czwartek, 31 grudnia 2020

Rozdział 6 - Akt własności

 

Hermiona spędziła cały weekend na Grimmauld Place 12. Przyjemna atmosfera, która unosiła się w powietrzu, sprawiła, że przez krótką chwilę czuła się jak za dawnych lat. Razem z Harrym, Ronem i Ginny siedzieli w salonie, popijając kremowe piwo i zajadając się słodyczami, które przyniósł z Miodowego Królestwa rudowłosy. Jakże było im beztrosko móc spotkać się po tak długim czasie i odetchnąć, nie martwiąc się o zbieranie horkruksów ani ucieczkę przed Voldemortem. Podczas długich rozmów, temat mimowolnie schodził na wojnę, co Hermionie niezbyt przypadło do gustu. Nie była pewna, czy było spowodowane to rozdrapaniem dawnych ran, czy może skupienie się na temacie profesora Snape’a. Niemal gryzła się w język, nie wiedząc, czy wyznać im, że profesor Snape żyje i ma się całkiem dobrze, że nadal stąpa po ziemi, nic a nic się nie zmieniwszy, rzucając wokół sarkastycznymi żartami i piorunując czarnym humorem.


Podświadomie czuła, że gdyby zdradziła sekret profesora Snape'a ten pewnie czym prędzej dowiedziałby się o tym. Przekląłby ją na samego Merlina, ani razu nie zjawiwszy się już w księgarni. Nie była pewna czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Ostatni raz widziała go w zeszłym tygodniu. Od tego czasu słuch o nim zaginął. Nie wiedziała, czy nawet miała prawo wspominać komukolwiek o tym, że Snape żyje. Bo gdyby ona uszła z życiem i ukrywała się, nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś na prawo i lewo opowiadał, że powstała z martwych.


Dziwna myśl kiełkowała w jej głowie. Było to nieco kuriozalne raz jeszcze ujrzeć mężczyznę. Profesor Snape był piekielnie inteligentną osobą, a rozmowa z nim jakby nie miała końca. Czuła się świetnie, że może z kimś porozmawiać na głębsze tematy niż pogawędka o pogodzie, czy programie telewizyjnym.


Wzdrygnęła się, usłyszawszy dzwonek. Nieco boleśnie wydostała się ze swojej podświadomości, zdając sobie sprawę, że coraz częściej odpływała myślami, przebywając we własnym, wyimaginowanym świecie. W progu drzwi ujrzała panią Morgan, właścicielkę księgarni. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją za żołądek, gdy zauważyła na zwykle radosnej twarzy pani Morgan blady uśmiech. 


- Hermiono mogłabyś zaparzyć herbatę? Mam świeże rogale, musisz koniecznie ich spróbować – powiedziała ochrypłym, niegdyś melodyjnym głosem, wykładając słodkości na talerz.


Długo jej nie zajęło, aby przygotować napar. Wychodząc z zaplecza, zagryzła wargę, czując w powietrzu nieco dziwną atmosferę. Nie potrafiła rozczytać, z czym dokładnie miała do czynienia, ale wiedziała jedno - Pani Morgan zamartwiała się czymś. Postawiwszy parujące kubki na stoliku, zauważyła mocno zaciśnięte piąstki kobiety. Spoczęła na sofie tuż obok właścicielki. Wyczuwając na sobie palące spojrzenie, obróciła się, spotykając niebieskie tęczówki. Kobieta studiowała, każdy cal twarzy Hermiony, a ten gest sprawił, że czym prędzej chwyciła za kubek, starając się ukryć zarumienione policzki.


- Jak dzisiejszy ruch? - zapytała, chwytając za rogala.

- Było dziś sporo osób, dopiero pół godziny temu się uspokoiło. Głównie zeszły książki dla dzieci. Musimy domówić najnowszy tom Przygód Zajączka, dzieciaki szaleją na jego punkcie.

- Dobrze, załatwimy wszystko – posłała jej delikatny uśmiech. Hermiona miała dziwne przeświadczenie, jakby ta mała czynność sprawiła kobiecie wiele wysiłku. Czym prędzej odepchnęła tę niedorzeczną myśl, usprawiedliwiając zachowanie pani Morgan przemęczeniem. - Lubisz tę pracę?

- Oh pani Morgan, uwielbiam – Hermionie oczy powiększyły się dwukrotnie – Książki to moja druga miłość, oczywiście zaraz po moim kocie Krzywołapie – zaśmiała się lekko.

- Hermiono, odebrałam kilka dni temu wyniki – powiedziała poważnym tonem. Pani Morgan spojrzała na okno, uśmiechając się blado - Tak jak podejrzewano, jest to nowotwór.


Zamarła. Momentalnie w oczach zalśniły łzy, wypierając z umysłu słowa pani Morgan. Nie, nie… jęknęła w myślach, czując zimne poty oblewające całe ciało. Przymknęła powieki, biorąc raz jeden, raz drugi spokojny wdech. Pani Morgan była młodą kobietą, miała zaledwie pięćdziesiąt lat. Od jakiegoś czasu skarżyła się na ból w prawej piersi. Początkowo ignorowała to, skupiając się na biznesie. Jednak Hermiona stanęła na wysokości zadania, oświadczając, że jeśli kobieta nie umówi się do lekarza, osobiście zabierze ją do przychodni, grożąc, że będzie czekać pod gabinetem tak długo, jak trzeba. Hermiona chwyciła kobietę za dłoń.


- Będę przyjmować chemię. Mój kuzyn jest właścicielem ośrodka leczniczego dla osób takich jak ja. Klinika znajduje się w Exmouth. Podczas przyjmowania chemii chcę być właśnie tam, chcę czuć pod stopami gołą trawę, przechadzać się piaszczystą plażą… – przymknęła powieki, delikatnie się uśmiechając.

- Pani Morgan obiecuje, że zaopiekuje się księgarnią pod pani nieobecność. Może mi pani zaufać.

- Ufam ci Hermiono, tylko widzisz… ja już nie wrócę.

- Pani Morgan – poczuła rosnącą gulę w gardle. – Proszę nawet tak nie mówić, wróci pani cała i zdrowa, bez tego świństwa. Dzisiejsza medycyna jest na tak zaawansowanym poziomie...

- Hermiono, posłuchaj mnie – przerwała jej. - Muszę się skupić teraz na sobie. Traktuje cię jak córkę, której nigdy nie miałam. Chciałabym ci zaoferować coś, gdybyś tylko się zgodziła. Myślałam nad tym i chciałabym przepisać na ciebie księgarnię – widząc zdezorientowaną minę Hermiony, kontynuowała. – Nikomu nie ufam tak jak tobie. Ten biznes prowadzę już od dwudziestu lat, wszystko stworzyłam sama od podstaw – uśmiechnęła się ciepło na wspomnienia. – Wiem, że o wiele ciebie proszę... Od kilku lat chciałam zrobić tutaj generalny remont, wyrzucić te stare regały wstawić nowe, pomalować ściany, oh odświeżyć całe to wnętrze. Mam uzbieraną pokaźną sumę, która starczy spokojnie na cały remont. Wiesz, co… odkupiłam kilka miesięcy temu ten lokal obok nas, który stoi cały czas pusty, wystarczy zburzyć tylko ścianę i będzie tyle miejsca tutaj! - uśmiechnęła się ciepło, rozglądając się po lokalu. – Oczywiście, gdybyś się zdecydowała przejąć biznes, pieniądze, które odkładałam na remont będą taką darowizną, powiedzmy, że na start, które będziesz mogła wykorzystać i urządzisz lokal jak, tylko będziesz chciała.


Hermiona przygryzła wargę. Pani Morgan była dla niej niesłychanie bliską osobą. Już od samego pojawienia się jej w Londynie, narodziła się między nimi niezwykła więź. Mimo że początek znajomości był niezwykle trudny, przepełniony bólem i strachem, który Hermiona skrywała mocno w sobie, nie pozwalając wyjść mu na światło dzienne. Pani Morgan kiedy tylko spotkała Hermionę ukazała jej ogromne wsparcie i zrozumienie, wyciągając w jej stronę dłoń. A Hermiona zaufała jej w tamtym momencie, całkowicie.


Mogła nawet stwierdzić, że kobieta była chodzącym aniołem, a to, co ją dopadło, nie powinno mieć nigdy miejsca. Granger, gdyby tylko mogła, zamieniłaby się z kobietą, wzięłaby na swoje barki ciężar nowotworu. Zrobiłaby to bez chwili zastanowienia. Hermiona zastanowiła się, czy dałaby radę przejąć biznes, czy okaże się na tyle obrotna, że pani Morgan będzie z niej zadowolona. Jej jedynym zobowiązaniem był kot, nie miała dzieci, ani partnera, nic nie stało na drodze, aby nie mogła podołać wyzywaniu. Chwyciła ją za dłoń, ściskając mocno. Miała w końcu dług wdzięczności wobec kobiety, a to był najwyższy czas, żeby go spłacić.


- Zrobię to z czystą przyjemnością, nie chcemy, aby tak cudowne miejsce trafiło w obce ręce.

- Dziękuje ci – objęła dziewczynę ramieniem. – Wiesz co? Wiedziałam, że się zgodzisz. Umówię notariusza i załatwimy wszelkie formalności. Spokojnie poradzisz sobie. – posłała jej delikatny, ciepły uśmiech.

- Dziękuje za zaufanie pani Morgan.

- To ja dziękuje ci – rzekła, chwytając filiżankę. - A teraz częstuj się rogalem, są naprawdę smaczne.


~*~


Tydzień później Hermiona stała się już w świetle prawa właścicielką księgarni. Spojrzała raz jeszcze na akt własności, który trzymała w dłoni, uśmiechając się pod nosem. Nie mogła w to uwierzyć. Nic nie stało na drodze, by spełnić prośbę pani Morgan, która kilka dni temu wyjechała do ośrodka. Jak napisała w mailu, jest tam cudownie, jeszcze lepiej niż mogła sobie wyobrazić.


Hermiona nie chciała wracać do świata magii, czuła, że jej miejsce tam dobiegło końca. Wiedziała, że zawsze należała do mugoli, pomimo otrzymanego listu z Hogwartu.  Czuła się gorsza, że nie płynie w niej czysta krew. Wiedziała, że są od niej lepsi i to oni powinni pozostać w tym magicznym świecie. Dodatkowo wojna odcisnęła na niej piętno, które sprawiło, że bała się być czarownicą. Bała się używać magii pomimo tego, że wcześniej nie sprawiało jej to problemu i była w tym całkiem dobra. Obróciła kilkukrotnie różdżkę w dłoniach, patrząc na nią bez większych uczuć. Kompletna pustka przeszyła całą jej duszę. Włożyła różdżkę do podłużnego granatowego pudełka, obitego przyjemnym w dotyku materiałem. Stanęła na palcach, chowając pudełko w głąb szafy. Zarzuciła je apaszkami i plecionym, letnim kapeluszem, upewniając się, że nie wystawał nawet najmniejszy kawałek, mogąc przypomnieć jej, kim kiedyś była. Zamknęła garderobę, wypuczając ciężko powietrze z płuc. Teraz mogła w pełni skupić się na biznesie, nie będąc rozpraszaną bolesnymi wspomnieniami.


- Tak będzie lepiej – zwróciła się do Krzywołapa, który cały czas się jej przyglądał. Wyglądał na niezadowolonego, bo wyszedł z sypialni z wysoko podniesionym ogonem.


Nie zaszczyciła kota ani jednym spojrzeniem. Chwyciła torebkę, wychodząc z mieszkania. Drogę do księgarni pokonała dość szybko. Z dziwnym niepokojem przekręciła klucz w drzwiach. Czuła lekki stres, wiedząc, że przejęła nową rolę, na którą ani trochę nie była gotowa. Na barkach spoczął cały interes, a Hermiona musiała zrobić wszystko, aby pani Morgan, ani przez chwilę nie pożałowała decyzji przepisania na nią księgarni. Założyła ręce na biodra, obracając się wokół. Kolor ścian, który był w modzie z dziesięć lat temu, odszedł w zapomnienie. Zdarta w niektórych miejscach podłoga nie wyglądała, ani trochę estetycznie. Masywne i poszczerbione półki, które służyły już tak długo, że był to najwyższy czas odesłać je na zasłużony odpoczynek.


- Nie ma na co czekać, trzeba zacząć remont – uśmiechnęła się promiennie, czując w duchu, że spełni jedno z marzeń pani Morgan.


Z naparem czarnej herbaty, zasiadła do komputera, przeglądając oferty architektów. Chcąc nie chcąc musiała się przyznać, że gust to ona miała fatalny. Kompletnie nie orientowała się w stylach i nowinkach technicznych. Urządzenie własnego mieszkania było dla niej tak wielkim wyzywaniem, że Sumy były niczym przy wyborze koloru ścian. Pula pieniędzy pozostawionych przez panią Morgan, sprawiła, że z czystym sumieniem mogłaby sobie pozwolić na zatrudnienie osoby, która zaprojektuje dla niej całe wnętrze. Zerknęła jeszcze na kilka miejsc, oferujących remonty i różnego rodzaju usługi budowlane.  


Dźwięk dzwonka rozszedł się po całej księgarni, sprawiając, że odruchowo zamknęła przeglądarkę. Hermiona wciągnęła delikatnie powietrze, wychylając się za monitor komputera. Znów pojawił się on, profesor Snape. Ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi rękawami do łokci. Zdziwiła się i to bardzo kompletnie nie spodziewając się jego osoby. Sądziła, że ich wcześniejsze spotkanie było tym ostatnim. Podszedł do lady, a powietrze nagle zgęstniało, utrudniając oddychanie.


- Ty znowu tutaj – przywitał się.

- Miło pana widzieć profesorze Snape –  sposób, w jaki spojrzał na nią, sprawiło, że małe kolce zaczęły boleśnie wbijać się w kark. Odruchowo położyła tam dłoń, biorąc spokojny wdech.

- Zastałem właścicielkę? - rozejrzał się po księgarni, poszukując wzrokiem pani Morgan.

- Oczywiście.

- Poprosisz ją? - podparł się ręką o blat.

- Słucham pana, profesorze Snape. W czym mogę pomóc?

- Panno Granger – powiedział przeciągle. – Wyraźnie zaznaczyłem, że chcę widzieć się z właścicielką. - zdała sobie sprawę, że profesor Snape chyba nie był w humorze. Na jego twarzy zmalował się grymas.

- Stoi przed panem nowa właścicielka księgarni, profesorze Snape.


Lekko odsunął się od blatu, patrząc na nią od góry do dołu. Wyglądał zupełnie, jak za czasów szkolnych, gdy oceniał zawartość jej kociołka. Cóż… nigdy nie miał  powodów, aby podważyć poprawność wykonania przez nią eliksirów. Z wysoko uniesioną brwią, spojrzał w bok na wejście do zaplecza, jakby oczekując, że za sekundę pojawi się w nich pani Morgan. Gdy minęła nieco dłuższa chwila, a z zaplecza nie wyszedł nikt, kto mógłby podawać się za właścicielkę, spojrzał na byłą uczennicę.


- Powiedzmy, że się nabrałem panno Granger, a teraz gdybyś mogła…   

- Księgarnia została przepisana na mnie z powodów zdrowotnych pani Morgan.

- A co się stało z panią Morgan? -  Hermiona przygryzła wargę niemal do krwi.

- Jest na wakacjach i odpoczywa. Chciała zająć się sobą przez pewien czas – po części była to prawda, więcej mówić nie musiała. Profesor Snape wyglądał, jakby przyjął taką odpowiedź do świadomości. Na blat położył książkę, której wcześniej nie zauważyła.

- Jakiś czas temu pani Morgan pożyczyła mi tę książkę. Z przykrością muszę stwierdzić, że to nie to, o co mi chodziło. Oddaje

- Psychologia – mruknęła zaciekawiona, obracając ją w dłoniach. – Nie podejrzewałam pana o zainteresowanie takim gatunkiem.

- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, panno Granger – rzucił tajemniczo, oddalając się w stronę drzwi.


Niemal mając już dłoń na klamce, obrócił się na pięcie, marszcząc brwi. Wyglądał, jakby się usilnie nad czymś zastanawiał, jakby toczył w swoim umyśle batalie. Spojrzał na kobietę, lekko mrużąc oczy. Hermiona oczami wyobraźni zauważyła, jak jej wewnętrzne dziecko, chowa się do kąta.


- Dasz się zaprosić na kawę? W piątek po pracy?  


Merlin świadkiem, tego się nie spodziewała. Ściskany w dłoni długopis, spadł na posadzkę. Zanim zniknęła za ladą, zauważyła, jak profesor Snape unosi w charakterystyczny dla niego sposób brew ku górze. Mocno zacisnęła palce na długopisie, biorąc głęboki wdech. Teraz to ona toczyła w swoim umyśle niezrozumiałą batalię. Merlinie, ten to chyba zna się na żartach, pomyślała, zagryzając wargę. Jak gdyby nic podniosła się, odkładając na ladę długopis. Odgarnęła z ramion włosy, dodając sobie pewności siebie. Jednak przeszywające spojrzenie profesora, niczym powiew wiatru, zdmuchnęło garstkę odwagi, którą udało się jej zdobyć. Wyglądał, jakby jego pytanie było całkiem poważne, bez krzty ironii, czy nieśmiesznego żartu.


- Ja... – poczuła jak policzki, oblewają się purpurą. Nie wiedziała, dlaczego jej ciało zareagowało tak, a nie inaczej. Zacisnęła pod blatem piąstki, prostując barki. – Z wielką przyjemnością, profesorze Snape.

- To jesteśmy umówieni. W piątek po pracy będę czekać na ciebie. - po czym nie czekając na żadną odpowiedź, wyszedł na zalaną słońcem ulicę.




17 października Dniem Walki z Rakiem Piersi w Polsce ~





~*~

Dzień dooobry! ♥



Zjawiam się z ostatnim rozdziałem w tym roku ♥

Życzę Wam i sobie, aby ten Nowy Rok był o niebo lepszy od obecnego, na wszystkich płaszczyznach naszego życia! ♥

Szczęśliwego Nowego Roku!


W tym opowiadaniu będę się mierzyć z trudami życia codziennego, które dotykają bardzo dużą liczbę osób. 17 października dzień walki z rakiem piersi - badajmy się, a jak zauważajmy coś niepokojącego, idźmy do lekarza, nie bójmy się, to w końcu nasze życie ♥


Kolejny rozdział przewiduje na publikację razem z Narkotykiem, zapewne będzie to w styczniu, gdzieś w pierwszej połowie, lub może szybciej ♥ Uważnie wyczekujcie sowy. Do usłyszenia kochani! 


Całuję, 

Jazz ♥




P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.

2 komentarze:

  1. Proszę, rozrywka i profilaktyka za jednym zamachem...biedna Pani Morgan...🥺

    Czy Snape właśnie zaprosił Granger na randkę...😏 No nic pozostaje mi czekać do następnego żeby się dowiedzieć więc

    Do zobaczenia 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę zawsze w tym opowiadaniu 'samo życie', postaram się poruszyć trudne tematy, mam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć. Tematy te są również dla mnie bardzo ważne.

      Nie mogę zdradzić, czy można nazwać to randką 🙈 wszystko się wyjaśni w następnym rozdziale.

      Dziękuję, że jesteś!

      Całuję,
      Jazz ❤

      Usuń

Każdy komentarz, uwaga czy spostrzeżenie znaczy dla mnie bardzo dużo i pobudza Pana Wenę do pracy, który czasem bywa bardzo leniwy :)