wtorek, 26 stycznia 2021

Rozdział 8 - Kierunek Rye

 

Hermiona siedziała na zapleczu i co chwila głośno kaszlała, kiedy do jej nozdrzy wdzierał się duszący pył. W lokalu było pełno kurzu, co mogło tylko oznaczać rozpoczęty remont. Ekipa remontowa wkroczyła kilka dni wcześniej i w tym czasie zdążyli już zburzyć ścianę, która dzieliła ją od pustego obok lokalu, robiąc pełno kurzu i hałasu.


Wyciągnęła nogi przed siebie, lekko je rozprostowując. Siedziała na zapleczu, w którym znalazły się wszystkie książki dotychczas będące rozłożone na półkach. Było tam tak mało miejsca przez kartony, że za każdym razem, kiedy tylko chciała się obrócić, boleśnie tłukła sobie guza na ramieniu. Właśnie przeglądała listę zamówień, która o dziwo z każdym dniem coraz bardziej się powiększała. Przykleiła listę przewozową na karton, w którym znajdowały się tomy historyczne, chwilę wcześniej przez nią spakowane. Odłożyła gotowe zamówienie na stos przygotowanych paczek tuż pod drzwiami, oczekującymi na kuriera, który miał się zjawić lada chwila.


Upewniając się, że wszystkie nadesłane zamówienia ma już gotowe dla kuriera, z ulgą przymknęła powieki. I znów pojawił się przed oczami profesor Snape. Hermiona próbowała rozgryźć mężczyznę, jego zachowanie, ale jeszcze się jej to nie udało. Ciągle powtarzała sobie jak mantrę, profesor Snape człowiek zagadka. Od ich ostatniego spotkania, znów minęło kilka dni. Hermiona mogła przysiąc, że mężczyzna chyba ma jakąś zabawę z tego, bo zjawia się raz na kilkanaście dni, a potem odchodzi i znów to samo, zjawia się jakby gdyby nic. Jakby takie zachowanie było dla niego czymś normalnym.


Ostatni raz profesor Snape był u niej w mieszkaniu kilka dni wcześniej. Właśnie wtedy pani Morgan przyjęła chemię i wyszło na jaw, że Hermiona próbowała skoczyć z Blackfriars Railway Bridge. Nikt oprócz niej ani pani Morgan o tym nie wiedział. Nawet jej przyjaciele nie mieli pojęcia, jak długo Hermiona to planowała. I zjawił się taki Snape, który pozwolił się jej otworzyć i zrobiła to, nie wiele myśląc. Dała upust emocjom, które ciążyły na jej sercu od dłuższego czasu. Początkowo czuła obrzydzenie do samej siebie, jakim prawem zakłóca spokój komuś, kto miał własne problemy na głowie, myśląc, że przejmie się pyskatą gówniarą. Jednak cichy głosik w jej głowie szeptał, że dobrze się stało, a Snape potraktuje jej wyznanie całkiem poważnie, nie oceni, nie będzie wyśmiewać. Zaakceptuje. Tak po prostu. Nie oczekiwała wtedy z jego strony użalania się nad jej osobą. Jego milczenie było najlepszą odpowiedzią, jaką mogła otrzymać.


Poczuła przyśpieszone bicie serca, kiedy widziała przed oczami jak profesor Snape obejmuje ją ramieniem. Nie wiedząc czemu, delikatnie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Nie pamiętała nic, co działo się potem. Obudziła się na kanapie, a obok niej spał Krzywołap. Profesor Snape zapewne wyszedł jeszcze przed świtem. Nie winiła go za to, nie był jej opiekunem, ani niańką. Nie chciała jego rozczulania, w sumie Snape chyba nawet nie potrafi się nad kimś rozczulać, więc taka sytuacja nie miałaby zapewne miejsca.


Z zamyśleń wyrwał ją kierownik ekipy remontowej. Nie wiedziała, kiedy mężczyzna wszedł do zaplecza, patrząc na nią zmęczonym wzrokiem. Cały był brudny od kurzu, a okulary zjechały mu niebezpiecznie na nos. Poprawił je, zakładając ręce na biodra.


- Kierowniczko – zwrócił się do niej, a to określenie niezwykle ją bawiło za każdym razem, kiedy je słyszała. – Na dziś już skończyliśmy, chłopaki zatynkowali ściany, muszą teraz przeschnąć. Po weekendzie będziemy pracować dalej – powiedział, kiedy razem weszli do szarego pomieszczenia.

- Świetna robota, panie Smith - powiedziała z uznaniem. - Proszę zabrać chłopaków, należy się im zasłużony odpoczynek – uśmiechnęła się w stronę mężczyzny.

Pan Smith wraz ze swoimi pracownikami pożegnali się z nią, życząc jej miłego weekendu, a następnie wyszli na ulicę, mijając się w drzwiach z kurierem. Był to młody, wysoki chłopak. Miał on bardzo szczupłe i długie ręce, a miedziane włosy, gładko były ulizane na głowie. Kiwnął na powitanie, witając się z dziewczyną. Zmrużył zielonkawe oczy, spoglądając na kartkę z adresami odbiorców. Mruknął pod nosem, że jeden adres odwiedzał już cztery razy, po czym wyszedł, żegnając się krótkim do widzenia. Hermiona zbytnio nie rozumiała, co miał na myśli rudowłosy. Może zdarzyło się tak, że ktoś kilkakrotnie składał zamówienie, ale było ich ostatnimi czasy tak wiele, że nie mogła wszystkiego spamiętać. To chyba dobrze, że kupują i wracają, pomyślała, przekręcając kluczyk w drzwiach.


~*~


Weekend minął Hermionie nieco leniwie. Całe dnie spędziła w łóżku, czytając książki albo bawiąc się z Krzywołapem. W poniedziałek rano, kiedy była już w księgarni otrzymała telefon z centrali kurierskiej. Starsza kobieta, po drugiej stronie oświadczyła, że z powodów technicznych całego systemu, nie może wysłać do niej kuriera. Hermiona była zdenerwowana, wiedząc, że kurier będzie dopiero za pięć dni, a tak zależało jej, by jej klienci jak najszybciej dostali swoje zamówienia, które prędzej czy później złożą. Odświeżyła zakładkę w komputerze, zatytułowaną zamówienia, a tam widniało tylko jedno zamówienie złożone jeszcze zeszłego popołudnia.


Długo nie myśląc, spakowała książki do kartonu. Raz jeszcze spojrzała w szczegóły zamówienia i chwyciła za długopis. Na małej kartce zanotowała adres odbiorcy, dziwiąc się, że nie znalazła nigdzie nazwiska osoby składającej zamówienie. Kliknęła potem w zakładkę szczegóły płatności, gdzie widniał napis opłata przy odbiorze.


Chwyciła za kartkę, patrząc ponownie na adres, a potem otworzyła przeglądarkę w telefonie. Rye miasteczko w Anglii położone w hrabstwie East Sussex leżące 86 km na południowy wschód od Londynu – przeczytała pod nosem. Co mi szkodzi?, pomyślała. Następnie sprawdziła jeszcze odjazdy pociągów. Zostawiła ekipę pana Smitha i udała się na stację kolejową St Pancras International. Sprawdziła dokładnie peron i z ulgą stwierdziła, że ma jeszcze dziesięć minut. Z książkami pod pachą, udała się na peron 12, z którego odjeżdżał pociąg do Dover Priory.


Nadjeżdżający pociąg sprawił, że ludzie, którzy byli wokół Hermiony niecierpliwie zaczęli się kierować w stronę składu. Dziewczyna poprawiła sobie książki pod pachą i weszła jako ostatnia, ustępując tłumowi, który niezwykle się między sobą przepychał. Przewróciła oczami i weszła do wagonu, tam rozejrzała się w lewo, potem w prawo. Żadnego wolnego miejsca, westchnęła. Stanęła nieco z boku pomiędzy przedziałami. Pociąg ruszył zamaszyście, a Hermiona prawie upadła. Syknęła z bólu, rozmasowując sobie obolałe ramię.


Cały pociąg wypełniła gwara rozmów pasażerów nieszanujących innych, również podróżujących tym pociągiem. Przymknęła powieki, starając się nie słuchać opowiadań starszej kobiety na temat jej ostatniej wizyty u gastrologa, młodego mężczyzny chwalącego się ile to on nie wypił poprzedniego wieczoru, albo pary nastolatek chichoczących nad ekranem telefonów. Pokręciła głową, czując pulsujący ból głowy. Rozmowy zwiększyły się na sile, a Hermiona myślała, że jej głowa zaraz eksploduje. Na dodatek jeszcze jakiś kilkulatek zaczął krzyczeć na cały wagon, zwracając uwagę wszystkich pasażerów.


Po czterdziestu minutach udręki pociąg zatrzymał się na stacji Ashford International. Z ulgą opuściła pociąg, łapiąc świeże powietrze. Poprawiła książki, które zaczęły jej ciążyć i spojrzała na tablicę informacyjną. Pociąg jadący w kierunku Eastbourne miał się pojawić za piętnaście minut, co sprawiło, że Hermiona miała czas na zakup biletu do stacji Rye, w której mieszkał odbiorca przesyłki.


Z biletem w ręce usiadła na ławce, chowając głowę między kolanami. Ból głowy wciąż pulsował niemiłosiernie, a ona starała się oddychać miarowo. Odda tylko przesyłkę i spokojnie wróci do domu, do Krzywołapa. Uśmiechnęła się na wspomnienie nadąsanego kota, który rano nawet nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem, gdy opuszczała mieszkanie. Głośnik nad nią zatrzeszczał i po chwili przemówiła starsza kobieta, oświadczając, że pociąg jadący do Eastbourne pojawi się na peronie 2. Poprosiła jeszcze o zachowanie bezpiecznej odległości i niezbliżanie się do krawędzi peronu, a następnie wyłączyła mikrofon. W ciągu kilku minut nadjechał pociąg. Drzwi otworzyły się automatycznie i wyszła z nich garstka ludzi. Z ulgą Hermiona znalazła wolne miejsce tuż przy oknie. Postawiła książki obok siebie na siedzeniu i przymknęła powieki. Pociąg ruszył łagodniej niż ten jadący w kierunku Dover Priory.


Kilkanaście minut później Hermiona wyciągnęła z torebki telefon i ponownie uruchomiła przeglądarkę. Weszła w ostatnią kartę i zaczęła czytać pod nosem informacje na temat miasteczka Rye, do którego się kierowała.


- Rye to miasteczko położone nad rzeką Rother – mruknęła, przesuwając palcem w dół. – W czasach rzymskich było to miasteczko portowe i centrum handlu – ponownie przejechała nieco niżej. – Najlepszy widok rozchodzi się z wieży kościoła St. Mary’s Parish Church, a także wieży Ypres, które są jednocześnie najstarszymi budynkami w mieście. Poniżej znalazła jeszcze parę zdjęć malowniczego miasteczka.


Zaszyła się w galerii malowniczej mieściny, gdy tak nagle i niespodziewanie poczuła ostre szarpnięcie. Pociąg zaczął zwalniać. Szyld za oknem wskazywał, że znaleźli się na stacji Appledore, która była przedostatnią stacją. Jakiś głos nad nią, należący do mężczyzny ogłosił, że z przyczyn technicznych pociąg kończy swój bieg na stacji Appledore.


- To chyba jakieś żarty – warknęła pod nosem, chwytając za książki. Wyszła na peron, rozglądając się dookoła. W ten ukazał się jej postawny mężczyzna, ubrany w granatowy uniform, a plakietka na jego marynarce oznaczała, że jest kierownikiem pociągu. - Przepraszam, czy pociąg już nie pojedzie dalej?

- Sieć w kierunku Rye została zerwana. Pociąg utknął tu na parę dobrych godzin.

- Parę to znaczy ile?

- Pewnie dopiero rano naprawią sieć. – wzruszył ramionami.

- Czyli pociągi nie kursują w obu kierunkach?

- Dokładnie - odpowiedział beznamiętnym tonem, jakby ta sytuacja była dość częsta i nie robiła na nim wrażenia.

- W jaki sposób mogę dostać się do Rye? Jest tu jakiś autobus? Cokolwiek?

- Tam – wskazał palcem. – Jest wejście do dworca autobusowego, jeśli się pani pośpieszy, to może złapie jeszcze jakiś autobus.

Nie musiał jej dwa razy powtarzać, poprawiła książki pod pachą i puściła się biegiem w kierunku dworca. W holu ujrzała puste okienko do kasy, więc czym prędzej pobiegła tam, mocno ściskając paczkę. Siedziała tam pulchna kobieta żująca ciastko z kremem. Rzuciła na Hermionę pytające spojrzenie, gdy ta wręcz ledwo się zatrzymując, wpadła na ladę. Wielce niezadowolona dłożyła ciastko na papier, który był nim zapakowany. Hermiona odniosła wrażenie, że jej pojawienie się zakłóciło spokój kobiety.


- Dzień dobry, o której jest najbliższy autobus do Rye? - wydusiła na jednym tchu.

- Jest za – spojrzała powoli na swój zegarek, który był na jej pulchnym nadgarstku. Hermiona miała wrażenie, że metalowy łańcuszek trzymający go, zaraz niebezpiecznie pęknie. – Trzy minuty.

- To poproszę bilet – wyrzuciła szybko. W myślach wyobraziła sobie tylko, jak morduje tę kobietę. Jej ruchy były tak wolne, jakby siedziała w tym okienku za karę. Hermiona w tym czasie wyciągnęła z torebki banknot, kładąc go na ladę. Zaczęła stukać zniecierpliwiona paznokciami o blat, kiedy kobieta jeszcze wolniejszym ruchem chwyciła za plik biletów, odrywając jeden z nich. Hermiona nie mogła dłużej już czekać, wyrwała kobiecie bilet z dłoni, kiedy ta wolnym ruchem wysunęła pulchną dłoń w jej kierunku.

- Autobus numer sto trzy – usłyszała za sobą jeszcze głos kobiety.

Wybiegła z holu dworca, zauważając stojący autobus z numerem 103 na zapalonym silniku. W ostatnim momencie wpadła do autobusu przed zamknięciem drzwi. Opadła na siedzenie dysząc ciężko. W pojeździe siedziała starsza elegancka kobieta czytająca gazetę, młody chłopak ze słuchawkami na uszach i jakiś mężczyzna z tyłu autobusu, który zapewne drzemał. Pojazd zawył nieprzyjemnie i w końcu ruszył, podskakując złowrogo na dziurach. Hermiona spojrzała za okno na panoramę i musiała stwierdzić, że całkiem inne jest tu życie niż w mieście. Wszystko było takie spokojne, nikt nigdzie nie biegł. Rozciągające się wzdłuż łąki, a także rzeka Rother płynąca leniwie. I w ten pomyślała o pani Morgan, która też znajduje się w takiej spokojnej wiosce poza miastem. Uśmiechnęła się do siebie, mając nadzieję, że pani Morgan jak najlepiej znosi chemię.


Nagle ściemniło się mocno, a z zachodu przywiało parę chmur osiadających nisko nad ziemią. Gdzieś z dala zdało się słyszeć grzmoty, a starsza kobieta podskoczyła na siedzeniu, chwytając za kapelusz. Droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność, kiedy w końcu autobus zatrzymał się na jedynym przystanku w Rye. Hermiona opuściła pojazd i wyciągnęła karteczkę ze spodni, która była już mocno pogięta. Autobus zawył nieprzyjemnie i odjechał, zostawiając ją samą na przystanku. Rzuciła okiem na adres i już miała wyciągnąć telefon z torebki, nim potężny huk rozciął niebo na pół, a deszcz momentalnie spadł na ziemię. Hermiona odgarnęła z twarzy mokre kosmyki włosów i chwyciła za telefon, chcąc włączyć nawigację.


- Brak zasięgu? - spojrzała z niedowierzaniem na ekran. - Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy? - warknęła sama do siebie, idąc tylko w jej znanym kierunku.

Było jej niewyobrażalnie zimno, była cała przemoczona i strasznie głodna. Przeklinała samą siebie, że nie zjadła rano żadnego śniadania, a zegarek na jej nadgarstku oznaczał, że zbliża się już czternasta. Poprawiła książki pod pachą, które były owinięte czarną grubą folią, przez co mogła być spokojna, że deszcz mimo wszystko ich nie uszkodzi. Spojrzała na świstek papieru, który wciąż ściskała w dłoni. Tusz na nim zaczął się rozpływać po wpływem deszczu tracąc powoli dane odbiorcy.


Głośny dźwięk zwrócił uwagę dziewczyny, która podniosła głowę. Z daleka nadjeżdżało rozpędzone auto, które nawet na moment nie zwolniło, a Hermiona została oblana od góry do dołu potężną strugą wody.


- Palancie! - krzyknęła za samochodem, machając wściekle ręką.

Kierowca nawet nie zwrócił na nią uwagi i po chwili zniknął za zakrętem. Hermiona starała się iść jak najszybciej, a jednocześnie ostrożnie, bo ścieżka, którą podążała, była wyłożona kamieniem, który w zetknięciu z deszczem był niebezpiecznie śliski. Co rusz łapała się na tym, by nie stracić równowagi.


- Na jakim odludziu mieszka! - warknęła, myśląc o odbiorcy. – Nawet żywego ducha tutaj nie ma – powiedziała, mijając kolejne z kolei domki, w których nie paliło się żadne światło.

Jaka była wściekła na firmę kurierską, że mają przerwę techniczną, na tego odbiorcę, że mieszka właśnie tutaj i na pogodę, że akurat musiało padać dziś, kiedy ona jest w Rye. Warga drżała jej z zimna, a ręce mocno zaciskały się na książkach, które przycisnęła do piersi, jakby były tarczą obronną. Zauważyła, że minęła dawno główne centrum miasteczka i droga, którą teraz podąża, jest praktycznie niezamieszkała. Gdzieniegdzie stało parę domków rozrzuconych na dużym terenie. Z daleka widziała rzekę Rother, spokojnie płynącą pomimo szalejącej burzy.


Szła krętą ścieżką, która była wyłożona kamieniami, a na końcu niej stał kamienny dom z numerem 9 na drzwiach. Okna były okute w czarne okiennice, a ze środka nie wydostawało się żadne światło. Hermiona niepewnie zapukała, mając nadzieję, że właściciel będzie w środku, a jej cała ta wyprawa nie pójdzie na marne. Drzwi przed nią nagle się otworzyły, przez co odskoczyła w tył zdezorientowana. Nikt przed nią się nie pojawił, stała sama w progu nie będąc pewna, co ma zrobić, nim usłyszała czyjś głos dobiegający ze środka.


- Jestem w salonie, proszę wejść.

Zamknęła za sobą drzwi, które niemiłosiernie zaskrzypiały. Skrzywiła się lekko, marszcząc czoło. Odgarnęła z twarzy mokre kosmyki i jeszcze mocniej przycisnęła książki do siebie, rozglądając się wokół. Gdzieś po lewej stronie zauważyła wylewające się mdłe światło na korytarz. Niepewnie skierowała się, do jak myślała salonu. Pomieszczenie było w ciemnych kolorach, a na ścianach nie zauważyła żadnych obrazów. W rogu stała pokaźna biblioteka, kominek oraz sofa ze skórzanymi fotelami. Udało się jej jeszcze zarejestrować parujący kubek, który stał na stoliku obok fotela.


- Dzień dobry, przyszłam doręczyć paczkę z Londynu, z księgarni – rozejrzała się wokół.

- Ostatnio był taki młody chłopak.


Wzdłuż kręgosłupa przeszył ją zimny dreszcz, gdy usłyszała głos tuż za sobą. Odwróciła się na pięcie, ale nikt za nią nie stał. Instynktownie mocniej przycisnęła książki do siebie. Zdawało się jej jakby, kojarzyła skądś ton głosu. Jej wewnętrzne dziecko, które siedziało skryte w kącie, podpowiadało jej, że tak naprawdę wie z kim ma do czynienia, że wie, kto znajduje się w pomieszczeniu razem z nią. Jakaś niewidzialna bariera osłabiła jej zmysły i w tym momencie trudno było się jej skupić. Podświadomie, gdzieś z tyłu głowy, czuła, że zna odpowiedź, że wie, kim może być nieznajomy, ale w tym momencie, gdy strach przejął kontrolę nad całym ciałem, poczuła się zagubiona i zdezorientowana.


Przełknęła gulę w gardle, mocniej zaciskając palce na książkach. Nie podobała się jej ta cała sytuacja, powinna zostać w Londynie i poczekać na kuriera, a nie wyruszać samej, nie wiadomo gdzie, spotykając, nie wiadomo kogo. Jej wewnętrzne dziecko pokręciło głową na niemądry pomysł panny Granger.


- Z powodów technicznych osobiście dostarczam zamówienie – oznajmiła drżącym z zimna głosem. Nagle usłyszała szelest za sobą i odwróciła się energicznie na pięcie. Krew z twarzy zdawała się odpłynąć, a nogi zadrżały niebezpiecznie. – Malfoy... – zdołała tylko tyle wyszeptać, nim straciła przytomność.







~*~

Dzień dooobry! ♥


Mam nadzieję, że nie usnęliście przy takiej ilości opisów w tym rozdziale! Chyba jest to pierwszy rozdział do tej pory, który miał ich aż tak wiele, ale nie chciałam ich pomijać, było wręcz to kluczowe w tym rozdziale.


I jak się Wam podoba? Nie mogę się doczekać Waszej opinii. Każdy komentarz, bardzo pobudza Panią Wenę do dalszej pracy ♥


Dziękuję również Rickmanickiej za pomoc i podsunięcie pomysłów dotyczących podróży naszej Hermiony do Rye ♥ Przyznam się, że moja Wena twórcza w tamtym momencie była nieźle zblokowana...


Kolejny rozdział pojawi się na początku lutego razem z Narkotykiem, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia ♥



Całuję,

Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.

sobota, 9 stycznia 2021

Rozdział 7 - Niedokończona rozmowa


  Hermiona nie rozumiała, dlaczego właściwie denerwowała się przed zbliżającym się wieczorem. Supeł w żołądku zacisnął się do tego stopnia, że w ciągu dnia nie mogła wcisnąć w siebie pełnowartościowego posiłku, wypiła tylko kilka herbat i wsunęła paczkę maślanych herbatników jeszcze zanim wyszła z mieszkania. Wskazówki zegara w zastraszającym tempie mknęły na przód, pozostawiając jej coraz mniej czasu do zamknięcia księgarni. Przecież to tylko kawa, zapewniła samą siebie. Wygładziła instynktownie sukienkę, którą dziś ubrała. Oczywiście, pod żadnym względem nie starała się wyglądać jak najlepiej, było to tylko spotkanie z byłym profesorem, a nie randka. Na swoją mało inteligentną myśl zaśmiała się głośno. Uznała, że sukienka będzie odpowiedniejszym strojem na kawę niż szorty i bluzka na ramiączkach. Schowała do teczki ofertę architekta, którą jej złożył z rana i wyłączyła komputer. Rozejrzała się raz jeszcze za siebie i chwyciła za klamkę, wcześniej odwracając plakietkę z otwarte na zamknięte. Ponownie spojrzała za siebie, jakby ociągała się tylko z wyjściem na zewnątrz. To tylko Snape, zapewniła samą siebie. Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi, wychodząc na chodnik.


W ten ujrzała mężczyznę, stał oparty o ścianę kilka metrów dalej, wpatrując się w jezdnię. Ubrany był w czarną koszulę i czarne spodnie. Kolorystyka dokładnie jak za czasów szkolnych, pomyślała. Włosy miał związane rzemykiem, a parę kosmyków okalały jego ziemistą twarz, ukazując zarys kości policzkowych. Nigdy przez całą edukację nie widziała mężczyzny w takim wydaniu. Snape wyglądał ludzko, jak kuriozalnie to nie brzmiało. On jakby wiedział, że stał się obiektem rozmyślań, oderwał wzrok od ulicy i spojrzał na nią, prostując barki. Schowała pęk kluczy do torebki i podeszła do mężczyzny.


- Dobry wieczór profesorze.

- Dobry wieczór panno Granger – kiwnął lekko głową, a ona mogła przysiąc, że zlustrował ją spojrzeniem od góry do dołu. Snape chyba po raz pierwszy w życiu ujrzał Pannę–Wiem–To-Wszystko w sukience. Zawsze można ją było spotkać w dżinsach czy za dużych swetrach przesiadującą w szkolnej bibliotece. Sukienka była prosta, przed kolano z długim rękawem bez zbędnych ozdób, bez dekoltu. Musiał przyznać, że taka prosta stylizacja pasowała do młodej kobiety, jaką była Granger, do takiego mola książkowego. Uśmiechnął się wrednie na tę myśl. Wyciągnął w jej stronę kubek termiczny, który pożyczył ostatnim razem. - Przydał się, a kawa była znośna – rzucił niezwykle miło. - Idziemy?

- Oczywiście.


Szli w zupełnej ciszy, a Hermiona kompletnie nie wiedziała, co powiedzieć, jak zacząć rozmowę. Ukradkiem spoglądała na mężczyznę, ale kiedy tylko ją na tym przyłapał, obróciła szybko głowę, czując zarumienione policzki. Instynktownie gładziła swoją sukienkę, nie mając pojęcia co zrobić ze swoimi dłońmi, a wykręcanie palcami na pewno nie wyglądało elegancko. Chociaż jej wewnętrzne dziecko sądziło inaczej i kilka razy się łapała na tym, aby ich nie wykręcać. Zacisnęła więc dłonie w piąstki, co musiało wyglądać buntowniczo. Zauważył to również profesor Snape posyłając jej pytające spojrzenie. Nagle Hermiona, która pogrążona była całkowicie w myślach, pisnęła głośno i już myślała, że wyląduje jak długa na ziemi, nim ramiona Snape’a złapały ją mocno w pasie. Ostrożnie spojrzała na niego, rzucając tylko, dziękuje.

- O własne nogi się zabijesz Granger. - rzucił wrednie. - Gorzej niż Longbottom.


Zadrżała. Wciągnęła powietrze ze świstem, zaciskając ponownie dłonie w piąstki, tym razem robiąc to celowo. Supeł ponownie zacisnął się w żołądku, widząc przed oczami przewijające się obrazy z wojny. Snape chyba zauważył jej nagłą zmianę, bo po chwili wyczuła, jak świdruje ją wzrokiem, ale nie obchodziło jej to. W nozdrzach czuła zapach krwi, spalenizny. Słyszała krzyki, które rozrywały bębenki. Widziała martwe ciała, zgliszcza zamku, śmigające mroczne zaklęcia nad głowami. Poczuła szarpnięcie w ramię, które powaliło ją na kolana. Schowała głowę, starając się uniknąć klątwy, która wędrowała w jej stronę. Była zbyt słaba, by sięgnąć po różdżkę, zbyt słaba, żeby się bronić. Zacisnęła mocniej powieki, starając się usunąć tę wizję ze swojego umysłu.


- Granger, Granger – ktoś wołał ją jakby przez mgłę. Nie chciała się odezwać, nie mogła. Czuła jak wizja wciąga ją jeszcze mocniej, jeszcze silniej sprawiając, że brakło jej tchu. Spadała przez ciemną otchłań, zupełnie jakby weszła do głębi oceanu, która porwała jej sparaliżowane od strachu ciało. - Granger! - usłyszała ponownie ten głos, tylko tym razem był wyraźniejszy, bardziej stanowczy. - Spójrz na mnie, wszystko już w porządku. Granger słyszysz mnie? Granger...


Poczuła czyjś dotyk na swoich dłoniach. Poczuła jak ktoś, odsunął jej dłonie z twarzy. Do nozdrzy doleciało świeże powietrze, prawie się nim zachłysnęła, usuwając z nozdrzy resztki zapachu krwi. Uchyliła powieki, widząc parę ciemnych oczu, które się w nią wpatrywały. Obróciła głowę, widząc, że siedzi na kuckach na chodniku, a wokół niej zgromadziła się grupka ciekawskich spojrzeń. Koło Snape’a znajdowała się kobieta, która wyciągnęła w jej stronę dłoń. Hermiona spojrzała na nią, ale jej nie przyjęła.


- Najmocniej przepraszam, że wpadłam na panią. Biegłam na autobus.

- Ja, ja… - rozejrzała się ponownie, widząc, że parę gapiów wlepiała w nią nachalne spojrzenie.

- Możesz wstać? - zapytał Snape.

- Chyba tak, przecież to nic takiego – syknęła po chwili i spojrzała w dół. Jej kolana były skąpane w szkarłatnym płynie, zwęziła brwi, czując nieprzyjemne mrowienie. Poczuła jak Snape łapie ją pod pachę unosząc w górę.

- Proszę mi wybaczyć – rzuciła błagalnie kobieta i po chwili wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek oraz plastry w kartonowym pudełku. - Tylko takie mam, są mojego synka.

- A wy co się gapicie? - tuż nad swoją głową, usłyszała stanowczy głos profesora Snape’a. - Zajmijcie się własnymi sprawami. Rozejść się! - grupka gapiów, która wciąż przy niej stała mruknęła coś niezadowolonego pod nosem i rozeszli się po chwili, oglądając się ostatni raz za siebie.

- Przepraszam, zaraz zamykają przedszkole, muszę odebrać dziecko – wstała wciskając w dłonie Snape’a chusteczki i paczkę plastrów. - Raz jeszcze najmocniej panią przepraszam – i oddaliła się, biegnąc w stronę przystanku, gdzie właśnie podjechał autobus z numerem 11.

Profesor Snape chwycił ją pod ramię i pomógł usiąść na ławce, która znajdowała się nieopodal. Rzucił tylko, że zaraz wraca i zniknął, oddalając się w stronę małej drogerii, która była po drugiej stronie ulicy. Hermiona wpatrywała się tępo w jezdnię, odganiając od siebie zbierające się w oczach łzy. Nie wiedziała, ile minęło czasu pięć minut, dziesięć nim poczuła, że ktoś się zbliża. Snape uklęknął przed nią z małą butelką wody utlenionej. Wcisnął w kieszeń spodni paragon wraz z monetami i odkręcił butelkę.


- Może szczypać – uprzedził, polewając ranę wodą utlenioną. Dziewczyna zasyczała, zaciskając dłonie na skrawku sukienki.


To było takie dziwne uczucie, kiedy Snape był tak blisko niej. Opatrywał jej skaleczenie, a ona nie wiedząc czemu, poczuła się bezpiecznie, tak po prostu bezpiecznie. Poczuła, jak przykłada chusteczkę pod raną, aby szkarłatny płyn, nie spłyną dalej. Gdy oczyścił już ranę, chwycił za paczkę plastrów, którą zostawiła mu kobieta. Mogła usłyszeć jego parsknięcie, kiedy oderwał zabezpieczającą folię plastra. Poczuła jego dotyk na skórze, gdy przyłożył go do rany, a dziwny dreszcz przeleciał wzdłuż kręgosłupa. Spojrzała na swoje lewe kolano i parsknęła śmiechem, widząc plaster z animacją jednej z kreskówek.


- Nigdy mi pan tego nie zapomni – wskazała na dziecięce plastry, gdy opatrzył jej drugą ranę. Na jego ustach widniał wredny uśmieszek.

- Nigdy, będę ci to wypominał tak długo, jak będę żył – a ona mimo wszystko również się uśmiechnęła.

- Przepraszam profesorze za tę sytuację, zamyśliłam się po prostu – rzuciła, spoglądając przed siebie na czerwony autobus, który ruszył na zielonym świetle. W jednym z okien ujrzała kobietę, która doprowadziła ją do takiego stanu.

- Chcesz o tym porozmawiać? - już otwierała usta, jednak nic sensownego z nich nie wyleciało. Zamknęła więc je i pokręciła przecząco głową. Snape wydawał się, że rozumie, nie naciskał jej dłużej. Podniósł się z ławki, spoglądając na kobietę, która wciąż na niej siedziała.

- Dasz radę iść? Chyba że odpuszczamy sobie kawę?

- Dam radę, spokojnie. To tylko stłuczone kolano – chwyciła za torebkę, a Snape wcisnął w jej dłonie buteleczkę wody utlenionej, chusteczki oraz kartonik z plastrami.

- Zatrzymaj, może ci się kiedyś przydadzą.

- Mam nadzieję, że nie – wrzuciła je do torebki. - Więc dokąd idziemy?

- Zobaczysz, pewnie znasz to miejsce.

Szli powoli przed siebie, a Hermiona lekko kuśtykała. em zaczęła być ciepłą kluchą, taką zasmarkaną kluchą. Musiała wziąć się w garść, przecież to było tylko stłuczone kolano. Chociaż jej wewnętrzne dziecko, które siedziało w kącie, pokiwało, przecząco głową. To nie było tylko stłuczone kolano, to była stłuczona dusza, to była rana, która ponownie się otworzyła. Wzięła głębszy wdech odsuwając od siebie martwą twarz Neville’a.


Spojrzała na profesora Snape’a i zatrzymała się tak nagle, jakby ją olśniło. Zajęło mu chwilę, aby zorientować się, że kobieta nie dotrzymuje mu kroku. Obrócił się za siebie, przekrzywiając głowę w bok. Zrobił jeden raz drugi krok w stronę panny Granger.


- Dziękuję profesorze i przepraszam.

- Nie bądź ciepłą kluchą, przestań się już mazać, idziemy.

- Czy pan właśnie siedział w mojej głowie?

- Mam ciekawsze rzeczy do robienia niż siedzenie w umyśle Panny-Wiem-To-Wszystko, czyż nie?

- To dlaczego nazwał mnie pan ciepłą kluchą? - spojrzała na niego spod byka.

- Bo wyglądasz jak ciepła klucha tylko zasmarkana – wzruszył ramionami, odpowiadając całkiem poważnie. Wskazał palcem na szyld jednego ze sklepów, na którym widniał napis Polecamy świeże domowe kluski, pod którym właśnie stali. - Nie jestem tak bezczelnym typem, aby włazić do czyjegoś umysłu z buciorami. Wybacz, jeśli tak pomyślałaś. Całkiem poważnie Granger, wyglądasz jak zasmarkana klucha.

- Nigdy nie słyszałam milszego komplementu – skrzywiła się lekko, drocząc się z nim.

Nim się obejrzała, znaleźli się w kawiarni, w której spotkała go kilka tygodni temu. Poczuła dziwne uczucie w żołądku, kiedy Snape przepuścił ją w drzwiach, przytrzymując je. Kiwnęła głową w akcie podziękowania, a Snape podszedł do lady i zaczął zawzięcie rozmawiać o czymś z baristką. Hermiona nie zdążyła niczego usłyszeć, bo wrócił do niej, wskazując ręką na stolik w kącie sali.


- To nasz stolik.


Hermiona usiadła na tym samym miejscu co ostatnio. Był to dokładnie ten sam stolik, przy którym dosiadła się do profesora Snape’a. Najbardziej odizolowane miejsce od pozostałych stolików w kawiarni. Już miała założyć nogę na nogę, ale czym prędzej zrezygnowała, czując nieprzyjemny ból. W niedługiej chwili zjawiła się obok nich baristka, pytając o zamówienie.


- Panno Granger – kiwnął głową, dając jej pierwszeństwo.

- Poproszę latte.

- A dla pana? - spytała młoda dziewczyna, notując zamówienie w małym notesie.

- Duże americano.

- Coś słodkiego do kawy? Polecam dziś sernik wiedeński z brandy oraz polewą czekoladową.

- Dla mnie tylko kawa, dziękuje.

- Również pozostanę przy kawie – odpowiedział Snape, a dziewczyna odeszła, kiwając głową.


Po niedługiej chwili, którą przesiedzieli w niezręcznej ciszy, wróciła do nich baristka, kładąc na stoliku ich zamówienie. Hermiona z uśmiechem chwyciła za swoją szklankę, upijając ciepły płyn. Zauważyła, jak kąciki ust profesora, minimalne uniosły się w górę. Kciukiem potarł dolną wargę, patrząc wyczekująco w stronę kobiety. Czując zaczerwienione policzki, szybko chwyciła za serwetkę, wycierając mleczną pianę z ust. No ładnie Granger, mruknęła w myślach.

- Jak się czujesz jako nowa właścicielka księgarni?

- Jestem lekko zestresowana, to nowe wyzwanie w moim życiu, ale czuje, że podołam. Za niecały tydzień wkracza ekipa remontowa, księgarnia będzie nie do poznania. – uśmiechnęła się pod nosem, widząc przed oczami projekt, który złożył jej architekt.

- Szybko wprowadzasz zmiany.

- Było to marzenie pani Morgan, od dłuższego czasu chciała zrobić remont, ale zawsze było coś ważniejszego. Dlatego moim pierwszym celem będzie odnowienie księgarni.

- Na jak długo ją zamkniesz?

- Zależy, ile to potrwa, mam nadzieję, że tylko miesiąc. Chociaż nie zawieszę działalności, będę wysyłać książki pocztą, zawsze to jakieś wyjście.

- Dobry pomysł panno Granger.

- Dziękuję profesorze. – spojrzała w jego czarne oczy, a on zrobił to samo, usilnie się w nią wpatrując. Hermiona poczuła się lekko zawstydzona, więc spuściła wzrok, wpatrując się w swoje kolana. Severus Snape pochwalił mój pomysł, Merlinie świat się kończy! - Mam jeszcze jeden zamysł, chciałabym zorganizować spotkanie z autorami, którzy będą promować swoje nowe dzieła. Tym samym księgarnia się wybije, stanie się bardziej popularna, mam nadzieję – dodała już nieco ciszej.

- Masz jakiś plan, to już coś. – kiwnął głową w aprobacie.

- Dlaczego chciał się pan ze mną spotkać? Chyba nie chodziło, aby zapytać o księgarnie, prawda? - wyrzuciła w końcu siebie to, co nurtowało ją od kilku dni.

Profesor Snape chwycił za swoją filiżankę upijając americano. Potem oparł się o krzesło, wpatrując się w towarzyszkę. W tym spojrzeniu było coś tak tajemniczego, że Hermiona nie miała pojęcia, o czym myśli profesor Snape. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, również chwyciła za swoją szklankę, starając się tym razem nie ubrudzić mleczną pianą.

- Długo myślałem o tobie, panno Granger.

Hermiona niemal zakrztusiła się kawą. Profesor Snape posłał jej pytające spojrzenie, a ona uniosła dłoń w górę, dając mu do zrozumienia, że zaraz się uspokoi. Po niedługiej chwili otarła z oczu łzy, czując się jak kompletna idiotka. Chrząknęła, oczyszczając gardło.


- Co dokładnie pan myślał? - zapytała, a jej głos brzmiał już nieco lepiej.

- Dlaczego odsunęłaś się z naszego świata.

- Mówiłam już panu.

- Tylko wciąż tego nie rozumiem – odłożył na stolik pustą już filiżankę. - Jesteś piekielnie zdolną – rozejrzał się na boki – Czarownicą – dodał nieco ciszej, pochylając się w jej stronę.

- To już nie jest moje miejsce, nie należę do tego świata, moje miejsce jest tutaj, wśród mugoli.

- Dlaczego tak uważasz? - ciągnął ją za język.

- Bo nie pasuje tam, nigdy nie pasowałam. Taka szlama jak ja w magicznym świecie? Proszę mi wybaczyć, ale moja historia już się zakończyła.

- Nie jesteś żadną szlamą – warknął, chwytając ją za dłoń, jakby miało to pomóc podkreślić wagę wypowiedzianych słów. Hermiona spojrzała na niego, a potem na stolik, gdzie trzymał ją za dłoń. Jej wewnętrzne dziecko schowało się w kącie, przykrywając grubym kocem.

- Widocznie w czymś się nie zgadzamy – podniosła rękę w górę, uwalniając się z uścisku mężczyzny. Zaczęła buzować w niej złość. Jakim prawem Snape raczył dawać jej kazania? Jak mógł podważać jej decyzję? Po chwili znalazła się obok nich młoda dziewczyna, która wcześniej przyjmowała ich zamówienie. – Poproszę rachunek.

- Oczywiście – zniknęła, oddalając się do kasy.

- Nie skończyliśmy rozmowy Granger.

- Ja skończyłam profesorze Snape – powiedziała, dobitnie podkreślając, każde słowo.

Kelnerka ponownie się zjawiła, kładąc na stoliku rachunek. Hermiona tylko rzuciła okiem na świstek papieru i już chwyciła za torebkę, nim dobiegł ją głos mężczyzny.


- Ja płacę.

- Potrafię za siebie zapłacić – mruknęła, wyciągając na stolik pudełko z plastrami, wodę utlenioną i paczkę chusteczek. W końcu udało się jej wyciągnąć portfel, który położyła przy pustej już szklance.

- Kobieta nie będzie płacić w moim towarzystwie – Snape wcisnął kelnerce w dłoń kilka banknotów i kiwnął na nią głową, by już odeszła. Hermiona podniosła na niego wzrok, wrzucając ponownie wszystko do torebki.

- Sama bym za siebie zapłaciła – wstała, zarzucając na ramię torbę.

- Powiedziałem już, że nie będziesz płacić w moim towarzystwie – rzucił to takim tonem, że wiedziała, iż nie wygra z nim. Jego głos był cichy, ale powodował nieprzyjemne dreszcze na plecach, zupełnie jak za czasów szkolnych, gdy ktoś wysadził kociołek na jego zajęciach. Wyprostował barki, dodając: możesz przeznaczyć te pieniądze na coś innego, nie wiem, kupisz karmę dla swojego kota czy coś.

- Albo ja zaproszę pana następnym razem na kawę – odpowiedziała, dziwiąc się samej sobie za taką bezpośredniość. Czuła, jak stres, który zbierał się w niej przez ostatnie tygodnie, powoli ulatuje. Profesor Snape uniósł w charakterystyczny dla niego sposób brew ku górze.

- I tak wtedy za nas zapłacę – rzucił, przepuszczając ją w drzwiach.


Spojrzała na niego buntowniczo, zakładając ręce pod biustem. Z jej oczu cisnęły błyskawice, a ten widok niezwykle rozbawił profesora Snape’a. Dał to po sobie ukryć, nakładając na swą twarz maskę surowego profesora. Hermiona odrzuciła na bok loki i ponownie na niego spojrzała, mając już nieco łagodniejsze spojrzenie.

- Dziękuje za zaproszenie, ale proszę mi teraz wybaczyć, Krzywołap na mnie czeka – profesor Snape na jej słowa przekrzywił głowę w bok.

- To chyba nie jest normalna relacja z kotem...

- Mam tylko jego – mruknęła pod nosem. - Do widzenia profesorze – rzuciła, nie odwracając się już za siebie. Snape jeszcze przez chwile spoglądał na oddalającą się sylwetkę dziewczyny, nim nie zniknęła mu z oczu, mieszając się z tłumem Londyńczyków.

~*~


Now I've had the time of my life

No, I never felt like this before

Yes, I swear, it's the truth

And I owe it all to you


'Cause I've had the time of my life

And I owe it all to you


Bill Medley, Jennifer Warnes - (I've Had) The Time Of My Life




Hermiona wraz z Krzywołapem siedziała na kanapie, wpatrując się w ekran telewizora. Co rusz ocierała łzy z policzków podczas kultowej sceny z filmu Dirty Dancing. Zawsze podczas ferii wiosennych w Hogwarcie, oglądała ten film razem z mamą, wcinając ciastka i popijając lemoniadę. Jej tata nigdy nie rozumiał fenomenu tego filmu i zawsze w tym czasie wychodził pomajsterkować przy samochodzie, zostawiając kobiety same.


Krzywołap również wydawał się zainteresowany seansem, gdyż ani razu nie mruknął, ani nie zakłócił oglądania swojej pani. Leżał z wyciągniętymi łapami, wesoło machając ogonem. Hermiona miała już chwytać kolejne ciastko, nim usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na Krzywołapa i zwlekła się z kanapy, ocierając resztki łez z policzków. Nie wiedziała, kto, śmiał jej zakłócić koniec filmu. Nikogo się nie spodziewała, zwłaszcza o tej porze. Poprawiła luźnego kucyka na głowie i otworzyła szeroko drzwi.


- No nie – warknęła ni to zszokowana, ni to zła.

- Nie dokończyliśmy rozmowy panno Granger.

Snape wepchnął się jej do mieszkania, nawet się z nią nie witając. Stanął pośrodku salonu, spojrzał na nią ubraną w luźne dresowe spodnie, trochę za dużą koszulkę z logo jakiegoś zespołu, oraz skarpetki w jeże, a potem na kota, który władczo wciąż leżał na kanapie, machając ogonem. Jego wzrok spadł potem na stolik kawowy zapełniony okruszkami po ciastkach, opakowaniem po czekoladzie, a także w połowie pustą butelką po winie.

- Jasne, może pan wejść – rzuciła ostro widząc jak Snape usadawia się na jej sofie.

- Co ty płaczesz? - zapytał, widząc jej czerwone oczy i opuchnięte policzki.

- Film oglądałam – odpowiedziała, siadając obok niego.

- To chyba kiepski był ten film.

- Pan nic nie rozumie – wskazała ręką na telewizor. – Jak każdy facet, wy nic nie rozumiecie.

Snape puścił jej uwagę mimo uszu. Machnięciem różdżki pozwolił sobie przywołać kieliszek z kuchni i pod czujnym wzrokiem kobiety nalał odrobinę rubinowego płynu. Hermiona prychnęła na jego poczynania. Zdała sobie sprawę, że Snape chyba zaczął tolerować jej osobę, jak bardzo kuriozalnie to nie brzmiało. Jakby nic wparował jej do mieszkania, usilnie domagając się wyjaśnień. Pewnie gdyby ta sytuacja miała miejsce na początku, gdy wpadł na nią w księgarni, Snape nigdy by się nie posunął do takich czynów.


- Jakie to wstrętne – wykrzywił usta, odkładając kieliszek na stolik.

- Jest słodkie, jakby pan nie zauważył.

- No czuje właśnie. Jakbyś nie mogła mieć wytrawnego – Hermiona spojrzała na niego z litością.

- Mógł pan przynieść własne, jak już pan mi się wprosił do mieszkania. Jestem zajęta, jakby pan nie widział.

- No właśnie widzę Granger – machnął ręką na stolik, a ona jedynie wzruszyła ramionami.

Chwyciła pilot i wyłączyła telewizor na napisach końcowych. Podkuliła nogi pod brodę i spojrzała na niego. Minął tydzień od ich ostatniego spotkania w kawiarni. Od tego czasu nie mieli ze sobą kontaktu, a Hermiona odetchnęła trochę. Czuła, że zareagowała za ostro podczas ich ostatniej rozmowy, a Snape tak naprawdę niczemu nie zawinił. Gdzieś w duchu pocieszała samą siebie i usprawiedliwiała, że właśnie przechodziła te dni w miesiącu, więc dlatego pewnie zachowała się tak, a nie inaczej.


- Chciałem dokończyć naszą ostatnią rozmowę – odezwał się Snape.

- Musimy o tym rozmawiać? Naprawdę nie chcę w tym momencie – podkuliła jeszcze bardziej nogi, a głos stał się pusty, bez wcześniejszej dawki zirytowania, którą mu pokazała na powitanie. - Porozmawiamy, ale nie dziś.

- Coś się stało panno Granger? - usiadł bokiem, spoglądając na nią. Zdziwił samego siebie, że nawet wyleciało mu to pytanie z ust, a w jeszcze większym szoku był, kiedy Granger odpowiedziała.

- Dostałam wiadomość od pani Morgan, dziś przyjęła pierwszą chemię.

I wtedy wszystko stało się dla niego jasne. Nagłe zniknięcie kobiety oraz przejęcie jej księgarni przez Granger. Zauważył jak dziewczyna, ociera łzę z policzka, która już zapewne nie była spowodowana wcześniej oglądanym filmem. Uniosła głowę, spoglądając na niego przekrwionymi oczami.


- Dlaczego właśnie ona? - zapytała, oczekując wyjaśnień.

- Życie nie jest sprawiedliwe, panno Granger.

- Mam dług wdzięczności u pani Morgan – spojrzała mu głęboko w oczy. - Powstrzymała mnie, kiedy chciałam skoczyć z Blackfriars Railway Bridge.


Zadrżał minimalnie. Spojrzał na dziewczynę, która schowała głowę między kolana. To już nie była ta sama pyskata, wszechwiedząca uczennica, irytująca wszystkich na każdym kroku, swoim zachowaniem i wiedzą, którą chcąc czy nie chcąc, wielu jej zazdrościło. Snape otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nic z nich nie wyleciało. Siedziała przed nim zgarbiona młoda kobieta, a on nie wiedząc czemu, poczuł okropny żal do niej. Uniosła na niego spojrzenie, a jej wzrok był pusty. Nie znalazł tam łez, była tam nicość, która przeraziła go do szpiku kości. Uzmysłowił sobie, że rozpoczął się nowy etap, że właśnie w gruzach poległ kolejny dzielący ich mur.


- Po zakończeniu szkoły zjawiłam się w Londynie, nie mając dokąd pójść. Hogwart przez ten czas był moim domem, schronieniem, azylem. Przez cały dzień włóczyłam się po Londynie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu, kiedy zapadł zmrok, a ludzie wrócili do swych mieszkań, Londyn opustoszał. To dziwne, prawda? Tętniące miasto życiem umarło na kilka godzin, jakby dając mi chwilę wytchnienia. – urwała na moment. - Znalazłam się na krawędzi Blackfriars Railway Bridge. Wpatrywałam się w dół płynącej rzeki, byłam gotowa do skoku nim u mojego boku, zjawiła się pani Morgan. Stanęła obok mnie na krawędzi. Nic nie mówiła, milczałyśmy przez pięć minut, dziesięć, albo godzinę, nie mam pojęcia, czas zdawał się stać w miejscu. W pewnym momencie wyciągnęła w moją stronę dłoń i wie pan, co mi powiedziała? Zaufaj mi. Te dwa słowa. A ja nie wiedząc czemu, zaufałam obcej kobiecie. - spojrzała na niego. - Wie pan co, mnie w niej przekonało? Co powstrzymało mnie przed skokiem? Jej oczy. Piękne błękitne oczy, z których czułam dobro, dobro, które aż od niej biło. Byłam gotowa popełnić samobójstwo. O niczym innym nie myślałam w ostatnich tygodniach szkoły, a gdy już stałam tam pewna siebie, zjawiła się ona. - lekko się uśmiechnęła na swoje słowa. - Pani Morgan tamtego wieczoru zaproponowała mi nocleg. Później zaoferowała mi pracę w księgarni i pomogła znaleźć to mieszkanie. - zatoczyła dłonią koło przed sobą. - Zaopiekowała się mną, kiedy nikogo przy mnie nie było – ostatnie zdanie dodała już nieco ciszej, jakby mówiła sama do siebie.


Podniosła na niego wzrok, było to pełne bólu przeszywające spojrzenie. W jej oczach zgromadziły się gorzkie łzy, które zaczęły spływać po zaróżowionych policzkach. Potrząsnęła głową, jakby chciała odsunąć od siebie złe myśli. Snape zauważył jak dziewczyna, zbliża się do niego, a potem opiera delikatnie głowę na jego ramieniu. Nie był pewien, co powinien zrobić w tej sytuacji, powinien coś odpowiedzieć na jej wyznanie? A jak tylko pogorszy sytuację? Zdecydował się na przyciągnięcie panny Granger bliżej siebie. Ostrożnie położył dłoń na jej ramieniu, kciukiem kreśląc małe kółka.


Po kilkunastu minutach zauważył, że musiało to pomóc, a dziewczyna opanowała swój szloch, co jakiś czas tylko pociągając niezdarnie nosem. Nie oderwała się ani milimetr od niego, czując się niezwykle bezpiecznie. Snape nie wiedział, co miał począć, czy powinien już ją odsunąć od siebie? Czy powinien poczekać, jak sama uzna, że już jest gotowa? Oparł swój podbródek na jej głowie, delikatnie przymykając oczy, a do jego nozdrzy doleciał zapach truskawkowego szamponu, który w gruncie rzeczy był nawet przyjemny. Panna Granger zaczęła oddychać miarowo, a profesor Snape zauważył po chwili, że zasnęła.


~ 10 września Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom ~





~*~

Dzień dooobry! ♥



Dzisiejszy rozdział jest dłuższy niż poprzednie.

Powoli odsłaniamy trudną przeszłość Hermiony. Co sądzicie o rozdziale?

Miło będzie poznać Waszą opinię, która jest dla mnie bardzo cenna ♥



10 września - Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom

Myśli samobójcze dotykając kobiet i mężczyzn, bez względu na ich wiek. Osoba, zagrożona może dawać nam sygnały, których nie powinniśmy w żaden sposób lekceważyć (podejmowanie ryzykowanych działań, wspominaniu o popełnieniu samobójstwa, drastyczna zmiana zachowania, wycofanie się z kontaktów towarzyskich, przygotowywanie się do śmierci - pisanie testamentu, listu pożegnalnego - sygnałów jest o wiele więcej, których nie powinniśmy lekceważyć).


Patrzmy i obserwujmy ♥ Niby nic takiego, a może komuś uratujemy życie! ♥



Kolejny rozdział już niebawem, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia ♥



Całuję,

Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.