środa, 9 listopada 2022

Rozdział 24 - Dyniowe latte

Nadeszła jesień. Słońce delikatnie przenikało pomiędzy koronami drzew. Czerwono-złote liście, opadały bezwładnie niczym w zaklętym tańcu na pobliskie alejki, tworząc kolorowy warkocz, po którym dumnie stąpali spacerowicze. Czasem można było dostrzec skaczące wiewiórki, które swoim puchatym, rudym ogonem, machały zalotnie do siedzących na ławkach mugoli. Pogodna aura towarzyszyła mieszkańcom Londynu, którzy chętnie korzystali z ostatnich ciepłych i bezchmurnych dni, całymi rodzinami przemierzając w wolnym kroku pobliskie parki. Chodniki usłane były kolorowymi liśćmi, rozdmuchiwane przez delikatny i nieco onieśmielony wiatr.


- Jesień to moja ulubiona pora roku.


Profesor Snape spojrzał na nią, znad czytanego kryminału. Na jego ustach pojawił się pół uśmiech. Przewrócił kartkę, rzucając pod nosem: jest dość znośna. Hermiona uniosła kąciki ust w górę, ogrzewając dłonie o gorący kubek malinowej herbaty. No tak, cały profesor Snape, pomyślała wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem, które siedziało obok niej na kanapie.


Nie wiedziała jak ani kiedy profesor Snape stał się dość częstym gościem w jej mieszkaniu. Zazwyczaj zjawiał się bez zapowiedzi, jak miał w zwyczaju robić, spędzając z nią trochę czasu. A Hermionie taki obrót wydarzeń nawet odpowiadał. Lubiła jego towarzystwo, a widok, siedzącego w jej salonie, na jej fotelu dawnego profesora, czytającego jej książki był dość miły i błogi, co również potwierdzało wewnętrzne dziecko, uśmiechając się nieco skromnie, nieco wstydliwie pod nosem.


Odkąd rozpoczęła farmakoterapię, miała dziwne przeświadczenie, jakby profesor próbował mieć ją pod kontrolą. Oczywiście nie tą toksyczną i pełną grozy kontrolą co robi, co myśli, z kim rozmawia, a raczej kontrolę odzianą w płachtę troski, jak się dziś czuje, jak minął dzień, na co miałaby ochotę. W jakimś małym stopniu czuła się nieco lżej, mając świadomość, że jest pod opieką mężczyzny, zupełnie, jakby jej wewnętrzne dziecko właśnie tego potrzebowało.


- Bóle brzucha już ustąpiły?


Zapytał tak spokojnie i naturalnie, jakby chciał podjąć rozmowę na temat jutrzejszej pogody, a nie uzyskać informacje o procesie leczenia. To chyba właśnie w nim lubiła najbardziej. Zawsze potrafił celnie i delikatnie trafić w dany moment, nie powodując, że nawet na chwilę ogarnęło ją uczucie zażenowania, czy niepokoju. Przebłysk podświadomości podsunął jej myśl, że profesor Snape posiadał w sobie ogromną empatię, którą przez większą część swojego życia dusił w sobie, nie dzieląc się nią z otaczającym światem. A to, że zdecydował podzielić się właśnie z nią, sprawiło, że wraz ze swoim wewnętrznym dzieckiem poczuła, jakby ktoś właśnie otoczył ją mocno ramieniem, szepcząc wprost do ucha: jeszcze będzie pięknie.


- Jest dość lepiej - przyznała się skromnie. Uważnie obserwowała jak smukłe palce mężczyzny, bezgłośnie zamknęły czytany kryminał, by następnie odłożyć go na stolik. A potem tak naturalnie po prostu spojrzał na nią, sprawiając, że coś przyjemnego rozlało się wzdłuż kręgosłupa. - Już nie spędzam poranków z głową w toalecie - na jego ustach pojawił się skromny uśmiech. Sposób, w jaki dobrała słowa, przyczyniły się do tego, że na chwilę jego poważna twarz rozluźniła się, sprawiając, że wyglądał o kilka lat młodziej.

- Będzie tylko lepiej - hebanowe spojrzenie przeniósł na wiszący na ścianie zegar. - Masz ochotę na spacer? Albo kawę? Pogoda jest dość znośna - przez określenie znośną, profesor Snape miał na myśli słońce i zero deszczu, który miał pojawić się już na dniach, strasząc mieszkańców Londynu obliczem humorzastej i bezwzględnej jesieni.

- Świetny pomysł. Krzywołap, idziesz z nami - postanowiła, spoglądając na małe cielsko wygrzewające się na parapecie. - Świeże powietrze tobie też się przyda.


Jak mocno profesor Snape bronił się nogami i rękoma, opowiadając na prawo i lewo, jak to nie cierpi tego sierściucha, tak samo, był pierwszą osobą, która ubierała mu szelki, przygotowując do spaceru. A Krzywołap, chyba polubił towarzystwo tego nieco nadąsanego, nieco humorzastego czarodzieja. Hermiona stwierdziła jednego dnia, że chyba pasują do siebie idealnie, a gdy tylko profesor Snape usłyszał jej słowa, prychnął tak głośno, że obrażony Krzywołap wyszedł do łazienki z wysoko zadartym ogonem.


Słoneczna niedziela zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Chodnikami przechadzali się zakochani, trzymając się za ręce, biegały dzieciaki, ściskając w dłoniach kasztany, a nawet miłośnicy sportu znaleźli kawałek przestrzeni, by powyginać rozleniwione ciała. Hermiona wzięła kilka głębszych wdechów, czując, jak jej nozdrza zaatakowane zostały ziołowo-cytrynową mieszanką. Kondycji nie miała za nic, wciąż była przeraźliwie osłabiona, czując, jak jej nogi raz po raz, odmawiały posłuszeństwa. Najmniejszy wysiłek fizyczny wymagał od niej wielkiego poświęcenia. To zabawne, jak choroba, która ogarnia umysł, potrafi odebrać wszelkie siły witalne, sprawiając, że nawet wstanie z łóżka, porównywalne jest z przebiegnięciem maratonu.


Przystanęli przed pasami, oczekując na zielone światło. Wyczuła na sobie intensywne spojrzenie mężczyzny i mimowolnie, nie kontrolując samej siebie, poczuła, jak policzki oblewają się szkarłatną czerwienią. Uspokój się Hermiono, mruknęło wewnętrzne dziecko, ciągnąc rączką za skraj płaszcza. Spojrzała w dół, uśmiechając się niewinnie.


- Mogę? - zaproponował, wyciągając ku niej ramię. A Hermiona nieco onieśmielona, nieco zaskoczona, wsunęła swoją dłoń pod jego ramię. Wyczuła, jak serce automatycznie oblało się przyjemnym ciepłem, ściskając je delikatnie. Pierwszy raz od dawna poczuła się bezpieczna, mając przeświadczenie, że jej wewnętrzne dziecko odczuło to samo, puszczając, kurczowo trzymany płaszcz.


Zatrzymali się przed kawiarnią, w której niegdyś już byli. Nie wiedziała, czy profesor zabrał ją tam całkowicie, czy może celowo, z góry zakładając taki plan. Jednak nie chciała w tamtej chwili się nad tym zastanawiać. Jak kuriozalnie to nie brzmiało, czuła, że to właśnie było ich miejsce. W małym ogródku przed lokalem rozstawione były wygodne fotele z poduszkami, z głośników wydobywała się smętna, względnie przyjemna dla uszu muzyka, a na stolikach ustawione były niewielkie kompozycje kwiatowe, udekorowane fioletowymi wrzosami.


- Nie sądzę, że Krzywołap może wejść z nami do środka.

- Usiądźmy na zewnątrz, jest ładna pogoda - zaproponowała.

- Pójdę złożyć zamówienie. Na co masz ochotę? - zapytał, podając jej smycz z Krzywołapem.

- Yyy… - wybąkała niezbyt elokwentnie. - Proszę mnie zaskoczyć - powiedziała po chwili nieco nieśmiało, samej do końca nie wiedząc, na co miałaby ochotę. Profesor zmrużył ciemne oczy, myśląc nad czymś intensywnie.

- Zaraz wracam.


Krzywołap ułożył swoje małe cielsko na rozgrzanym chodniku, machając wesoło ogonem. Widocznie ta pora roku i jemu służyła. Niejednokrotnie spostrzegła, jak swoim wzrokiem łowcy obserwował skaczące wiewiórki, albo jak machał ogonem, gotów, by zapolować na spadające kasztany. A widok zrelaksowanego Krzywołapa działał na Hermionę niezwykle kojąco.


Profesor powrócił po niedługiej chwili, siadając w fotelu obok. Rzucił okiem na wrzos, wywracając oczyma, czego Hermiona nie mogła przeoczyć. Profesor Snape chyba niczego nie lubi, pomyślała lekko rozbawiona, podpierając głowę na dłoni.


- Lubi mnie pan? - wypaliła, zanim pomyślała. Oparł się wygodnie, a jego ciemne oczy, jakby chciały wypalić dziurę w jej umyśle. Za nic nie mogła rozczytać mimiki profesora, gdyż nagle nie wiadomo skąd ukazała się na jego twarzy maska niedostępności. Ciarki oblały całe jej ciało, gdy profesor Snape, pochylił się ku niej, mówiąc spokojnym i głębokim głosem:

- A jak myślisz, Hermiono?


Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, patrząc uważnie w jej oczy, spowodował, że dziwne dreszcze przeszły wzdłuż całego kręgosłupa. Przez krótką chwilę zabrakło jej tchu, jakby odpowiedź ta, była niebezpieczną trucizną, blokującą wszelkie receptory odpowiedzialne, za odpowiednią reakcję ze środowiskiem zewnętrznym. Zamrugała oczyma, w końcu wracając do rzeczywistości.


- Wydaje mi się, że nawet bardzo - rzuciła błogo, nie mając pojęcia, skąd wzięła się w niej niespodziewana odwaga i coś, co mogłaby nazwać próbą kokietowania. Profesor, słysząc jej słowa, przełknął gulę w gardle, odwracając wzrok w stronę Krzywołapa. Czyżbym go zaskoczyła? A może, pomyślał, że jestem kompletną idiotką?, pomyślała znienacka, widząc, niecodzienną reakcję towarzysza.

- Jesteś dość znośna.


Przekrzywiła głowę w bok. Znośna. Czy to znaczyło, że ją lubił, że ją akceptował? Chyba tak, skoro zjawiał się ot tak w jej życiu, troszczył się o nią, spędzał z nią czas, gotował dla niej pyszne kolacje, czy był towarzyszem podczas wizyty u Malfoya. Ludziom, którym nie zależy, nie okazują nawet nici dobroci, nie troszczą się i nie pytają, chociażby, jak ci minął dzień, czy smakowała poranna kawa, czy spało się dobrze zeszłej nocy. Profesor Snape był nietuzinkowy. Zmienił się i to bardzo, od dnia, kiedy pierwszy raz ujrzała go w księgarni. Chciała się dłużej zastanawiać nad jego słowami, analizować je, tworzyć schematy i towarzyszące im teorie, nim jej przemyślenia przerwał kelner, zasłaniając wynurzające się zza koron drzew słońce.


- Dyniowe latte z bitą śmietaną? - odezwał się okularnik, patrząc na nią, a to na profesor Snape’a. Zauważyła na jego uniformie złotą plakietkę, świadczącą, że jest nową osobą w pracy. Młode rysy twarzy mogły sugerować, że dorabia weekendami, zbierając prawdopodobnie na studia.

- Dla damy będzie.


Hermiona na te słowa, poczuła suchość w ustach, a policzki oblały się delikatnym różem, odcinającym się na jasnej cerze. Mężczyzna zauważył jej zaróżowione policzki, a jego ciemne tęczówki zajaśniały, mało widocznym blaskiem dla niespostrzegawczego obserwatora. Przed nim młody chłopak ustawił duże americano. Hermiona była pewna, że to już koniec, że kelner skończył z ich zamówieniem, że będzie mogła wpatrywać się bezwstydnie w ciemne oczy towarzysza, nim nie położył obok latte, talerzyka z ciastem.


- I jeszcze woda dla kota.


Postawił on pod stolikiem małą miskę wypełnioną chłodną wodą. Hermiona podziękowała kelnerowi i spojrzała na profesora Snape’a, który chwycił za swoją filiżankę.


- Pomyślał pan o Krzywołapie?

- Tak, jemu też się coś należy - powiedział, rzucając mu krótkie, nieco wymuszone spojrzenie.

- To bardzo miłe z pana strony…

- Podobno lubisz jesień - mruknął, wywracając oczyma. - Uznałem, że dyniowe latte powinno ci smakować. Brownie, chyba też lubisz, prawda?

- Uwielbiam - onieśmielona założyła kosmyk włosów za ucho. - Dziękuje.


Pozwoliła sobie raz na jakiś czas, rzucić mężczyźnie ukradkowe spojrzenie. Nie wiedziała, czy jej wyobraźnia nie zaczęła płatać jej figli, ale nawet wewnętrzne dziecko szeptało nieśmiało w jej stronę, że profesor Snape, od pewnego czasu odświeża swoją garderobę, wrzucając tam nowe elementy. Musiała przyznać, że czarny golf z grafitową marynarką pasował mu idealnie. Od dłuższego czasu zaczął spinać włosy rzemykiem, podkreślając rysy twarzy. Pojedyncze pasma okalały jego policzki, a kruczoczarne kosmyki, kontrastowały z nienaturalnie bladą cerą. Upiła dyniowe latte, uśmiechając się do swojego wewnętrznego dziecka.


- Umówiłaś się na terapię? - zapytał po jakimś czasie, odkładając pustą filiżankę. Hermiona nieco zdziwiona, nieco zaskoczona tym pytaniem, podrapała się po policzku, unikając kontaktu wzrokowego z profesorem.

- Nie. Jeszcze nie - odpowiedziała kłując widelczykiem kawałek ciasta.

- To już trzeci tydzień Hermiono. Najlepsze efekty będą, jak połączysz farmakoterapię z psychoterapią.

- Wiem o tym. Zrobię to. Tylko…

- Tylko? - dopytał łagodnie.

- Tylko musi nadejść to w moim czasie. Muszę być na to gotowa.


Nie wiedziała, czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje mężczyznę. Nie chciała kłamać. Mówiła prawdę. Samo pójście do Malfoya i opowiedzenie mu o swoich problemach było ogromnym wyczynem. Wyszła ze strefy komfortu, prosząc kogoś o pomoc, a zazwyczaj tego nie robi, chcąc samodzielnie uporać się z otaczającymi ją demonami.


Była świadoma, że połączenie obu form terapii będzie idealnym rozwiązaniem. Wiedziała, że z czasem ośmieli się na nowy krok. Na razie chciała odsunąć tę decyzję w czasie, skupiając się na farmakoterapii. Co prawda niczego nowego nie zauważyła. Ani nie czuła się lepiej, ani nie była odrobinę szczęśliwsza. Wiedziała, że efekty przyjdą w swoim czasie, że nie jest to magiczna pigułka, która po jednym zażyciu przywróci ją z powrotem do normalności. Oprócz całej gamy skutków ubocznych nie było niczego, co mogłoby zwiastować jakąkolwiek poprawę.


Sączyła dyniowe latte, obserwując przechadzających się po uliczkach ludzi. Spacerowali oni z pogodnymi uśmiechami, a Hermionę otoczyło okropne ukłucie zazdrości. Dlaczego ona tak nie miała? Dlaczego ktoś mógł być szczęśliwy, gdy ona zatraca się w nicości żalu, topiąc się w oceanie rozpaczy? Przeniosła pełne bólu spojrzenie z pary staruszków, którzy trzymali się za ręce, na wejście do jakiejś kamienicy. Charakterystyczne burgundowe drzwi, odcinały się na tle jasnej elewacji. Wpatrywała się w nie przez dłuższy czas, gdy tak nagle, tak niespodziewanie poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Coś, jakby opadło na dno jej żołądka, a czas zatrzymał się niebezpiecznie.


- To on… - wyszeptała, nie spuszczając wzroku z drugiego końca ulicy.

- Kto?

- On mnie śledził…


Wskazała palcem gdzieś przed siebie. W kącie burgundowych drzwi stał mężczyzna odziany w ciemne spodnie. Twarz ukrytą miał pod czarnym kapturem. Stał on nieruchomo, mając wciśnięte ręce w kieszeniach spodni, a Hermiona miała okropne przeczucie, że wpatruje się właśnie w nią.


- To on - powtórzyła.

- To może być każdy - próbował uspokoić ją profesor Snape.

- Nie, nie… - potrząsnęła głową, jakby profesor Snape nie zdawał sobie sprawy, kto stał po drugiej stronie ulicy, bezczelnie ich obserwując. - To jest on. Jestem tego pewna!


A gdy już wstała od stolika, nieznajomy odwrócił się na pięcie, oddalając się spod burgundowych drzwi. Hermiona chwyciła torebkę, chcąc jak najprędzej udać się w trop za nieznajomym, nim poczuła na swojej dłoni, delikatny, lecz stanowczy uścisk. Spotkała się z ciemnymi tęczówkami mężczyzny.


- Zostajesz.

- Ale…

- Nie ma żadnego, ale. Zostajesz tu, a ja zaraz wracam.


Obrócił się ostatni raz za siebie, obdarzając ją krótkim spojrzeniem. Opuścił ogródek kawiarni, szybkim krokiem przebiegając na drugą stronę ulicy. A Hermiona z bijącym sercem obserwowała zakapturzonego mężczyznę, który pośpiesznym krokiem, przedzierał się przez tłum przechodniów, odwracając się tylko raz za siebie.


- Proszę być ostrożnym - wyszeptała, obserwując postawną sylwetkę profesora Snape’a, znikającą w tłumie Londyńczyków.


Krzywołap kręcił się nieco nerwowo pod stolikiem. Chyba nawet i on wyczuł napiętą atmosferę. Skaczące nieopodal wiewiórki, przestały być dla niego ciekawym obiektem. Kręcił się, miaucząc niepewnie pod nosem.


- Spokojnie, profesor zaraz wróci… - nie wiedziała, czy próbuje uspokoić Krzywołapa, czy raczej samą siebie, wciąż wpatrując się w burgundowe drzwi. Głaskała go za uchem, uważnie wpatrując się w ruchliwą ulicę.


Czuła, jak z każdą minutą, dłonie drżą coraz bardziej. Profesor Snape nie wracał i nic nie zapowiadało jego rychłego powrotu. Ściskała przy uchu telefon, kolejny raz próbując się do niego dodzwonić. Przepraszamy wybrany abonent, jest w tym momencie nieosiągalny… usłyszała trzeci raz tę samą wiązankę. Poczuła, jak struny głosowe zacisnęły się boleśnie, a strach zaczął paraliżować każdą żywą komórkę.


Drżącymi dłońmi wyciągnęła z torebki małą, czarną fiolkę. Nie miała okazji przetestować jeszcze leku, który w nagłym przypadku przepisał jej Draco. Odkręciła pipetę, wkrapiając do końcówki latte kroplę medykamentu. Zakręciła buteleczkę, wrzucając ją z powrotem do torebki i chwyciła za długą łyżeczkę, mieszając zawartość. Nie zastanawiając się, zbliżyła usta do chłodnej szklanki, przelewając do ust latte. W duchu prosiła Merlina, aby lek zadziałał błyskawicznie. Minuty mijały, a Hermiona nie czuła się ani lepiej, ani gorzej. Może powinnam dać więcej kropli?, pomyślała spanikowana, ponownie otwierając torbę. Na dnie tuż obok portfela i paczki chusteczek, dostrzegła czarną fiolkę. Oczami wyobraźni ujrzała wewnętrzne dziecko, które pokiwało przecząco palcem. Nie mogła przekroczyć zalecanej dawki. Malfoy kilkukrotnie o tym wspominał i podkreślał, jak ważne jest, aby przestrzegała zaleceń. Zagryzła wargę, odrzucając torebkę w bok. Przerażona całą sytuacją schowała głowę między kolana. Starała się za wszelką cenę brać spokojne wdechy, nie pozwalając, aby paraliżujący strach przejął nad nią całkowitą kontrolę.


Ugrzęzła w obślizgłej mazi, która całkowicie odebrała jej wolę walki. Błądziła po omacku, uderzając piąstkami w imaginowane ściany swojej podświadomości. Nie krzyczała. Nie próbowała. Nikt i tak by jej nie usłyszał. Co więcej, wewnętrzne dziecko gdzieś zniknęło, pozostawiając ją całkowicie samą… Gdy wtedy tak nagle i niespodziewanie poczuła, jak całą siłą uderzyła ją fala spokoju i opanowania, wyrywając ją ze obślizgłej mazi. Oddech unormował się, natrętne myśli nieco złagodniały, a spięte mięśnie rozluźniły się, sprawiając, że od dawna nie czuła się tak… swobodnie we własnym ciele.


- Jestem już.


Usłyszała przy swoim uchu głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Podniosła głowę widząc przed sobą kucającego na jednym kolanie profesora Snape’a. Rzuciła na niego szybkie spojrzenie, poszukując ran i zadrapań. A gdy nie zauważyła niczego, co mogłoby świadczyć, że został w jakiś sposób zaatakowany, bez wahania rzuciła się w jego stronę. Wtuliła się w tak dobrze znane ramiona, czując, że właśnie tego jej brakowało.


Paul Anka - Put Your Head On My Shoulder 👈🎵


(Włączcie tę piosenkę. Zaufajcie mi ❤)


Put your head on my shoulder

Hold me in your arms, baby


Uchwyciła wydobywającą się z głośników spokojną melodię. Paul Anka znalazł sobie idealny moment, aby otoczyć ich swoim dziełem. Hermiona zadrżała na słowa, wydobywające się z głośników. Serce zabiło nieco szybciej, a powietrze w nienaturalny sposób zgęstniało wokół nich.


Squeeze me oh-so-tight

Show me that you love me too


Nozdrze zostały zaatakowane cudowną mieszanką, pasującą do mężczyzny o hebanowym spojrzeniu. Wdychała orzeźwiającą woń ziołowo – cytrynową, idealnie połączoną i skomponowaną z nutą sandałowca, imbiru i kadzidła. Perfumy zostały dopieszczone ostrym pieprzem, który wieńczył całość. Poczuła, jak ostrożnie pogłaskał ją po włosach, by w następnej chwili niewinnie przyciągnąć do siebie.


- Nic mi nie jest - zapewnił ją.


Put your lips next to mine, dear

Won't you kiss me once, baby?

Just a kiss goodnight, maybe

You and I will fall in love (you and I will fall in love)



Zgubiła się w ciemnych oczach profesora, szukając w nich poświadczenia jego słów. Nieco niepewnie dotknęła jego policzka, wyczuwając pod palcami delikatny zarost. Profesor Snape ku jej zdziwieniu przymknął powieki, minimalnie wtulając się w jej dłoń. Intymna atmosfera zakręciła się wokół nich, sprawiając, że ludzie przy stolikach obok jakby nie istnieli, jakby znajdowali się tylko oni, wraz z piosenką wydobywającą się z głośników. Przełknęła ciążącą gulę w gardle, przejeżdżając kciukiem po policzku mężczyzny.


People say that love's a game

A game you just can't win

If there's a way

I'll find it someday

And then this fool will rush in


Profesor Snape ostatecznie otworzył powieki. W jego oczach zagościły iskierki, których Hermiona nigdy wcześniej nie spostrzegła. Nie wiedziała, czym mogły być spowodowane, ale miała przeczucie, jakby wzrok profesora był nieco łagodniejszy niż zazwyczaj. Jego wargi odrobinę zadrżały, co nie uciekło uwadze Hermiony. Mogłaby przysiąc, że uchwyciła zaróżowione policzki profesora, ale gdyby tylko mu to wytknęła, na pewno by ją postawił do pionu, ogłaszając, że potrzebna jest jej pilna wizyta u okulisty.


Czuła, że wokoło nich zagościła, jakaś niezwykła, trudna do opisania aura. Poczuła się zupełnie tak samo, jak niegdyś, gdy o mały włos, nie pocałowała swojego profesora. Co prawda nie wiedziała, czy aby na pewno skończyłoby się to pocałunkiem, ale pamiętała, jak dziś, ten wzrok mężczyzny błądzący po jej wargach. Z bijącym sercem obserwowała, jak zajął miejsce przy stoliku, po drodze drapiąc się w policzek.


- Złapał go pan? - zapytała w końcu. - Widział pan jego twarz?

- Goniłem go do stacji metra - głos profesora Snape’a był nieco ochrypły, a jednocześnie w jakiś sposób ekscytujący, co umocniło Hermionę w przekonaniu, że to, co miało przed chwilą miejsce, nie działo się tylko w jej głowie. - Wsiadł do pociągu w kierunku Deptford. Nie zdążyłem go złapać. Przepraszam.

- Najważniejsze, że jest pan cały.

- Powinniśmy wracać - wstał, zapinając marynarkę.

- Krzywołap, idziemy.


A ten jakby gdyby nic, spał spokojnie pod stolikiem, machając przez sen puszystym ogonem. Profesor Snape bez słowa schylił się i ostrożnie wziął Krzywołapa na ręce, starając się go nie zbudzić. Chyba zadziałało, gdyż Krzywołap wyczuwając ciepłe ramiona, jeszcze mocniej skulił się w kłębek, wtulając się w tors mężczyzny.


- Królewicz się znalazł - burknął, wychodząc z ogródka.

- Lubi pana, a zazwyczaj Krzywołap nie lubi zbyt wielu osób.

- Czuję się iście wyróżniony - zironizował, chociaż mogła wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia.


Przez drogę powrotną nie rozmawiali zbyt wiele, nie chcąc zbudzić śpiącego Krzywołapa. Hermiona co jakiś czas, obracała się za siebie, upewniając się, że zakapturzona postać nie zdecydowała się ich śledzić. Może tak naprawdę nieznajomy wysiadł na kolejnym przystanku, wcale nie udając się w kierunku Deptford? Na samą myśl poczuła, jakby ktoś wrzucił do jej żołądka woreczek z lodem. Zagryzła wargę, obserwując każdą mijaną przez nich osobę z dozą niepewności. Oprócz nastolatków na rowerach, grupki roześmianych kobiet, nie było nikogo podejrzanego, kto mógłby chcieć zakłócić ich spokój.

- Znów bramka nie jest zamknięta.


Wywróciła oczyma, na poczynania swoich sąsiadów. Wpisała kod do klatki i wkrótce potem wdrapywała się po schodach, mając za sobą stąpającego mężczyznę. Przekręciła kluczyk w drzwiach i zaprosiła gościa do środka, zapalając światło w korytarzu. Już w progu poczuła iście wyziębione mieszkanie. Firanki w salonie złowrogo powiewały, przez wpuszczony do środka wiatr.


- Zostawiliśmy okno otwarte? - mruknęła do samej siebie, czym prędzej zamykając je. Zasłoniła szczelnie żaluzje w całym mieszkaniu, a nieco wystraszone wewnętrzne dziecko wyszło z kąta, pocierając zziębnięte dłonie.

- Gdzie go położyć?

- Może być na sofie, niech sobie śpi.


Zapanowała między nimi cisza. Oboje pogrążeni byli we własnych myślach. Hermiona nawet nie próbowała zgadnąć, o czym rozmyślać może mężczyzna, chociaż wewnętrzne dziecko szturchnęło ją w bok, że być może to ona jest tematem toczącej się walki w jego umyśle. Zdradzać go mógł wzrok krążący od półki z książkami, po Krzywołapa, a kończąc na Hermionie, siedzącej nieopodal w fotelu.


Chociaż cisza pomiędzy nimi nigdy jej nie przeszkadzała, tak teraz czuła, że nie chce się odzywać, że chce w niej trwać, mogąc posiedzieć we własnym wyimaginowanym świecie. Chwyciła za pilot, włączając telewizor. Przeskoczyła parę kanałów, trafiając na muzyczną playlistę lat 90, a przyjemna melodia Bryana Adamsa rozlała się po salonie. Profesor Snape chwycił za kryminał, chociaż nie wyglądał, jakby miał zamiar go kontynuować. Zdradzić mógł go jeden szczegół - trzymał książkę do góry nogami, ale tego Hermiona nie miała mu już serca wytknąć, kryjąc za włosami uśmiech.


Ze szafki kuchennej wyciągnęła paczkę prażonych orzechów. Zaparzyła herbatę, dokładnie odnotowując w pamięci, że nie ma co kłaść cukierniczki na stolik. Profesor Snape chyba niczego nie słodził. Hermiona pokręciła głową, chwytając za słoik z miodem. Nabrała potężną łyżeczkę, wrzucając ją do kubka. Jesienią nie mogło być nic lepszego niż rozgrzewająca herbata z miodem, świeżym imbirem i cynamonem. Dorzuciła jeszcze parę goździków, czując, że ten napój będzie towarzyszył jej przez najbliższy sezon jesienno-zimowy. A niech pije czarną, gorzką herbatę.


Ustawiła orzechy na stole, kubki z gorącą herbatą i powróciła do kuchni, wyłączając światło. Już miała dłoń na włączniku, nim nie spostrzegła pod miską z jabłkami wystającej brązowej koperty. Korespondencji nigdy nie zostawiała w kuchni, zawsze przeznaczając dla niej kawałek komody w przedpokoju, co sprawiło, że poczuła, jak powietrze wokół niej zgęstniało, zaciskając nieprzyjemnie obręcz na płucach. Drżącymi dłońmi chwyciła za kopertę, podnosząc wzrok. Profesor Snape wciąż siedział w fotelu, zanurzony po same brzegi we własnym świecie. Zagryzła wargę niemal do krwi, wysypując zawartość koperty na blat, a wtedy… czas jakby przestał istnieć. Wpatrywała się w swoją podobiznę na fotografii, czując, jak żołądek zaczął skręcać się boleśnie, podnosząc w górę niedawno skonsumowane brownie. Miała przed sobą zdjęcie, jak stoi w luźnym dresie i kapciach na balkonie, spoglądając na samochody. Kolejne, jak opuszcza kamienicę z Krzywołapem na smyczy, a potem jak ubiera na siebie bluzkę, będąc jedynie w spodniach od piżamy i czarnym staniku. Cokolwiek się nie działo, przestało być zabawne. Ktoś, kto robił jej zdjęcia, nie tylko przejawiał objawy stalkera, ale także, jakimkolwiek sposobem był w jej mieszkaniu, podrzucając osobiście kopertę.


Chwyciła za zdjęcia, spoglądając w stronę zasłoniętych okien. Jak jeszcze niedawno czuła się tu bezpiecznie, mając to miejsce, jako jedyną oazę spokoju, tak teraz, opętał ją strach i obrzydzenie na samą myśl, że ktoś obcy, był w jej mieszkaniu i zapewne dotykał prywatnych rzeczy. Spojrzała na okno, które było otwarte, pomyślała o uchylonej furtce, czy o mężczyźnie spod burgundowych drzwi. Nie zapomniała, jak ktoś śledził ją w nocy, albo, jak odurzoną ją tabletką gwałtu. Na drżących nogach podeszła do profesora Snape’a. Wyciągnęła w jego stronę fotografie, przełykając paskudną gulę w gardle.


- Profesorze, on tu był.


A potem poczuła, jak do oczu napłynęły gorzkie łzy. Zabrakło jej tlenu, płuca ścisnęły się boleśnie. Atak paniki przyszedł tak nagle i niespodziewanie, miażdżąc ją swoją energią. Spod zamglonych od oczu łez, widziała jedynie ciemne oczy profesora Snape’a. Mówił coś do niej, gestykulując, ale nie wiedziała, co chciał jej przekazać. Jedynie czuła, że jego głos był spokojniejszy niż zazwyczaj. Chwycił ją za dłonie, kciukami kreśląc niewielki kółka, zapewne każąc oddychać miarowo i spokojnie. A ten jeden, jedyny raz Hermiona nie chciała ani się uspokoić, ani odpędzić paraliżującego strachu od siebie. Jedynie, o czym marzyła, były ciemne oczy profesora wpatrujące się tylko w nią.


Teraz mogła już umierać…








~*~


Dzień dooobry! ♥



Po wielu trudach i przeciwności losu w końcu mogę oddać Wam nowy rozdział. Jakże długo czekałam, by zsynchronizować aurę, jaka panuje za oknem z opowiadaniem. Jakoś lżej się pisze, gdy można obserwować fruwające kolorowe liście i posłuchać deszczu stukającego o szyby 😏 Idealna pora na pisanie, bez dwóch zdań! 🥰



Troszkę namieszałam w tym rozdziale, spokojnie nie mogło być. Jak już jesteście ze mną jakiś czas, wiecie, że takie zakończenie i nagły zwrot akcji uwielbiam 😍😄



Co sądzisz o najnowszym rozdziale? Będzie mi niezwykle miło, jak zostawisz od siebie parę słów. Wasza obecność jest niezwykle motywująca do dalszej pracy 💕


 

Wyżej podlinkowałam piosnkę, która idealnie komponuje się z rozdziałem. Jeśli jeszcze jej nie odsłuchaliście, wróćcie do fragmentu z kawiarnią i przeczytajcie raz jeszcze. Ciarki gwarantowane 🤭


Dla urozmaicenia sprawdźcie jeszcze tę wersję lofi. Kocham ją równie mocno na równi z oryginałem. Nie musicie dziękować 🥰


Paul Anka - Put Your Head On My Shoulder LOFI REMIX 👈



Również zapraszam Cię serdecznie na moje pierwsze opowiadanie, gdzie pojawił się nowy rozdział 😇

Hermiona i Severus - działa na nią jak Narkotyk 👈🏻


Będzie mi bardzo miło, móc gościć Cię tam 💕



Kolejny rozdział tuż, tuż. Uważnie wyczekuj sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.