, tak po prostu, jak miał w zwyczaju robić od jakiegoś czasu. Musisz się zmierzyć sama ze swoimi demonami, Hermiono, pomyślała. Przeżyłaś wojnę, dasz radę w otwarciu księgarni, dodała jeszcze na koniec.


Ponownie zaczęła stukać w ekran telefonu. Nie spodziewała się, że odpowiedź wypłynie z jej strony tak szybko. Zanim się obejrzała, wiadomość została wysłana. Pod nosem raz jeszcze przeczytała, co stworzyła, modląc się w duchu, aby nie wyłapała żadnego błędu – to zapewne Snape wypominałby jej do końca życia.


W takim razie trudno, wino będę musiała wypić sama. Nie można pozwolić, by się zmarnowało, prawda? Profesorze, to, w jaki sposób lubi spędzać Pan wolny czas?


Hermiona Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


P.S. Wypraszam sobie!


Wpatrywała się ciemny ekran telefonu, oczekując na wiadomość zwrotną. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach telefon zawibrował, przez co o mały włos nie upuściła go na podłogę. Szybko się zreflektowała i kliknęła ikonkę z nową wiadomością. Nie wiedząc czemu, poczuła dziwną ekscytację, otwierając wiadomość od mężczyzny. Chyba to naprawdę niemoralne mieć jego numer, pomyślała. Przełknęła gulę, czytając pod nosem wiadomość od profesora Snape’a.


Nie interesuj się, panno Granger. Co za dużo to niezdrowo. Nie znasz tego przysłowia?

Lepiej zajmij się czymś pożytecznym, a nie wypisujesz do starszych mężczyzn. Wstydź się.

Severus Snape

Mistrz Eliksirów


P.S. Poprawnie będzie „Hermiona Smarkata-Kluska Granger”.


Zaśmiała się gardłowo. Merlinie jaki ten człowiek jest niemożliwy, pomyślała, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wstydź się, przeczytała na głos te dwa słowa i już mogła oczami wyobraźni ujrzeć, jak Snape uniósł brew ku górze w charakterystyczny dla niego sposób podczas pisania tej wiadomości. Chciała mu odpisać, że wcale nie jest „Hermioną Smarkatą-Kluską Granger”, ale zrezygnowała. Miał rację, powinna zająć się czymś pożytecznym, a nie korespondowanie z nim. Już chciała wysłać ostatnią wiadomość, że on również wypisuje do młodszych kobiet, ale powstrzymała się, podroczy się z nim kiedy indziej, teraz ma coś innego na głowie. Otwarcie księgarni samo się nie zrobi. Merlinie dopomóż!


- Przepraszam. Pani Granger? Hermiona Granger?

Podskoczyła, łapiąc się za serce. Tak była pochłonięta we własnym świecie, rozmyślając o byłym nauczycielu, że nawet nie zdała sobie sprawy, że przed nią pojawił się mężczyzna, z kolorową czapką na głowie, a u nogi kurczowo trzymał jakąś paczkę, która sięgała mu do pasa. Wcisnęła telefon w tylną kieszeń spodni, wyszła zza lady i spojrzała na pracownika firmy kurierskiej.


- Tak to ja, mogę w czymś pomóc?

- Mam przesyłkę dla pani, o tutaj pani podpisze – podstawił jej pod nos skrawek papieru z długopisem.

- Ale ja nic nie zamawiałam – spojrzała na niego to na paczkę.

- Panienko ja, tu tylko dostarczam, adres się zgadza, nazwisko się zgadza, więc o co chodzi? - uniósł brew ku górze, patrząc na nią, jakby postradała rozum.

- Jest opłacona?

- Tak. Proszę podpisać – ponownie podsunął jej kartkę pod nos. Nie chciała się z nim kłócić, więc chwyciła papier, na ladzie złożyła swój podpis i oddała mu skrawek papieru. - Miłego dnia życzę, do widzenia.

- Do widzenia – i zostawił ją z wielką paczką, o pochodzeniu, którym nie miała pojęcia.

Przyniosła nóż do papieru, oglądając paczkę z każdej strony. Była ciężka, dość sporych rozmiarów, a nie wyglądało to na dostawę książek.


- Jest z Exmouth.


Przeczytała pod nosem listę przywozową, która była na paczce. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to właśnie w Exmouth przebywa pani Morgan. Czując przyśpieszone bicie serca, za pomocą nożyka otworzyła paczkę. Ostrożnie próbowała wyciągnąć górą, to co znajduje się w środku, ale było to zbyt ciężkie, więc położyła paczkę ostrożnie na podłodze i kucnęła, próbując ją wysunąć z opakowania. Pod palcami wyczuła styropian, a po chwili przed nią ukazało się coś, owinięte w folię bąbelkową, mające w czterech rogach styropian, zapewne chroniące ową rzecz przed uszkodzeniem. Na środku ujrzała przyklejoną kartkę, więc szybko ją chwyciła.


Panno Granger, wierzę, że prezent na otwarcie księgarni będzie pasował idealnie. Jacqueline nie ma o nim pojęcia, ale jestem pewien, że znajdzie pani dla Niej godne miejsce.


Z wyrazami szacunku

Dr hab. George Thomson

Założyciel i Ordynator Kliniki Onkologii w Exmouth

Kuzyn Jacqueline Morgan


P.S. Jacqueline bardzo dobrze znosi chemię, liczę, że w wirze pracy znajdzie pani chwilę, aby odwiedzić ją w Exmouth, byłaby przeszczęśliwa.


Ostrożnie rozcięła folię bąbelkową a jej oczom, ukazało się płótno, a na nim z wdziękiem patrzyła na nią, uśmiechnięta pani Morgan, spod grubej i solidnej oprawy. Hermiona usiadła na podłodze i ze łzami w oczach przejechała ostrożnie po policzku kobiety. Nawet płótno oddało prawdziwy blask tęczówek kobiety, tego niebieskiego spojrzenia, którym obdarowywała ją każdego dnia pani Morgan. Prezent, jaki otrzymała od doktora Thomsona, sprawił, że poczuła przyśpieszone bicie serca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że portret kobiety jest jedyną rzeczą, której tu brakowało. W końcu to pani Morgan stworzyła i wykreowała Oczytaną, pielęgnując ją przez ostatnie dwadzieścia lat swojego życia.


- Pani Morgan, będzie pani wisieć na honorowym miejscu – uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na portret, a słone łzy mimowolnie spłynęły po jej policzku.


~*~


- I jak Krzywołap? Może być?


Obróciła się wokół własnej osi, spoglądając na towarzysza, który siedział w fotelu. Jakby rozumiejąc powagę sytuacji, przechylił łepek w bok i mruknął pod nosem. Hermiona uznała to za pozytywną odpowiedź ze strony Krzywołapa i obróciła się w stronę lustra. Sukienka, którą kupiła kilka dni temu leżała na niej idealnie, co prawda podkreślała trochę wychudzoną sylwetkę dziewczyny, ale już nie mogła nic z tym zrobić. To, że nie miała czasu jeść, było wynikiem stresu i dużą ilością obowiązków spoczywających na jej barkach przez ostatnie tygodnie. Spryskała się perfumami, na usta jako ostatni etap makijażu nałożyła cielisty kolor szminki i odgarnęła kosmyki włosów za ucho. Postawiła tego dnia na rozpuszczone włosy, a nawet tego dnia szczęście jej dopisywało i włosy, które zawsze były jedną wielką kupą siana, dziś ułożyły się w delikatne, wdzięczne fale. Wsunęła stopy w nowo zakupione szpilki i chwyciła torebkę. Zanim opuściła sypialnie, uklęknęła przy fotelu, na którym spoczywał Krzywołap. Jej wewnętrzne dziecko uparcie siedziało w kącie, nie chcąc nigdzie się ruszać, była tutaj bezpieczna z Krzywołapem, który właśnie patrzył na nią wielkimi, złotymi oczami. Dotknęła miękkiego futra, uśmiechając się blado.


- Za kilka godzin będę z powrotem, miskę masz pełną jedzenia, wodę też masz świeżą. Na mnie już pora – ostatni raz podrapała go za uchem i ucałowała w nos. - Czy to normalne, że rozmawiam z tobą? - zapytała samą siebie. - No nic widzimy się niedługo, błagam Krzywołap, nie zdemoluj mi tym razem mieszkania – spojrzała na niego znacząco, przypominając sobie ostatnią sytuację, kiedy wróciła do domu po całym dniu spędzonym w księgarni, a po całej sypialni były rozrzucone jej skarpetki. Ten jakby doskonale rozumiał, o co jej chodzi, bo po chwili obrócił się do niej tyłem, wysoko zadzierając ogon ku górze. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i opuściła sypialnię.


Droga, którą pokonała do księgarni, zajęła jej dość sporo czasu, zważając na nowe szpilki, które ostatnio zakupiła. Co rusz łapała się na tym, aby nie stracić równowagi. To nie tak, że panna Granger nie potrafiła na nich chodzić, potrafiła i wychodziło jej to bardzo dobrze, tylko stres, który ją zżerał od środka, powodował drżenie nóg, za każdym razem kiedy stała na pasach czekając na zielone światło. Co rusz przestępowała z nogi na nogę, chcąc jak najszybciej znaleźć się w księgarni. Cieszyła się jedynie z tego, że wyszła z mieszkania, biorąc spory zapas czasu, przewidując taki obrót wydarzeń. Otworzyła drzwi, wyłączyła alarm i weszła do pomieszczenia.


I nastał ten dzień, którego Hermiona bała się jak nigdy przedtem. Za dwie godziny nastąpi ponowne otwarcie księgarni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby całe przedsięwzięcie, nie równało się z hucznym i eleganckim wieczorem, do którego namówił ją pan Hughes. Wygładziła instynktownie sukienkę, rozglądając się po pomieszczeniu. Niby czuła, że wszystko jest gotowe, ale jednak co rusz się obracała, szukając czegoś, co może poprawić czy przestawić, aby wyglądało idealnie. Od samego rana wypiła tylko kilka kaw, zdecydowanie będąc zbyt zestresowaną, aby zjeść jakikolwiek posiłek. Przeszło jej przez myśl, że gdyby profesor Snape pojawił się tutaj i widząc ją w takim wydaniu, zapewne długo nie musiałaby czekać, aż podsunąłby jej pod nos coś do jedzenia. Uśmiechnęła się nieśmiało na swoją wizję, widząc przed oczami mężczyznę w czerni. Telefon spoczywający w jej torebce zawibrował nagle, wyrywając ją boleśnie z rozmyślań. Długo jej nie zajęło, aby chwycić go do ręki i odczytać wiadomość.


Połamania nóg, Granger.


Severus Snape

Mistrz Eliksirów


P.S. Jadłaś coś?


- Oczywiście, że nic nie jadłam – skomentowała pod nosem.


To, w jaki sposób napisał, w jaki bezpośredni sposób zapytał, sprawiły, że jej myśli krążyły wokół kamiennego domu w Rye, gdzie zapewne znajdował się mężczyzna. Ciekawe co teraz robi, czy siedzi przed kominkiem w salonie, a może rozmawia z Draconem o jego problemach w Św. Mungu, a może parzy w kuchni zapewne którąś z rzędu kawę? Ziemia do Hermiony!, zaskrzeczało jej wewnętrzne dziecko, machając do niej ręką. Potrząsnęła głową, odrzucając od siebie resztki myśli, ostatnio coś za często rozmyśla o mężczyźnie, zdecydowanie zbyt często…


Uznam to za trzymanie kciuków z Pana strony.


Hermiona Smarkata-Kluska Granger

Właścicielka księgarni „Oczytana”


P.S. Oczywiście profesorze, całą górę jedzenia :)


Już nie doczekała się odpowiedzi. Zapewne odczytał między wierszami jej ironiczną odpowiedź na temat spożycia niezmierzonej ilości pokarmów. Niedane jej było dłużej zastanawiać się nad tym, gdyż z zamyśleń wyrwał ją dzwonek, umieszczony tuż nad drzwiami. Obróciła się na pięcie, widząc w wejściu rudowłosą piękność odzianą w sukienkę w kolorze grynszpanu, trzymającą w jednej ręce kwiaty, a drugą mającą wsuniętą pod ramie samego Harry’ego Pottera, który prezentował się równie imponująco, co jego żona. Tuż obok nich stał Ron w eleganckiej koszuli, z ułożonymi włosami, trzymający w prawej dłoni równie godny podziwu bukiet kwiatów, jaki raczyli mieć państwo Potter.


I nagle wszystkie emocje, które w niej siedziały, pożerając ją od środka, wyszły na zewnątrz. Jej uśmiech pełen od ucha do ucha, nie wyglądał zbyt przekonująco, gdy w jej oczach zagościły łzy. Nie były one spowodowane smutkiem, wręcz przeciwnie. Przyszli, zjawili się tak, jak ich o to nieśmiało poprosiła, tuż po rozmowie z panem Hughesem, który zasugerował jej, że tego dnia przyda się jej parę rąk do pomocy, a ona w pierwszej kolejności pomyślała o nich. Mimo że odsunęła się od nich, poprzez wycofanie się z magicznego świata oni wciąż byli przy niej. Wiedziała, że może liczyć na ich wsparcie, w każdej możliwej sytuacji.


- Przyszliście! - przytuliła się mocno do każdego z nich.


Spojrzała na rozradowane twarze przyjaciół. Jej wewnętrzne dziecko wyszło z kąta, również uśmiechając się ciepło, ale nieco pogodniej niż robiła to w tym momencie Hermiona, którą targały wszelkie możliwe emocje. Popadła ze skrajności w skrajność. W duchu cieszyła się jak dziecko, widząc ich, a z drugiej strony czuła się podle. Oni wciąż, byli dla niej, a ona na każdym możliwym kroku ich okłamywała, zakładając na siebie maskę, zatytułowaną wszystko u mnie w porządku. Przez ostatni siódmy rok w Hogwarcie idealnie zagrała swoją rolę wzorowej przyjaciółki. Przed oczami ujrzała Snape’a, któremu zwierzyła się z tylu rzeczy, o których nigdy nie miałaby serca powiedzieć swoim przyjaciołom. Wiedziała, że zamartwialiby się o nią, a chciała tego uniknąć. A przy starszym mężczyźnie? Sama nie była pewna, co ją kierowało, wylewając z siebie swoje słabości, może to, że po prostu ją słuchał i nie oceniał. Zaakceptował, każdą jej wadę, która w niej tkwiła.


- Obiecaliśmy, że ci pomożemy – zaśmiał się Potter, wręczając kwiaty przyjaciółce, a za jego przykładem poszedł Ron.

- Naprawdę nie musieliście nic kupować – zarumieniła się lekko, ocierając z kącików oczu łzy.

- Już nie marudź – zaśmiał się Ron, podając jej paczkę chusteczek, które z chęcią przyjęła. - Księgarnia wygląda obłędnie! - odezwał się, próbując w jakiś sposób oderwać ją od wyimaginowanego świata, w którym właśnie siedziała. Zamrugała i spojrzała na niego, dopiero po chwili doleciał do niej sens słów chłopaka. Kiwnęła głową w akcie podziękowania.

- To chyba będzie moje ulubione miejsce – zaśmiała się rudowłosa, zajmując miejsce na parapecie, gdzie było wyłożonych kilka wygodnych poduszek do siedzenia. Harry w tym czasie ściągnął z siebie marynarkę i odłożył ją koło Ginny.

- Więc jaki jest plan Hermiono? Co mamy robić?

- Musimy zaczekać na catering, który niedługo się zjawi, wtedy rozłożymy przekąski o tam – wskazała palcem na przygotowany jeszcze wczoraj wieczorem stół. - Trzeba będzie jeszcze przynieść wino, które mam w kartonach na zapleczu i… chyba to tyle – potarła zdenerwowana ręce, patrząc na nich.

- A potem? - zapytał Ron.

- Plan wygląda następująco, ty Ron, będziesz przy panu Hughesie, będziesz podawać książki do podpisania, będziesz po prostu przy nim, gdyby coś się działo. Może być? Poradzisz sobie?

- Coś ty Mionka, no pewnie, że sobie poradzę – zaśmiał się.

- Świetnie! - uśmiechnęła się lekko. - Ja wraz z Ginny będziemy na kasie, będziemy również mieć na oku stół z przekąskami – rudowłosa pokiwała głową, zgadzając się z planem. Hermiona podeszła za ladę, gdzie po chwili wyciągnęła z jednej ze szuflad małą kamerę. Spojrzała na nią, potem na zielonookiego. - Harry dla ciebie mam najważniejsze zadanie. Mam nadzieję, że pamiętasz jak działają mugolskie gadżety? - uniosła w górę kamerę, a chłopak pokiwał głową, uśmiechając się. Oczywiście, że pamiętał. Całe dzieciństwo spędził pod dachem z Dudley’em który za każdym razem chwalił się to nowymi gadżetami, które otrzymał od wujostwa Pottera. - Chciałabym, abyś nagrał księgarnię, jak wygląda teraz, jeszcze bez klientów, a potem chciałabym, abyś uwieńczył całe wydarzenie. Możesz to dla mnie zrobić?

- Jasne – chwycił kamerę do rąk, uważnie oglądając ją z każdej strony. - Mogę zapytać, dlaczego to jest aż takie ważne?

- Chciałabym pokazać pani Morgan, jak wygląda wyremontowana księgarnia, kiedy tylko ją odwiedzę. Mam nadzieję, że się jej spodoba – dodała ciszej, czując w oczach ponownie zbierające się łzy. Ginny podeszła do niej obejmując ją mocno.

- Na pewno się jej spodoba Hermiono – dotknęła jej policzka, uśmiechając się ciepło w jej stronę. - Wierzę, że już jest z ciebie dumna, z tego, co dla niej zrobiłaś.

- A my jesteśmy dumni z ciebie – dołączył się Harry, patrząc ciepło na nią spod okularów.

- No dobra, bo zaraz się cała rozkleję – zażartowała, machając dłonią przed twarzą, aby łzy znów się nie zaczęły z nich wydostawać.

Dzwonek nad drzwiami ponownie dał znać o czyimś przybyciu. Ron poszedł w tamtym kierunku, oznajmiając: odbiorę. Był to pracownik jednego z lokali gastronomicznych. Przekazał paczki z jedzeniem i schłodzonym winem musującym, kiwnął głową w stronę Hermiony, zostawiając ich po chwili samych.  Harry zaoferował się, że przyniesie czerwone wino z zaplecza, oraz lodowe tacki, na których można będzie postawić białe wino, aby było w odpowiedniej temperaturze na przybycie gości. Ron oświadczył, że rozłoży jedzenie, które właśnie dostarczono. Ginny korzystając z takiego obrotu spraw pociągnęła lekko Hermionę w bok patrząc na nią ze siostrzaną miłością.


- Jadłaś dziś cokolwiek? Jesteś strasznie blada.

- Jakoś nie miałam ochoty, mam cały czas ściśnięty żołądek, pewnie nic bym nie wcisnęła nawet.

- Stresujesz się – oznajmiła.

- I to jak – zaczęła wyginać palce, jak to miała w zwyczaju robić od jakiegoś czasu, próbując rozładować napięcie. - Cieszę się, że jesteście, inaczej nie dałabym sama rady.

- Zawsze jesteśmy Hermiono – pogłaskała ją po plecach. - Myślałaś o tym, żeby zjawić się na jutrzejszym zjeździe absolwentów?

- Myślałam, ale nie jestem pewna.

- Nic na siłę – powiedziała spokojnie, a Hermiona zauważyła w jej oczach taką dobroć, że automatycznie przywarła do przyjaciółki, mocno ją przytulając.


Nie wiedziała, ile mogła trwać w tej pozycji, będąc tuloną przez Ginny. Może trwało to pięć minut, dziesięć lub cały kwadrans, nim ktoś delikatnie im przeszkodził, chrząkając. Sprawiło to, że oderwała się od Ginny. Spojrzała w stronę, gdzie dobiegł dźwięk i ujrzała pana Hughesa ubranego w elegancką koszulę i nonszalancką marynarkę, która idealnie do niego pasowała. Kiwnął głową na powitanie i uśmiechnął się ciepło, jak miał w zwyczaju robić.


- Pan Hughes! Cudownie pana widzieć – uścisnęła dłoń mężczyzny. - Proszę poznać moją przyjaciółkę Ginny. Ginny Potter.

- Miło mi panią poznać pani Potter – podał dłoń Ginny. - Jak mniemam żona pana Pottera?

- A skąd pan wie? - wydukała rudowłosa, patrząc to na nią, to na Hermionę.

- Już się poznaliśmy – odezwał się Harry, który podszedł wraz z Ronem do pana Hughesa. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, Merlinie ci to nie mają żadnego problemu z nawiązywaniem kontaktów, pomyślała, lekko przekrzywiając głowę w bok.

- Widzę, że wszystko przygotowane, a dodatkowe ręce do pomocy również się znalazły – odezwał się pan Hughes, rozglądając się po pomieszczeniu. - Wybaczą mi państwo, jeśli pójdę się przygotować? - wskazał dłonią na kącik, który był przyszykowany do publikacji jego nowej powieści kryminalnej.

- Oczywiście, że nie. Może coś do picia panu zrobić?

- Na razie dziękuję Hermiono – kiwnął uprzejmie głową i odszedł, pod pachą ściskając aktówkę.

- To ja zabieram się za kamerowanie – odezwał się żwawo Potter.


Za namową Harry'ego, Hermiona wzięła udział w paru ujęciach jako nowa właścicielka księgarni, oprowadzając po wnętrzu, pokazując i prezentując, każdy kąt, aby pani Morgan mogła później zapoznać się z całością lokalu. Starała się podejść do tego na spokojnie, nie pozwalając, aby stres nad nią zapanował. Ginny w tym czasie zapaliła świece, które stały na ladzie, a przyjemny waniliowy zapach rozchodził się po całym wnętrzu. Wstawiła jeszcze kwiaty do wazonów, które przyniosła z Harrym oraz Ronem i ustawiła je w widocznym miejscu, które idealnie pasowały do eleganckiego charakteru wieczoru. Ron, zanim podszedł do pana Hughesa, przyciągnął z zaplecza balony z helem, o których Hermiona nie miała pojęcia, zapewne użył magii, aby je wyczarować. Uśmiechnęła się, widząc jak rudowłosy, przystraja ostatnimi aspektami księgarnię, ustawiając je tuż przy wejściu do lokalu. Jeszcze wczorajszego wieczoru, Hermiona przymocowała wielki napis: Ponowne otwarcie Oczytanej, który teraz był wisienką na torcie, wdzięcznie wisiał naprzeciw wejścia, co idealnie pasowało z granatowymi balonami, które naszykował Ron.


Godzina siedemnasta zbliżała się wielkimi krokami, a Hermiona nie mogła uwierzyć, kiedy przed sklepem zaczęli gromadzić się ludzie, oczekując wielkiego otwarcia Oczytanej. Spodziewała się paru osób, ale to, co ujrzała na chodniku przed lokalem, ścisnęło ją za serce. Stali tam elegancko ubrani mężczyźni w koszulach, kobiety w pięknych skrojonych sukienkach. Zapewne sam pan Hughes zaprosił trochę gości ze swojej strony. Zauważyła również parę nastolatków żwawo rozmawiających i co chwila wychylających głowy z tłumu, aby móc zajrzeć do środka.


- No to zaczynamy – spojrzała na przyjaciół oraz pana Hughesa, który kiwnął jej głową, starając się dodać jej nieco otuchy.


Otworzyła drzwi, a ludzie zgromadzeni na chodnikach powoli zaczynali wlewać się do środka. Kojarzyła z całego tłumu dość sporo twarzy, były to sąsiadki pani Morgan, jak również starzy klienci, którzy pamiętali Oczytaną, z dawnego wnętrza. Nieznajomi dla niej ludzie, którzy również się pojawili, kładli na jej dłoniach kwiaty i muskali ją w policzek, a panna Granger absolutnie nie spodziewała się takiego miłego powitania z ich strony. Po kilku minutach, kiedy tłum, się już nieco uspokoił, rozdała wraz z Ginny kieliszki z musującym winem i stanęła na środku księgarni, obserwując tłum zgromadzony przed sobą. Wzięła głęboki wdech.


- Witam was wszystkich serdecznie! Nie spodziewałam się takiego tłumu na ponownym otwarciu Oczytanej – przyznała się szczerze, a parę osób zachichotało radośnie. - Niezmiernie miło mi was gościć w nowym, wyremontowanym lokalu. Niektórzy z was mnie nie kojarzą, nazywam się Hermiona Granger, jestem nową właścicielką Oczytanej – przeszedł pomruk wśród zgromadzonych, zapewne dopiero teraz zdali sobie sprawę, że nie ma wśród nich pogodnej i uśmiechniętej właścicielki, jaką była pani Morgan. Spojrzeli uważnie na Hermionę. - Pragnę ten wieczór zadedykować pani Morgan, która zmaga się z chorobą nowotworową, a jej marzeniem było wyremontowanie tego lokalu, który był w jej ramionach przez ostatnie dwadzieścia lat. Byłaby przeszczęśliwa, widząc was tutaj – uniosła kieliszek w górę, a zgromadzeni goście zrobili to samo. - Wznieśmy toast za ponowne otwarcie Oczytanej i za panią Morgan, aby przeszła spokojnie leczenie i wróciła, jak najprędzej do nas – wskazała dłonią na duży obraz, który był w centralnej części księgarni. Na wszystkich spoglądała uśmiechnięta pani Morgan, spod grubej, ciężkiej ramy płótna, zapewne będąca szczęśliwą widząc zebranych tutaj gości. - Zdrowie pani Morgan!

- Zdrowie pani Morgan! - odpowiedzieli wszyscy, kosztując trunku.

- Również mam ogromną radość powitać w naszych progach pana Hughesa, który zgodził się towarzyszyć nam podczas tego wieczoru. - wskazała dłonią, a pan Hughes stanął u jej boku i uśmiechnął się ciepło w jej stronę, a następnie kiwnął głową do tłumu. - Wszyscy z państwa kojarzą doskonale pana Hughesa, który jest mistrzem swojego gatunku. Na swoim koncie ma całą pulę znakomitych powieści kryminalnych, z których większość z nich okazała się bestsellerami i utrzymują się od roku na samym szczycie listy najchętniej kupowanych powieści w Wielkiej Brytanii. Więcej o swojej nowej powieści opowie wam pan Hughes – wskazała na niego dłonią, oddając mu część tego wieczoru.

Hermiona stanęła za ladą i spojrzała na Oczytaną. Właśnie tak sobie wyobrażała ten wieczór. Gdyby pani Morgan tylko z nią tu była, zapewne by ją objęła w pasie i uśmiechnęła się ciepło w jej stronę, a Hermiona mogłaby się zatopić w jej błękitnych oczach, które emanowały nieskazitelną i prawdziwą dobrocią. Nawet teraz, wiedząc, że pani Morgan jest daleko od Londynu, czuła, że kobieta w jakiś nieopisany sposób jest tutaj z nią, że cały czas czuwa nad Hermioną i Oczytaną, jej małym wypielęgnowanym od dwudziestu lat dzieckiem, które trafiło w dobre ręce panny Granger.


~*~


Było po dwudziestej drugiej, kiedy udało im się posprzątać i zamknąć lokal. Emocje wciąż na niej siedziały, ciągnąc jej barki lekko w dół. Wszystko poszło idealnie, gdyby nie pomoc Harry'ego, Rona i Ginny, zapewne nie przeżyłaby tego dnia. Mimo że było już po wszystkim, wciąż czuła ogarniający ją stres wydarzeń z dzisiejszego wieczoru. Wciskając klucze do torebki, poczuła pod palcami chłodny ekran swojego telefonu. Spojrzała ukradkiem na przyjaciół, którzy właśnie rozmawiali między sobą i wyciągnęła telefon, mając cichą nadzieję, że będzie czekać na nią wiadomość od pewnego mężczyzny o hebanowym spojrzeniu. Poczuła lekkie ciepło na policzkach, kiedy zauważyła wiszącą nieodczytaną wiadomość. Z bijącym sercem otworzyła ją.


Mam nadzieję, że przeżyłaś ten wieczór Granger. Liczę na zdanie relacji.


Severus Snape

Mistrz Eliksirów


I poczuła się lekko, tak po prostu. Cały ciężar, który siedział na jej barkach, jakby został zdjęty, a ona uśmiechnęła się pod nosem. Już nic mu nie odpisała, wiedziała, że zdana relacja będzie najlepiej brzmiała na żywo, a możliwość spotkania się z nim raz jeszcze była naprawdę kusząca. Chowając telefon do torebki zauważyła wredny uśmieszek Ginny.


- Co jest?

- Z kim tak piszesz? - spojrzała na nią, a w świetle latarni mogła zauważyć mały błysk w oczach przyjaciółki. Poprawiła torebkę na ramieniu, odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na Ginny starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej przekonująco.

- Sprawdzałam godzinę.

- Jasne, jasne – zaśmiała się.

- Odprowadzimy cię, nie będziesz sama wracać o tej porze – oświadczył Potter, chwytając za dłoń swoją żonę. Chciała się z nim kłócić, że wcale nie muszą jej odprowadzać, że nie chce robić problemu, ale wiedziała, że z nim nie wygra tak łatwo, więc jedynie pozostało jej zgodzić się z Harrym, który swoją drogą był nieugięty w dyskusjach.

- Całkiem w porządku ten pan Hughes – powiedział Ron, a jej przyjaciele pokiwali głowami, zgadzając się z nim. - Jesteś z nas zadowolona Mionka, sprawdziliśmy się? - zaśmiał się Ron, lekko posyłając jej sójkę w bok.

- Oczywiście, że tak! Nie wiem, co bym bez was zrobiła – powiedziała całkiem poważnie, patrząc na nich. - Wiecie co, nie wiem, czy zjawie się na jutrzejszym zjeździe absolwentów.

- Hermiono – odezwał się Ron, patrząc na nią z góry. Mimo że miała buty na obcasie, musiała zadrzeć głowę wzwyż, aby spotkać się z ciepłym spojrzeniem przyjaciela. - Gdybyś tylko się zdecydowała wiedz, że tam będziemy, nie będziesz sama. Możemy nawet wszyscy razem się tam wybrać.

- Dziękuję Ron, ale nie chcę niczego obiecywać, na chwilę obecną jestem na nie.

Pokiwali głową, szanując jej decyzje. Kroczyli opustoszałymi ulicami Londynu, a ona czuła, że to miasto należy do niej, że to właśnie tutaj czuje się dobrze i bezpiecznie. Pomimo otaczającej ją magii w postaci przyjaciół, czy profesora Snape’a, wciąż była do niej niepewnie nastawiona. Wciąż otaczała ją nutka strachu, czy niepewności, związanymi z demonami przeszłości, które wciąż od przeszło dwóch lat ją nawiedzały. Zatrzymała się nagle, chwytając Rona za ramię. Ściągnęła z nóg szpilki, czując pod stopami goły krawężnik. Poczuła niewyobrażalną ulgę. Nowo kupione buty były śliczne, ale niewygodne. Przez tak napięty grafik, nawet nie miała czasu, aby ich rozchodzić, więc musiała teraz lekko pocierpieć. Harry zaoferował, że przetransmutuje jej szpilki w jakieś wygodne adidasy, ale podziękowała grzecznie. Mimo wszystko po kilku godzinach spędzonych na obcasach chłód, jaki emanował z ulicznego deptaku, był wybawieniem dla jej obolałych stóp.


Kierowali się do mieszkania Hermiony wspominając dzisiejszy wieczór. Widziała po nich, zwłaszcza po rodzeństwie, że te kilka godzin, które mogli spędzić z mugolami, na terytorium, którego nie znają, było dla nich czymś nowym. Najbardziej potwierdzała to Ginny, która co rusz szeptała Hermionie do ucha wypytując, w jaki sposób ta dziwna maszyna wypluwa paragon, albo dlaczego ludzie płacą czymś plastikowym, oprócz zwykłych mugolskich banknotów. Dyskretnie próbowała wytłumaczyć przyjaciółce, czym jest kasa fiskalna albo w jaki sposób działa karta kredytowa, a mina rudowłosej, która otwierała co rusz szerzej oczy, była przezabawna.


Nagle, gdzieś w oddali ujrzała czarną postać kroczącą ku nim. Przez moment przeszło jej przez myśl, że zmierza ku nim profesor Snape, jednak światła latarni, które rzucały mdłe światło na sylwetkę, dały jej do zrozumienia, że ku nim zmierza ktoś inny, niż zakładała. To nie jest ten chód, który znała u byłego profesora, ten był nieco inny, nie miał w sobie ani grama gracji, jak to miewał Snape. Był szybki i lekko chaotyczny, przez co poczuła zimne kropelki potu na karku. Zatrzymała się nagle.


- Co się dzieje? - Ron pochylił się w jej stronę, uważnie studiując, każdy cal jej twarzy, gdy ta się nagle zatrzymała. - Słabo ci?

- Ron, weź mnie za rękę, ramię, obejmij mnie w pasie, cokolwiek – powiedziała, wciąż wpatrując się w jeden, ten sam punkt, kiedy czarna postać zaczęła zbliżać się ku nim. Jak w zwolnionym tempie widziała jak kroczy ku nim Max, ze swoim firmowym uśmieszkiem na ustach. Cały czas pojawiał się tak nagle, tak z zaskoczenia wpadał na nią, nawet, teraz kiedy szła z przyjaciółmi dość późną porą. Nie wiedząc czemu, zmieszała się odrobinę, widząc go. Poczuła ulgę, gdy Ron położył dłoń na jej talii i przyciągnął ją lekko w swoją stronę. Spojrzał pytająco na nią, a potem na mężczyznę, który zbliżał się ku nim.

- Kto to jest? - szepnął Ron, ale nie dała rady mu odpowiedzieć, kiedy właśnie owa postać zagrodziła im drogę, patrząc to na państwa Potter, to na nią, a to na Rona i jego dłoń spoczywającą na jej talii.

- Cześć – przywitał się, a jego głęboki głos zawdzięczał jej w uszach. Przełknęła ślinę, lustrując jego sylwetkę. Musiała przyznać, że ten irytujący drań był przystojny. Merlinie... - Jestem Max, miło mi – podał dłoń Potterowi, potem jego żonie, a na końcu zmierzył ku Ronowi, który puścił Hermionę i uścisnął niepewnie dłoń nieznajomemu.

- Hermiono, to twój znajomy? - odezwała się Ginny, a ta już w myślach ją mordowała. Nie wiedząc czemu, chciała jak najdłużej utrzymać swoją anonimowość, a ruda ze swoim niewyparzonym językiem jak zwykle musiała wszystko zepsuć. Nie możesz mieć jej tego za złe, to nie jej wina, zaskrzeczało jej wewnętrzne dziecko, a ona niestety musiała się z nim zgodzić.

- O cześć Max, popatrz, nie zauważyłam cię – udała zdezorientowaną, ale nie wiedziała, czy chłopak połknął jej małe kłamstwo. - Co tu robisz? Mieszkasz gdzieś w okolicy?

- Tylko spaceruję, a wy? Podwójna randka? - zagadał, patrząc dłużej na nią, to na Rona.

- Bo… my… - zaczęła dość koślawo, jąkając się przy tym.

- Coś ty, nie musicie mi się spowiadać – zaśmiał się gardłowo. - Hermiono, możemy zamienić słówko? - nie wiedząc czemu, jej imię w jego ustach brzmiało dziwnie. Przyjemnie, pomyślała.

- Oczywiście, słucham cię Max – odeszła z nim lekko w bok, czując na swoich plecach palące spojrzenia przyjaciół.

- To nie może być przypadek, że znów na siebie wpadamy.

- Nie rozumiem, o czym mówisz...

- Dasz się skusić na kawę? - uśmiechnął się, pokazując przy tym szereg białych zębów, a ona nie wiedząc czemu, zatrzymała wzrok na jego wargach. Przełknęła ślinę. - W ramach rekompensaty za ten wypadek z rowerem.

- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.

- Tylko jedna kawa Hermiono.


Przybliżył się odrobinę, a ją uderzył zapach jego perfum, zapewne drogich perfum. Pomyślała o telefonie spoczywającym w torebce i o mężczyźnie, z którym korespondowała, z którym nic ją nie łączyło, ale czuła, że jest jedyną osobą, która jest w stanie zrozumieć jej zbłąkaną duszę. Nie miała ochoty zawierać nowych przyjaźni, nawet jeśli tyczy się to wyjścia na kawę. Max był cholernie przystojnym mężczyzną, z tajemniczym błyskiem w oku, ale jej wewnętrzne dziecko siedziało w kącie z założonymi rękami, patrząc na nią surowo. Poczuła się zdezorientowana, z jednej strony z niewyjaśnionych dla niej przyczyn trzymała się kurczowo dziwnej relacji, jaka ją łączyła z byłym profesorem, coś na kształt porozumienia, które jej oferował. To, w jaki sposób zjawiał się w księgarni tak bez powodu, jak zjawiał się z jedzeniem, sunąc aluzję o tym, że nic nie je, czy to, że z jaką łatwością udało się jej otworzyć przed nim. Jak wspólnie obalili dzielący ich nie jeden, a kilka murów, nieświadomie zbliżając się ku sobie, tworząc dziwną relację przyjaźni, jakby Snape w jakiś sposób tolerował jej osobę.


Max przekrzywił głowę w bok, oczekując odpowiedzi. Zmierzyła szybko jego sylwetkę, zatrzymując wzrok dłużej na umięśnionych ramionach, a potem na twarzy, gdzie znów widniał delikatny zarost, dodając jego twarzy charakterystyczny, tajemniczy aspekt. Zgrabne kości policzkowe podkreślały jego urodę, a ona znów pomyślała o Wiktorze, w którym podkochiwała się, jeszcze będąc młodą dziewczyną. Zauważyła, jak również zatrzymał spojrzenie na jej ustach, jak jeszcze ona chwile wcześniej i nie wiedząc, kiedy poczuła dziwny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Jej myśli znów zawędrowały do torebki i zahaczyły o mężczyznę, który nazywał ją Smarkatą-Kluską, który obronił ją w parku, przed grupą pijanych mężczyzn, który pomagał jej w księgarni w czasie remontu, który w jakiś dziwny i pokręcony sposób nawiązał relację ze zwykle pewnym siebie i naburmuszonym Krzywołapem. Z mężczyzną, który po prostu był obecny w jej życiu.


- Bardzo mi pochlebia twoja propozycja Max, ale niestety muszę odmówić – powiedziała spokojnie, zaciskając nieświadomie palce na szpilkach, które wciąż trzymała w dłoni. Zauważyła w jego spojrzeniu przebłysk żalu, który spowodował u niej nagłe wyrzuty sumienia. Już chciała coś powiedzieć, ale jej wewnętrzne dziecko pokiwało na nią złowrogo palcem.

- Z racji, że…? - zapytał spokojnym głosem, prostując barki.

- Z racji tego, że nie jestem zainteresowana – uśmiechnęła się przepraszająco, starając się w jakiś sposób zahamować tę niezręczną sytuację. - Dziękuję za propozycję Max, spokojnego wieczoru.

- Teraz już rozumiem twoją odpowiedź i absolutnie ją szanuję – delikatnie dotknął jej nadgarstka, podkreślając tym samym sens swoich słów, a miejsce, w którym jego palce zetknęły się z jej nagą skórą, zapłonęły żywym ogniem. Spojrzał w jej oczy, a ona nie wiedząc czemu, chciała się już oddalić, chciała uciec od tej krępującej sytuacji - Dobranoc Hermiono.


Odszedł w przeciwległą stronę, zostawiając ich samych. Hermiona spojrzała w miejsce, gdzie Max zniknął za zakrętem. Poczuła się dziwnie. Nie potrafiła dokładnie sprecyzować swoich uczuć, wciąż czuła na barkach lekkie poczucie żalu odrzucając go, ale było one nikłe w porównaniu lekkości, jaka nastąpiła, lekkości, która oblało jej ciało. Wsunęła dłoń pod ramię Rona i znów zaczęli kierować się do kamienicy Hermiony, a ona ponownie powędrowała myślami do Maxa. Chyba podjęła dobrą i właściwą decyzję, jaką mogła, gdyż nie chciała samej siebie zmuszać do czegokolwiek. Wcale nie jesteś taką Smarkatą Kluską, poradziłaś sobie świetnie, jej wewnętrzne dziecko uśmiechnęło się pochlebiająco w jej stronę, a ona musiała się z nim zgodzić. Gdzieś z tyłu głowy miała wizję profesora Snape’a, który był sprawcą, że podjęła taką, a nie inną decyzję. Merlinie...



~*~

Dzień dooobry! ♥


Było mi ciężko napisać o otwarciu Oczytanej, zapewne przez mój perfekcjonizm chciałam, aby wszystko wyszło idealnie. Był to najbardziej wymagający i czasochłonny wątek w tym rozdziale. Mam cichutką nadzieję, że dałam z nim radę.


Jest to również najdłuższy rozdział, który się pojawił. Odczuliście, że ten rozdział był nieco dłuższy niż poprzednie? (ma on 15 stron w Wordzie). Jestem ciekawa czy zauważyliście jakąś różnicę :)


I jakie wrażenia?

Śmiało podziel się swoją opinią w komentarzu, będzie mi niezmiernie miło przeczytać parę słów od Was 💕


Kolejny rozdział już niebawem, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia 🤗



Całuję,

Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.